Jak Zbysiu Krawężnik został gwiazdą
Zbigniew Wodecki świętuje 60. urodziny! Zanim został najmilszym jurorem "Tańca z gwiazdami", zasłynął jako postrach krakowskich motorniczych, naczelny wodzirej nudystów i... bożyszcze kobiet.
Doświadczenia z pojazdami dobrze oddaja prawdziwą naturę muzyka - szalona i bezkompromisowa. Jako młody chłopak miał takie problemy ze swoim fiatem 126p, że samochód był trzynaście razy lakierowany. "Lakiernik, który kładł warstwę trzynastą w kolorze bahama yellow, powiedział mi: Panie, pan ma auto jak rolls-royce! Tylko rollsy mają fabrycznie trzynaście warstw lakieru," - śmieje się pan Zbigniew.
Gdy wyjeżdżał z warsztatu na wstecznym biegu, miał kolejną stłuczkę. Podobna sytuacja zdarzyła mu się na zamku w Książu, który był akurat remontowany. "Wyjeżdżając, skróciłem sobie trochę kąt i ukruszyłem kawałek bramy wjazdowej. Byłem przerażony, ale okazało się, że brama szła do rozbiórki" - wyznaje.
W zajezdni tramwajowej w Krakowie był znany, zanim zdobył sławę. Z tramwajami miał trzy spotkania bliskiego stopnia. "Kiedyś, po stłuczce, wyszedł krakowski tramwajarz i wrzasnął: ?O! Wodecki! A mówili mi w zajezdni, żebym na pana uważał!?".
Zamiast ganiać za dziewczynami
Jako nastolatek przysparzał swoim rodzicom wiele problemów. "Mama miała ze mną krzyż pański" - przyznaje. Artysta dorastał w muzycznej rodzinie. Jego ojciec zakładał Orkiestrę Polskiego Radia w Katowicach, a później Symfoniczną Orkiestrę Polskiego Radia w Krakowie, jego mama była śpiewaczką, siostra - wiolonczelistką, aktorką opery i operetki.
Pszczoła - takie przezwisko Zbigniew otrzymał po tym, gdy zaśpiewał słynną "Pszczółkę Maję". Do dziś śpiewa ją na koncertach.
Wiedział jednak, że jego przyszłość związana jest ze sceną. "W szkole nauczyłem się, że istotą mojego jestestwa jest popisywanie się. Chciałem być znany" - mówił artysta w rozmowie z "Playboyem" .
Szalone lata 60.
Miał 16 lat, gdy został wyrzucony z liceum muzycznego. "Za wyrzucenie map, których ja nie wyrzuciłem, za marne wyniki w nauce, złe zachowanie, wagarowanie. Ćwiczyć mi się nie chciało, jechałem na samych trójkach, a w dniu wywiadówki spałem głębokim snem od dwudziestej" - opowiadał dziennikarzom Wodecki. Trafił do zawodowej średniej szkoły muzycznej w Krakowie, do klasy skrzypiec Juliusza Webera.
"To był strzał w dziesiątkę. Zbliżyłem się do środowisk, które sporo chałturzyły - w najlepszym tego słowa znaczeniu" - wspominał. W szkole poznał m.in. Ewę Demarczyk i Tomasza Stańko. Imponowało mu to, że pali papierosy w takim towarzystwie. Wkrótce zaczął jeździć po świecie: Paryż, Bruksela, Genewa, Hawana... A miał dopiero 17 lat!
"Pierwszy kontakt z Zachodem to był szok. Na Rynku krakowskim paliły się wtedy cztery żarówki sześćdziesiątki na krzyż. A tu orgia świateł, ludzie uśmiechnięci, wszystko nieprawdopodobnie odpicowane" - wspomina.
Przystojny nastolatek grał wtedy w bigbitowym zespole Czarne Perły, później w zespole Anawa u boku Grechuty, na skrzypcach w zespole Ewy Demarczyk, występował w legendarnej Piwnicy pod Baranami. Nauczycieli denerwowało, że zamiast się uczyć, chałturzy. "Nie chodziłem na zajęcia, bo byłem przecież w Paryżu z Demarczyk. Miałem długi, ceratowy płaszcz i szpanowałem. Wykładowcy mieli na mnie żyłę" - wyznaje.
Wodecki podkreśla, że poza talentem, umiejętnościami gry na skrzypcach i ciężką pracą, miał w życiu po prostu bardzo dużo szczęścia.
