Jestem fanatykiem fitnessu

Jest telewizyjnym zwierzęciem. Praca daje mu olbrzymią satysfakcję i podnosi poziom adrenaliny. Ale sukces to rodzina - Krzysztof Ibisz opowiada o swojej pracy i pasjach.

Krzysztof uwielbia sport
Krzysztof uwielbia sportMWMedia

Mam i to wielki. Myślę, że to widać w każdym kolejnym odcinku "Gry w ciemno". Za każdym razem, gdy wchodzę do studia odczuwam adrenalinę, którą uwalniam podczas gry. To z jej powodu uwielbiam moją pracę. Każdy odcinek to świeża porcja emocji.

Co oprócz pracy zaspokaja ten Pana apetyt?

Sporty ekstremalne. Próbowałem wielu, ale naprawdę zakochałem się w nurkowaniu. Mam patent nurka, który pozwala mi schodzić na głębokość 40 m. W przyszłości chciałbym skończyć kurs nurkowania technicznego, dzięki któremu będę mógł podziwiać świat na jeszcze większych głębokościach.

Ale wiem, że fitness też nie jest Panu obcy?

(Śmiech) Jestem wręcz fanatykiem fitness. Ćwiczę minimum pięć razy w tygodniu po trzy godziny. I coraz częściej ubolewam nad tym, że doba ma tylko 24 godziny. Robię wiele rzeczy, a chciałbym jeszcze więcej. Niestety coraz częściej planując moje działania widzę brak miejsca w kalendarzu. Zawsze wtedy przypominam sobie "Traktat o dobrej Robocie" Kotarbińskiego i natychmiast znajduję rozwiązanie.

Czy to właśnie te intensywne ćwiczenia sprawiły, że tak bardzo Pan schudł?

Tak, nie tylko schudłem, ale również poprawiłem sylwetkę. Codzienny trening i stosowanie kilku prostych zasad żywieniowych sprawi, że każdy będzie dobrze wyglądał. Polecam to wszystkim, bo poza wyglądem ma to także olbrzymi wpływ na samopoczucie. Teraz z zupełnie innym nastawieniem wstaję rano i starcza mi sił na aktywne życie do późnych godzin wieczornych. Mam o wiele więcej energii i bardzo pozytywne nastawienie do świata.

Sport od zawsze był Pana pasją czy odkrył Pan to niedawno?

To od zawsze moja pasja. Przygoda z aktywnym jego uprawianiem rozpoczęła się, gdy miałem 15 lat. Wtedy w kinie zobaczyłem "Wejście Smoka" i jak większość chłopaków w moim wieku natychmiast zapisałem się na karate. Jednak w odróżnieniu od większości moich kolegów, młodzieńcza pasja nie przechodziła i przez lata kontynuowałem treningi. Po karate rozpocząłem naukę judo, a później jujitsu i kickboxing. Ostatnią dyscyplinę dopiero cztery lata temu zamieniłem na fitness.

A może nie chciał Pan być tatą z brzuszkiem?

Oczywiście, że nie chciałem. Wygląd zewnętrzny - nie tylko w moim zawodzie - jest pierwszą informacją jaką komunikujemy o sobie drugiemu człowiekowi. To kilka sekund, które ma olbrzymi wpływ na późniejsze nastawienie do naszej osoby. A bycie "tatą z brzuszkiem" coraz częściej postrzegane jest jako duży nietakt. Widać to najbardziej na siłowni.

I to jest sukces, a co z sukcesem zawodowym?

Sukces to osiągnięcie czegoś, co naprawę jest ważne w życiu każdego człowieka. Dla mnie najważniejsza jest moja rodzina. To mój sukces, z którego jestem dumny każdego dnia. Z Anią udało nam się stworzyć kochający dom, o powrocie, do którego marzy się ciągle bez względu na to, gdzie się jest i co się robi. Innym osobistym sukcesem jest to, że odnalazłem w życiu takie zajęcie, które jest zarazem pracą i pasją. Człowiek ma jedno życie, a jeśli dzieli je na życie prywatne i zawodowe oznacza, że w którymś ma problem. Ja tak nie mam, zatem codziennie i w każdej chwili odnoszę jakiś osobisty mały sukces.

Jest Pan zwierzęciem telewizyjnym.

Jestem. Nagrałem ponad tysiąc teleturniejów, poprowadziłem kilka tysięcy imprez i zagrałem w kilku filmach. Mimo tego za każdym razem, gdy staję przed kamerą czy na scenie, wstępuje we mnie olbrzymia energia. To uczucie, którego nie jestem w stanie z niczym porównać. Wtedy wiem, że żyję i czuję się jak ryba w wodzie.

Zmieniłby Pan coś, gdyby mógł cofnąć czas?

Żyjemy tu i teraz. Nie patrzę w przeszłość i nie zastanawiam się "co by było, gdyby...". Oczywiście wyciągam wnioski, by nie popełniać dwa razy tych samych błędów. Jednak na rozpamiętywanie nie mam czasu. Uważam też, że nie do końca warto planować przyszłość i ciągle iść wytyczoną przez dalekosiężne plany ścieżką. Ważne jest to, co tu i teraz.

Proszę jeszcze powiedzieć, jaka jest cena popularności?

Nie lubię określenia "cena popularności", jak również nie podzielam ubolewania nad tym, jacy nieszczęśliwi są ludzie popularni. Popularność choć faktycznie bywa uciążliwa, przede wszystkim jest czymś niezwykle miłym. Ja na co dzień spotykam się tylko z najmilszymi jej przejawami. To naprawdę przyjemne uczucie, gdy nieznajome osoby cię rozpoznają i witają się serdecznie. Z popularnością wiążą się także bardzo śmieszne sytuacje. Najbardziej lubię historię, która przytrafiła mi się kiedyś, gdy na trasie kupowałem gazety w kiosku. Pani, która mi je sprzedawała popatrzyła na mnie i po chwili zastanowienia powiedziała, że gdybym był nieco wyższy, to pomyślałaby, że to Ibisz.

Alicja Kluczak

MWMedia
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd na stronie?
Dołącz do nas