Grający z gwiazdami
O swoich dzieciach Daniel Olbrychski (64) mówi z dumą, o Angelinie Jolie z wielkim podziwem... Aktor dał się namówić Show na pierwszy od dawna prasowy wywiad.
Przed wywiadem proszono mnie, bym uszanowała trudną rodzinną sytuację Olbrychskich i nie pytała o syna i wnuki. Ale aktor sam wspomina o dzieciach. Widać, że jest z nich bardzo dumny. Zaczynamy jednak od tego, co tu i teraz.
Jak się panu pracuje z młodymi aktorami?
Świetnie! Bardzo lubię "Czas honoru" i jestem szczęśliwy, że mogę w tym serialu zagrać. Producent i reżyser wybrali grupkę wspaniałych, zdolnych ludzi. A grając ze zdolnymi, można się zawsze czegoś nauczyć.
Spotkał pan jakiegoś swojego studenta?
W "Czasie honoru" gra jedna z moich studentek, Maja Juras. W tym filmie nie mieliśmy jeszcze wspólnych scen, ale w przyszłości na pewno będą, czego i jej, i sobie życzę.
Niedawno pracował pan w Stanach. To pewnie raj w porównaniu z tym, co się dzieje na polskim planie filmowym?
Może panią zaskoczę, ale nie! Jedyna różnica polega na tym, że Amerykanie mają większe pieniądze na wypłaty dla aktorów i produkcję filmu, a potem na jego promocję. W Stanach miałem do dyspozycji dużą przyczepę z salonikiem i łazienką tylko dla mnie. Ale tu, proszę bardzo, też jest przyczepa, a na niej karteczka: "Daniel Olbrychski". Tylko dla mnie. Niewielka, ale zostałem potraktowany profesjonalnie przez profesjonalnego producenta. Mogę się w niej zdrzemnąć, pouczyć tekstu, przebrać albo zaprosić panią, byśmy mogli rozmawiać dalej, jeśli zacznie padać deszcz.
Amerykanie są pracoholikami?
Bywają perfekcjonistami. Gdy przysyłali mi kolejną wersję scenariusza, to wszystkie zmiany były wydrukowane na kartkach innego koloru. I tak za każdym razem. Ale proszę, niech pani zauważy, przed chwilą podszedł do mnie asystent i przyniósł kartkę z wydrukowanym planem pracy. Dzięki niej wiem, że nic w ostatniej chwili się nie zmieniło. Jest tak, jak miało być. Czuję się "zaopiekowany" i w Stanach, i w Polsce.
Niewiele wiadomo o pana roli w thrillerze "Salt". Pana bohater jest mentorem agentki, którą gra Angelina Jolie?
Nie mogę opowiadać, mam zapis w kontrakcie. "Salt" to trzymający w napięciu thriller, każdy szczegół może zdradzić zakończenie. Powiem - tylko, że większość scen miałem z Angeliną.
Partnerował pan najpiękniejszej aktorce na świecie. Proszę wybaczyć ciekawość, ale jaka jest Angelina Jolie?
Kiedy ją poznałem, potwierdziły się moje doświadczenia, że wszyscy aktorzy z najwyższej półki olbrzymiemu talentowi pomagają pracowitością. Angelina jest też niesłychanie pokorna. Było zimno, ona w letniej sukience, ale nawet jej brew nie drgnęła, kiedy musiała n-ty raz powtórzyć scenę na łódce, bo ktoś w drugim planie krzywo przepłynął. Grała jeszcze raz i jeszcze raz. Nie zauważyłem na jej twarzy cienia grymasu. Jest perfekcyjna i pracowita.
Angelina pokorna? Wydaje się raczej silna i zbuntowana.
Moim studentom wbijam regularnie do młodych główek, że dobry aktor musi umieć połączyć dwie pozornie wykluczające się cechy charakteru. Obie zobaczyłem właśnie w Angelinie. Po pierwsze, trzeba siebie wysoko cenić, być przekonanym o własnym talencie, mieć poczucie, że ma się prawo grać najlepsze role i zarabiać dobre pieniądze.