W wieku 21 lat Wodecki wziął ślub z Krystyną, z którą jest do dziś. Mówi, że ożenił się z wielkiej miłości. Wcześnie założył rodzinę. "To było 30 czerwca, przyszło 160 osób. Jeszcze cała Piwnica pod Baranami się bawiła, pili wódkę, a ja już ze wzmacniaczem i skrzypeczkami pod pachą szedłem na dworzec. Trzeba było przecież zarobić parę groszy, a spodziewałem się córki" - wspomina Wodecki.
Znajomi zaproponowali mu granie w knajpie Parkowaw Świnoujściu. Początkowo nie chciał się zgodzić, bo dostał propozycję pracy w radiu. W końcu skusiła go perspektywa zarobienia dużych pieniędzy. "Po którymś z koncertów przyszli do Parkowej koledzy, którzy robili program w telewizyjnej Dwójce - Wieczór bez gwiazdy" - opowiada Wodecki. Zdziwiło ich, że muzyk śpiewa. Mało tego, byli zachwyceni!
Kilka tygodni później młody artysta dostał specjalnie dla niego skomponowaną piosenkę, "Znajdziesz mnie znowu". "Utwór zaczął "chodzić" w radiu, a ja powolutku zacząłem być "tym Wodeckim". Jeszcze wtedy mylono mnie z Dąbrowskim (Andrzejem, śpiewał m.in. "Do zakochania jeden krok", przyp. red.), ale potem poszło jak z nut". Opole, Sopot, kilka nagród w Rostocku...
Wkrótce Wodecki stał się tak wziętym piosenkarzem, że musiał zrezygnować z pracy w krakowskiej orkiestrze. Stał się jednym z najpopularniejszych artystów estradowych w kraju. Śpiewał takie hity, jak: "Pszczółka Maja", "Sobą być", czy "Wspomnienie tych dni". No i był bożyszczem kobiet.
Na plaży nudystów
"Nie jestem bucem. Niestety, jestem postrzegany jako buc. Za każdym razem, kiedy ktoś mnie pozna osobiście, mówi, że jestem fajny facet, że się tego po mnie nie spodziewał". - przyznaje Wodecki
W męskiej rozmowie z dziennikarzami "Playboya" Wodecki wyjaśnia, że teledysk powstał przez przypadek. Opowiada, jak wyjechał z kolegami do Bułgarii, gdzie trafili na plażę nudystów.
"Przepłynęliśmy wpław i ze wstydem, bo ja jestem potwornie wstydliwy, wyszliśmy na tę plażę miedzy ludzi. Bardzo mi się to nie podobało. Do tych spraw potrzebny jest szampan w lodówce i światło zgaszone. O nudystach już potem w ogóle nie myślałem i na teledysk do Chałup nie miałem najmniejszego wpływu" - opowiadał artysta.
Tak się złożyło, że w czasie, gdy odbyła się premiera teledysku z wmontowanym materiałem z Bułgarii, Zbigniew Wodecki był w Stanach Zjednoczonych. "Cała Polska już wiedziała, że Wodecki to pierwszy wodzirej polskich golasów. A ja dopiero w czwartym tygodniu pobytu, w polonijnej gazecie, przeczytałem, że "Chałupy" są w Polsce na pierwszym miejscu listy przebojów!" - śmieje się muzyk.
Po powrocie ze Stanów pojechał do myjni samochodowej. Na pytanie o to, ile ma zapłacić, usłyszał: "Pan nie płaci. Chałupy welcome to".
"Nie jestem casanovą"
Krąży o nim opinia flirciarza i łamacza kobiecych serc. Wodecki się z nią nie zgadza. "Nie jestem macho. Jeśli chodzi o start dodziewczyn, to nigdy w tym nie byłem mocny. Jeżeli już, to one mnie podrywały. Wycofywałem się, gdy wyczuwałem zamach na moją wolność" - opowiada artysta. Wbrew temu, co pisały o nim gazety, twierdzi, że nie umie podrywać. "Jestem w dolnej średniej krajowej" - twierdzi.
Ale przyznaje, że bez kobiet życie nie ma sensu. "Miłość to motor do działania. Chłop musi się popisywać. To nasze zbójeckie prawo dane od natury" - wyjaśnia.
Joanna Łazarz