Henryk Gołębiewski: Swego życia nie żałuję

Henryk Gołębiewski, urodzony w 1956 roku w Warszawie, w latach 70. był najpopularniejszym aktorem dziecięcym. Stworzył niezapomniane kreacje w takich filmach, jak: "Wakacje z duchami" (1970), "Podróż za jeden uśmiech" (1971), "Stawiam na Tolka Banana" (1973).

article cover
MWMedia

W latach 90. powrócił do aktorstwa dzięki agencji aktorskiej Jerzego Gudejki. Przez kilka lat grywał jedynie epizody. Można go było zobaczyć w takich produkcjach, jak: "Sara", "Dług" oraz seriale "Plebania", "Na dobre i zna złe", "Świat według Kiepskich". Ostatnio pojawił się na krótką chwilę w "Zemście" Andrzeja Wajdy i "Dniu świra" Marka Koterskiego.

Udział w filmie Piotra Trzaskalskiego "Edi" to jego pierwsza po wielu latach główna rola. Na festiwalu filmowym w Gdyni obraz uhonorowano w tym roku aż pięciom nagrodami. Tytuł zdobył też główną nagrodę podczas 18. Warszawskiego Festiwalu Filmowego w konkursie "Nowe Filmy - Nowi Reżyserzy". "Edi" został oficjalnie zgłoszony jako polski kandydat do Oscara 2003 w kategorii "Najlepszy film obcojęzyczny".

Z okazji uroczystej premiery "Ediego", z Henrykiem Gołębiewskim rozmawiała Anna Kempys.

Czy powrót do filmu po tylu latach nieobecności odbiera pan jak drugie życie, które zostało panu nagle ofiarowane?

Henryk Gołębiewski: To, że mogłem teraz zagrać główną rolę, to była dla mnie jakby druga szansa, światełko. Mówią, że człowiek szczęście ma raz w życiu ? dostaje coś. Jeżeli tego nie uchwyci, to niestety... A ja dostałem drugi raz. Zagrać po tylu latach główną rolę to jest wspaniałe.

Jak to się stało, że został pan Edim?

Nie wiem jak to się stało. Pan Gudejko, mój agent, zadzwonił do mnie i powiedział: Heniek, jest casting. Tam i tam, o tej i o tej godzinie. Idź i już. Poszedłem, ale bez wielkiej nadziei. Nie wierzyłem, jak mi powiedzieli, że zagram główną rolę. Nie wierzyłem do końca. Jak usłyszałem klaps i Akcja!, to dopiero uwierzyłem, że gram w tym filmie główną rolę.

W młodości, jak pan sam kiedyś powiedział, grał pan w filmach siebie ? sympatycznego łobuziaka. A jak było w przypadku "Ediego"? Czy dużo jest pana w tej postaci?

Dużo jest ze mnie. Podczas kręcenia tego filmu zmarła mi partnerka i też musiałem to przezwyciężyć, poradzić sobie z tym i grać. Nie miałem ani jednego wolnego dnia z tego powodu. Cały czas grałem w Łodzi, a na pogrzeb musiałem pojechać do Warszawy. Może dzięki ludziom z filmu nie myślałem o tym, co się stało, bo musiałem myśleć o filmie. Jeżeli podjąłem się grać w filmie, to muszę to dokończyć. Tak sobie mówiłem. W tym momencie byłem tak samo silny, jak Edi.

więcej >>

INTERIA.PL
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd na stronie?
Dołącz do nas