Po drugie, należy być pokornym i czasem dwanaście razy powtórzyć scenę. Precyzyjnie, gest po geście, z równym zaangażowaniem i intensywnością, jeśli to jest potrzebne reżyserowi czy operatorowi. Dobry aktor jest jak zawodowy bokser. Gdy wchodzi na ring, musi być przekonany, że jest najlepszy. W przeciwnym razie po prostu go z ringu wyniosą. Ale musi mieć też szacunek do przeciwnika i uważnie słuchać wskazówek trenera.
W Polsce też się tak pracuje?
Proszę pani, tak pracują i pracowali najwięksi: Beata Tyszkiewicz, Zofia Kucówna, Gustaw Holoubek, Tadeusz Łomnicki... W świecie widziałem taki profesjonalizm u Moniki Vitti, Gerarda Depardieu, Catherine Deneuve, Burta Lancastera, Jeana Paula Belmondo, Isabelle Huppert...
A jaki jest Brad Pitt? Mieliście okazję rozmawiać?
(śmiech). Dużo powiedziane, że to była rozmowa. Zostaliśmy sobie przedstawieni. Brad dwa razy wpadł do Angeliny. Zrobił to dyskretnie, bez zamieszania, szepnął jej dwa słowa. Normalna wizyta męża u żony w pracy.
Miał pan kiedyś ochotę uciec z Polski i spróbować kariery w Hollywood?
W moim zawodzie to nie jest łatwe. Ja pracuję słowem. Jestem przypisany do języka ojczystego. W "Salt" byłem Rosjaninem mówiącym biegle po angielsku, mogłem więc mówić ze słowiańskim akcentem. Nigdy nie zagram Niemca z Berlina czy Francuza z Paryża. Ale w swoim życiu zrobiłem więcej filmów za granicą niż w Polsce. Zagrałem własnym głosem w pięciu obcych językach. Pracowałem z największymi i ciągle jestem rozpoznawalny na ulicach Paryża czy Moskwy. Nie trzeba przenosić się do Hollywood, żeby osiągnąć sukces.
Dwójka pana dzieci wybrała życie w Stanach. Często ich pan odwiedza?
Ja się boję latać samolotami. Dlatego wolę, żeby dzieci przyjeżdżały do mnie. Ale uważam, że robią to zbyt rzadko. Weronika odwiedza mnie czasem, gdy przylatuje do Europy załatwić interesy swojej firmy w Mediolanie. A Victor czasem wpada na wakacje.
Słyszałam, że Weronika robi wielką karierę w świecie mody w Stanach.
Moja córka na pewno żachnęłaby się na te słowa. Jest skromna. Ale bardzo zdolna. Kiedyś była uczennicą i asystentką znanego projektanta Michaela Korsa. Tam poznała ludzi, z którymi dziś współtworzy znaną już na świecie markę Proenza Schouler.
Viktor chce iść w ślady rodziców? Jego matka jest wybitną niemiecką aktorką.
Chyba nie. Victor ma silnie ukierunkowane talenty muzyczne. Podobnie jak mój starszy syn Rafał, Victor gra na gitarze i komponuje. Czasem grają sobie razem.
Macie wspólne plany urlopowe?
Za dużo podróżuję, żeby wakacje spędzać poza Polską. Zawsze wybieram moje ukochane Podlasie czy Kazimierz. Tam lubimy zapraszać przyjaciół. Może też przyjedzie Victor, może Weronika. Na pewno wnuki. Po prostu spokój w naszych cudownych, polskich domkach.
Rozmawiała Iwona Zgliczyńska
Więcej informacji znajdziesz w najnowszym numerze magazynu o gwiazdach SHOW, w sprzedaży od 17 sierpnia