Katarzyna Dowbor: Rude nie jest złe, choć było...
Nie dość, że ruda, to jeszcze piegowata - tak mówi o sobie Katarzyna Dowbor. Mimo niezadowolenia ze swojego koloru włosów, dziennikarka nie farbowała się nawet w okresie buntu. Zaakceptować siebie pomogli jej rodzice, a kiedy poszła do pracy - przekuła to nawet w atut.
Paulina Persa: W swojej najnowszej książce "Apetyt na życie" zdradza pani, że rudy kolor włosów w dzieciństwie był pani utrapieniem. Jednak rodzice uczyli panią, że należy szanować różnego rodzaju inności i żeby zawsze być sobą. Czy to właśnie ich zasługa, że zaakceptowała pani siebie?
Katarzyna Dowbor: - Byłam - i jestem - nie dość, że ruda, to jeszcze piegowata! To, że siebie akceptowałam, jest absolutnie zasługą domu, w którym się wychowałam, ponieważ ten dom neutralizował mi wszystko, co działo się w szkole. A w szkole rzeczywiście miałam z tym problem. Nie lubimy inności, boimy się jej, wolimy to od razu zniszczyć i wyśmiać dziecko w okularach albo to grubsze czy o innym kolorze skóry.
Pani podejście do swojego koloru włosów zmieniło się dopiero, kiedy poszła pani do pracy.
- Tak, a to było dopiero, kiedy miałam 23 lata. Nagle bowiem okazało się, że moja inność wcale nie jest problemem, tylko wręcz atutem. Dzięki temu udało mi się już po kilku wystąpieniach zostać zapamiętaną. Na tym poniekąd zbudowałam swoją "markę". W domu z kolei odwiedzali nas koledzy mojej mamy, która była po liceum plastycznym, po konserwacji zabytków, więc byli to ludzie wrażliwi na kolor. Moim "tycjanowskim" kolorem wręcz się zachwycali i chcieli mnie malować, robić mi portrety. To było dla mnie ważne.
- Najbardziej boli mnie, gdy rodzice wstydzą się swoich dzieci - nie mówię, że wszyscy, ale niektórzy. Parę razy widziałam chowanie dzieci niepełnosprawnych, które siedzą w domu, bo "nie wyjdziemy z nimi, bo co sąsiedzi powiedzą". Rude dziecko, które nosi czapkę w upały, bo wstyd, że jest rude... Jak takie dziecko ma mieć poczucie własnej wartości? Jak ma funkcjonować? Jak ma normalnie żyć, jeżeli jest nieakceptowane przez własnych rodziców? Dlatego jestem wdzięczna moim rodzicom, bo oni zawsze akceptowali mnie taką, jaka jestem. Mój ojciec - a byłam "córeczką tatusia" - zawsze wręcz mówił, że jestem najładniejsza i najukochańsza.
Zresztą pani mama też tak uważała...
- Tak. Co więcej, pamiętam nawet kłótnię, w którą wdałam się z moją mamą. A że miałam wówczas jakieś 17 lat, miałam też swoje "zbuntowane" zdanie i zdarzyło mi się być bezczelną. Tak więc o coś się tam z mamą pokłóciłam i nie zapomnę, jak wtedy powiedziała do mnie:
- Bo co? Wydaje ci się, że jak jesteś taka piękna, to możesz wszystko? (śmiech). Taki paradoks, bo w ogóle nigdy w życiu nie patrzyłam na siebie jako na ładną, wręcz przeciwnie! To było dla mnie ważne, bo mama powiedziała to w złości i właśnie z takim przekonaniem.
Wcześniej, jako nastolatka, próbowała pani jakoś walczyć z tym kolorem?
- Nie, rodzice bardzo mnie przekonywali, że to jest wybrany przez naturę kolor, który do mnie pasuje. Teraz - podobnie zresztą jak wiele osób - nie wyobrażam sobie siebie w innym kolorze włosów. Po prostu tak natura zdecydowała i trzeba przy tym zostać. Śmieję się, bo zawsze marzyłam o tym, żeby być banalną blondynką - taką, jak wszystkie. Jednak nigdy nie próbowałam tego zmieniać i - jak "Ania z Zielonego Wzgórza" - nie farbowałam się.