Jestem trybikiem w machinie
Serial spłyca warsztat i granie przez dziesięć lat w jednym tasiemcu jest samobójstwem aktorskim. Granie na dłuższą metę tylko w serialach, albo zamykanie się wyłącznie na teatr jest odcięciem sobie pewnej drogi rozwoju - mówi aktorka Monika Buchowiec.
Niewykluczone, że ta drapieżna promocja przełoży się na kolejne propozycje zawodowe...
- Być może, ale ja nie narzekam. Generalnie jestem typem introwertycznym, a ludzie dużo szybciej kupują ekstrawertyków. My musimy dłużej przebijać się przez to wszystko, więc już do tego przywykłam.
Może za to efekt jest długotrwały?
- Nie wiem. Tak naprawdę nigdy nie zakładałam, że chcę być popularna. Zawsze skupiałam się na tym, co mam do zrobienia, reszta była mniej istotna. Ale też nie jestem zwolenniczką złożenia się w ofierze teatrowi i totalnemu zamknięciu na show-biznes. W szkołach wtłacza się nam, że jesteśmy małymi artystami. Przybieramy wtedy manieryczną postawę negacji wszystkiego i dążenia do mistycyzmu wręcz w sztuce, chcemy być tymi, którzy prawie zbawiają ten ziemski padół. A później to się rozmywa, dojrzewamy, poznajemy świat. Widzimy, że rzeczywistość nie jest tak okrojona. Dorastamy do tego, że nie tylko teatr istnieje.
I przychodzi moment zakwestionowania dotychczasowego systemu wartości, bo dziś aktor żyje w rytmie dyktowanym przez rubryki towarzyskie. Zdążyłaś już przyjrzeć się polskiemu show-biznesowi?
- Cieszę się, że przy produkcji "Klubu szalonych dziewic" postawiono też na osoby, które bardziej funkcjonują w teatrze.
A nie na bankietach?
- Nie chcę oceniać pejoratywnie takiej postawy. Podziwiam ludzi, którzy potrafią się w tym odnaleźć, bo to bardzo drapieżny świat i trzeba mieć ogromną siłę przebicia, żeby móc swobodnie w nim funkcjonować. Są dwie postawy: albo ktoś w to wchodzi, albo mówi "show-biznes mnie nie interesuje". Dla mnie z pewnością jest wyzwaniem, bo nie rozumiem tego świata. Mnie on nie interesuje i jest mi obcy. Podziwiam tych ludzi, ale nie odnajduję się w tej przestrzeni.
Dzisiaj, aktor który "nie bywa", to tak jakby nie istniał w sensie zawodowym. Nie ma innej drogi?
- Myślę, że jest, ale nie każdy na nią trafia. Powinniśmy być elastyczni, najgorsze jest zamykanie się, negowanie sytuacji, która tak naprawdę zdominowała nasz zawód. Pytanie: czy widzisz siebie w serialach? jest pytaniem wręcz trywialnym, a już na pewno przeterminowanym. Seriale bardzo się rozwijają, reprezentują coraz wyższą półkę, a telewizje zatrudniają coraz lepszych reżyserów.
Mimo że grywasz w serialach, faktycznie ukryłaś się w teatrach, Nowym w Łodzi i Śląskim w Katowicach. Serial spłyca warsztat?
- Granie na dłuższą metę tylko w serialach, albo zamykanie się wyłącznie na teatr jest odcięciem sobie pewnej drogi rozwoju. Serial spłyca warsztat i granie przez dziesięć lat w jednym tasiemcu jest samobójstwem aktorskim. Dobre jest czerpanie i z seriali, i ze sceny. Po pięciu miesiącach tworzenia prawdy serialowej, bliskiego planu, prawdy, która kryje się w oczach, było dla mnie ogromną trudnością przestawienie się na teatr. Wszystko wydawało mi się zbyt sztuczne, zbyt duże. Musiałam pogwałcić bliskie mi środki aktorskie i przeskoczyć na inny rodzaj prawdy.
Jaki to rodzaj?
- Kamera lubi przyglądać się oczom. Oczy to lustro, które pokazuje nam, czy jesteśmy prawdziwi. Przed nią lepiej zrobić za mało, niż za dużo. Widz jest dużo bliżej niż w teatrze i ma okazję zajrzeć do naszego środka. A widz teatralny patrzy tylko na to, co mu pokażemy. Kiedy trafiłam na plan czułam, że zaczynam wszystko od początku. To rodzaj pracy, gdzie na nic nie ma czasu i wiele trzeba robić na "pstryk". Praca w teatrze daje ogromny komfort skupienia. To rodzaj energii, gdzie aktor jest sam ze sobą. Serial to rodzaj energii, która wchodzi w twoją energię i potrzeba czasu, żeby stworzyć pewien rodzaj klosza, nie dać się wytrącić poprzez inne osobowości. To masa ludzi, każdy przychodzi z czymś innym do załatwienia i jest się tylko trybikiem w machinie.
Aktorstwo potrafi wydrenować psychikę. Przechodzisz w związku z tym kryzysy?
- Niewątpliwie kiedyś bardziej skakałam emocjonalnie i w związku z tym miewałam stany, że nie nadaję się do zawodu. Natomiast nie wiem, kiedy to się dzieje naprawdę, a kiedy jest powodowane jedynie spadkami energetycznymi. Zauważyłam taką zależność, że kiedy jesteśmy bardzo na dole, za chwilę jesteśmy bardzo wysoko i nastrój się równoważy. Dlatego staram się, żeby amplituda tych dołków i wyży była jak najmniejsza.
Rozmawiała: Anja Laszuk