Jasność sytuacji
Druga płyta zespołu Sistars zatytułowana "AEIOU" była jednym z najważniejszych wydawnictw krajowych w 2005 roku. Grupa promowała album na licznych koncertach - także zagranicznych - i dzięki temu stała się jednym z najpopularniejszych formacji w Polsce.
Co - jak się okazuje - wcale nie przełożyło się na sprzedaż albumu. "AEIOU" w kilka miesięcy po premierze wciąż nie zyskał statusu złotej płyty, o czym w wywiadzie opowiadają muzycy zespołu. Kamelito rozmawiał z członkami Sistars nie tylko o ostatnim albumie, ale także o zamieszaniu wokół zespołu, o konkurencji i biznesie.
Zawsze po sukcesie debiutu jest ten syndrom drugiej płyty. Czy odczuwaliście dużą presję, czy to ze strony wytwórni, czy to ze strony fanów, przed premierą "AEIOU"?
Paulina: Z jednej strony wiedzieliśmy, że będą od nas oczekiwać jakiegoś konkretnego brzmienia, ale z drugiej nie nastawialiśmy się np. na robienie powiedzmy "Sutry 2". Nawet nie wiem, czy bylibyśmy w stanie coś takiego zrobić. Zawsze robimy to, co nam w danym okresie brzęczy w głowie. W to ubieramy nasze przeżycia różne - dziwne, dziwniejsze, zwyczajne....
Bartek: ...oraz robimy zawsze muzykę taką, jakiej chcielibyśmy sami słuchać.
Poprzednią płytę wydaliście w Wielkie Joł, nową zaś w Warnerze. Czy miejsce wydania miało jakiś wpływ na proces twórczy?
Bartek: Nie. Weszliśmy do Warnera z pozycji wygranej, bo idąc tam wiedzieliśmy, że sporo osiągnęliśmy. Oni wiedzieli kogo biorą, wiedzieli, czego mogą się od nas spodziewać i czego oczekiwać. Głównym także warunkiem podpisania naszej umowy z Warnerem była właśnie gwarancja swobody artystycznej.
Paulina: A samo nagrywanie wyglądało w ten sam sposób. Siedzieliśmy sobie w domu i robiliśmy muzykę.
A jakie są różnice? Wielkie Joł to mały label, Warner zaś to duża wytwórnia...
Paulina: Nie, tak naprawdę w Warnerze pracuje kilka osób (śmiech).
Bartek: Dokładnie. Warner, a właściwie jego część zajmująca się polskimi wykonawcami, składa się z około pięciu osób, które zajmują się prowadzeniem wydawnictwa. Wcześniej w Wielkim Joł był praktycznie tylko sam Ostasz, który, niestety, nie zajął się zbyt dobrze promocją naszego debiutu. Po pół roku od wyjścia płyty nic się nie działo.
Dopiero sami wzięliśmy sprawy w swoje ręce i zdecydowaliśmy się na, dla wielu komercyjne, zagranie, występ na eliminacjach do Eurowizji. Potem pojechaliśmy do Opola. W tamtym momencie Warner, który wtedy zajmował się jedynie naszą dystrybucją, zainteresował się nami poważniej. Zaczęli nam dużo pomagać w kwestiach promocyjnych. Dlatego też w akcie wdzięczności za ich pomoc, postanowiliśmy podpisać z nimi kontrakt na "AEIOU".
Jesteście zadowoleni z transferu?
Bartek: Bardzo. Warner o nas dba. Wiemy, czego możemy od nich oczekiwać, mamy konkretną promocję, mamy kontrolowane zdjęcia, by nigdzie w prasie nie pojawiły się materiały, na których wyglądamy jak ostatnie ehem (śmiech). Płyta jest bardzo ładnie wydana, wiemy dokładnie, w którym kierunku płyną pieniądze pojawiające się w trakcie zamieszania z płytą. Generalnie cenimy sobie jasność sytuacji, a tak wygląda to w naszej nowej wytwórni.