Halina Łabonarska: Chcę zostać świętą
Jej mama wcześnie owdowiała i sama wychowywała trójkę dzieci. Halina Łabonarska również zmagała się z samotnym macierzyństwem. Siły, podobnie jak jej matka, zawsze szukała w Bogu. I nigdy się nie zawiodła. Dziś aktorka jest dumna ze swoich trzech dorosłych synów.
Jest Pani osobą głęboko wierzącą. Czy religijności uczyła się Pani w rodzinnym domu?
Tak. W centrum mojego domu była mama, która wcześnie została wdową i wychowywała nas sama. Byliśmy z nią z braćmi bardzo mocno związani. Mając taką bazę, jak chrześcijańskie wartości, otrzymujemy silne wsparcie na całe życie, bo zawsze możemy się do nich odwołać.
Jak wyglądało Pani dzieciństwo w Gdańsku?
Gdy miałam trzy latka, nasz tata zmarł, a miałam jeszcze dwóch młodszych braci. Tak, jak mówiłam, wychowywała nas tylko mama. Śpiewaliśmy w chórze kościelnym - najpierw ja, potem kolejno dołączali moi bracia. Dziś jeden z nich jest księdzem proboszczem, budowniczym wielkiej parafii Podwyższenia Krzyża Świętego w Gdańsku-Chełmie, a drugi wspierał go przez lata w budowie kościoła. Czasami występuję u nich z moimi koncertami wraz ze znakomitym chórem parafialnym Magnificat.
Pani z kolei jest mamą trzech synów. Im również przekazała Pani katolickie wartości?
Doświadczali tego, co ja. Tak się złożyło, że również byłam samotną mamą. Wychowywałam ich w tym samym duchu, w jakim matka wychowywała mnie. Dzisiaj Wawrzyniec, Piotr i Tomasz są dorosłymi ludźmi. Każdy poszedł własną drogą. Ale ja nadal jestem blisko. Patrzę, obserwuję, wspieram, pomagam, doradzam. Kocham, więc obdarzam ich tym, co najlepsze i myślę, że mocno w nich tkwią te przesłania, które starałam się im wpoić.
Dziś, gdy dwóch starszych synów wyprowadziło się z domu, nadal ma Pani z nimi dobry kontakt?
Współpracujemy ze sobą, ponieważ moi synowie to artyści pracujący w teatrze i w telewizji. Wawrzyniec jest reżyserem, a Piotr kompozytorem. To sprawia, że często rozmawiamy ze sobą na wiele interesujących tematów, nie tylko zawodowych.
Myśli Pani, że najmłodszy z braci też zostanie artystą?
Tomek właśnie kończy polonistykę i pisze pracę magisterską. Myślę, że sam do końca jeszcze nie wie, jakie będą jego ścieżki, ale mam nadzieję, że w którymś momencie skrzyżują się z drogami braci. Tomek ma świetne pióro i na co dzień obraca się w sferze literatury. Myślę więc, że z biegiem czasu wydarzy się coś, co spowoduje, że zainteresuje się na przykład teatrem.
Nie boi się Pani tego dnia, w którym Tomek opuści rodzinne gniazdo, że poczuje się Pani samotna?
Nie obawiam się tego momentu. Nie czuję się też samotna, nawet przez chwilę. Samotność to nie jest kwestia braku ludzi wokół nas, ale sprawa psychiki i ducha. Jeżeli ktoś ma wewnętrznie wiele do wyrażenia, czy przez interesującą pracę, czy przez działalność na innych polach, to samotność mu nie grozi. Nigdy zresztą nie zabiegałam o towarzystwo w nadmiarze. Mam kilku wiernych przyjaciół, którzy też są dla mnie zabezpieczeniem przed nią każdego dnia.
Szczególnie bliska jest Pani św. Faustyna, której "Dzienniczek" nagrywała Pani dla Radia Maryja...
To prawda. Jednocześnie cały czas do "Dzienniczka" wracałam, żeby uczyć się pokory oraz tego, aby widzieć nasz Kościół Święty jako miejsce, gdzie możemy się w sposób niezwykły realizować. Mam na myśli ciągły proces wewnętrznego, duchowego rozwoju, na który składa się całe nasze życie. Obecność w Kościele to nie tylko uczestnictwo we mszy świętej, ale też pewien rodzaj posłannictwa. Jeżeli sobie to uświadomimy, nasza wiara stanie się o wiele głębsza.
Powierzyła Pani swoje dzieci opiece świętych patronów?
Zawsze to robię, ale to jest moja tajemnica i tej osoby, do której się zwracam w modlitwie. Każdy z moich synów ma swojego patrona, choć im o tym nie mówię.
Wspominała Pani w wywiadach, że dąży do świętości. Wysoko stawia Pani sobie poprzeczkę...
Dążenie do świętości jest dla mnie naturalnym procesem, choć pewnie wielu ludzi uzna to sformułowanie za przesadę albo szaleństwo. Ale tak naprawdę to jest przecież całe nasze życie - droga wspinania się w poszukiwaniu dobra.
Ale łatwiej chyba jest pokonać tę drogę osobie duchownej niż świeckiej...
Nie ma żadnej różnicy. Myślę, że takich świeckich jest wielu - anonimowych, skromnych ludzi, którzy żyją przyzwoicie, wyznają pewne wartości i nie boją się świadomie podejmować decyzji, by nie czynić zła. Wtedy ich proces oczyszczania, czyli właśnie dążenia do świętości, jest czymś zupełnie naturalnym.
Najważniejsza w życiu powinna być miłość do Boga?
Miłość do Stwórcy jest tą, która porządkuje wszystkie inne miłości. Jeśli Bóg jest najważniejszy, to cała reszta układa się w sposób harmonijny.
Zanim została Pani aktorką, myślała o pracy nauczycielki. Rozważała Pani też życie duchownej osoby?
Zostałam aktorką i to jest moja droga, moje powołanie - zgłębiać tajemnice ludzkiej psychiki. A szczególnie kobiet. Śledzić różne życiorysy pełne zaskakujących rozwiązań, widzieć bohaterki w zderzeniu z cierpieniem, miłością, zagubieniem, szukać rozwiązań, które dadzą szansę na ekspiację. To piękne! Fascynujące!
Lubi Pani pracować z ludźmi?
Spotkania z innymi są bezcenne i często stają się szkołą życia, a jednocześnie wiary. Przygotowuję scenariusze do moich koncertów religijnych - poświęconych między innymi Matce Bożej, Księgom Starego Testamentu czy Ojczyźnie. Odbywają się w różnych miejscach Polski - od domów kultury w małych miejscowościach poprzez teatry aż po wielkie katedry, do których przychodzi nawet 2 tysiące osób. Niezależnie od tego, gdzie jestem, zawsze widzę wdzięczność w oczach tych ludzi.