Maja Bohosiewicz: Jestem despotką

- Mam mentalność emocjonalną 12-letniej Amerykanki z nadwagą - wszystko mnie wzrusza, jestem w stanie popłakać się na dobrej reklamie. - mówi Maja Bohosiewicz.

Maja Bohosiewicz fot.  Andras Szilagyi
Maja Bohosiewicz fot. Andras SzilagyiMWMedia

Nie wybrałaś szkoły teatralnej?
- Szkoła teatralna nie wybrała mnie. Próbowałam się dostać, ale mi się to nie udało, więc postanowiłam, że czas zacząć realizować plan B. Okazał się on strzałem w dziesiątkę.

Postanowiłaś spojrzeć na zawód aktora od innej strony?
- Na planach filmowych zaczęła mnie interesować druga strona kamery. Wcześniej nie myślałam o tym poważnie. Od kiedy zaczęłam studia, z dnia na dzień moje nastawienie i entuzjazm rosną.

Ze szkołą teatralną definitywny koniec?
- Definitywny. Na pewno nie będę już podchodzić do egzaminów wstępnych. Za to nadal z chęcią zajmuję się aktorstwem.

A gdy pracy zabraknie, to zajmiesz się robieniem filmów?
- Na razie godzę studia z pracą, ale układanie planu dnia wymaga wspięcia się na Mount Everest logistyki. Nie chce planować tak odległej przyszłości, bo czas pewnie mnie zweryfikuje. Na pewno teraz chcę się skupić na studiach, a na robienie filmów mam jeszcze dużo czasu. Przede mną pierwsza własna etiuda.

Do "M jak Miłość" trafiłaś przez casting. Wiedziałaś, jaka rola ci się szykuje?
- Tylko tyle, ile wynikało z podanego tekstu. Charakterna osoba.

Ewelina to nie jest niewiniątko. Dobrze się czujesz grając taką postać?
- Granie tej złej nie jest dla mnie nowością. Przez to, że jestem postrzegana jako mocny charakter obsadzają mnie po tzw. warunkach, ale zupełnie mi to nie przeszkadza. Ewelina, którą gram, nie jest bezbarwna, dlatego mam dużo fajnych rzeczy do grania, a nie tylko przysłowiowe "mieszanie herbaty".

I nie chciałabyś jakoś bronić jej postępowania?
- Jeśli jest to czarny charakter, to po co jej bronić?

To gdybyś miała pokierować losami swojej bohaterki, jak by one wyglądały?
- Może romans z doktorem Rogowskim? Żartuję, telewidzowie chyba by mi tego nie wybaczyli.

Jakie sceny zagrałaś pierwszego dnia na planie?
- Szantażowanie Grażyny. W takich okolicznościach widzowie poznali moją bohaterkę.

Z początku Ewelina miała ciekawą stylizację.
- Tak, widoczny tatuaż, ostry makijaż, różowe pasemka.. Gdy Ewelina zaczęła pracować w przychodni, założyła kitel i wtopiła się wyglądem w tło. Ale tylko pozornie jest taka jak wszyscy. Ma swoje tajemnice...

Jak ci się pracuje nad serialem?
- Bardzo dobrze. Jest to dla mnie nowość, bo wcześniej pracowałam w produkcjach filmowych, gdzie na wszystko jest dużo czasu. Najpierw próba, druga próba, dubel, dubel, dubel. A w "M jak Miłość" działa się z prędkością światła. Co ma swoje plusy, ale ma też minusy. Ma się mniej możliwości dobrego zagrania.

Zaczynałaś w teatrze, jak tam trafiłaś?
- Mając 16 lat dowiedziałam się, że w Teatrze Słowackiego Pani Magdalena Łazarkiewicz będzie robiła casting do roli młodej dziewczyny. Poszłam i go nie wygrałam, rolę zdobyła Justyna Schneider. Była jednak na pierwszym roku w szkole teatralnej i nie mogła poświęcać wystarczająco dużo czasu na próby w teatrze. Na jej miejsce "wskoczyłam" ja.

Piękny początek.
- O tak! Duża scena teatru Słowackiego, cztery miesiące w Krakowie i jestem na plakacie na przystanku autobusowym. Pełnia szczęścia! Ale przedstawienie szybko zeszło z afisza. Zagraliśmy może trzynaście razy i na tym się skończyło. Później zaniosłam swoje zdjęcia do agencji aktorskiej i czekałam.I pojawili się "Londyńczycy", okazja na szybki start.

Czy "on" taki szybki?
- Po sześciu miesiącach ciszy zaproponowano mi casting do "Londyńczyków". Co ciekawe, casting był źle umówiony, więc czekając na Woronicza pod budynkiem telewizji prawie zniosłam jajko. Ale udało się.

Zawsze chciałaś zostać aktorką?
- Nie. Miałam krótki epizod w życiu, kiedy byłam święcie przekonana, że chcę zajmować się lichwą (śmiech). Ktoś mi jednak wytłumaczył, że to nielegalne, więc wróciłam do aktorstwa.

Sprawdzasz w internecie opinie o sobie?
- Jak wszyscy inni - oczywiście, że sprawdzam. Nie jest ich dużo, ale często są bardzo miłe, to cieszy. Wiem, że widzowie nie mieli jeszcze dobrej okazji poznać mnie na ekranie, ale już wkrótce czeka mnie kilka premier.

Dwa filmy z twoim udziałem można było już obejrzeć, to "Weselna polka" i "Izolator".
- Chodzę na castingi, cały czas próbuję i jak widać są efekty. W październiku była premiera komedii "Weselna Polka", polsko-niemieckiej koprodukcji, w której udało mi się zagrać z gwiazdami niemieckiego kina. W lutym natomiast będzie premiera "Wojny męsko-żeńskiej", a chwilę potem film Sławomira Kryńskiego, w którym także zagrałam bardzo charakterną postać. No i mam jeszcze ładny epizod w nowym filmie Agnieszki Holland.

W filmie "Wojna żeńsko-męska" zagrałaś z siostrą. Jak wam się razem pracowało?
- Jesteśmy z Sonią bardzo blisko, więc wspólna praca była przyjemna i komfortowa. Mogłam liczyć na jej pomoc i ogrzać się w jej kamperze.

Nie denerwują cię porównania do siostry?
- A jakże by mogły? Oby całe życie porównywali mnie do tak zdolnych ludzi!

Mogą też mówić, że jesteś gorsza.
- Mogą.

Jesteś na to przygotowana?
- Startujemy w dwóch zupełnie różnych kategoriach. Sonia jest ode mnie starsza, zagrała już dużo ról, w których pokazała co potrafi. Ja jestem gdzieś na samym początku, gram zupełnie w czym innym i co innego. Ale tu pojawia się słowo klucz: gram. Dzięki Bogu, na razie starcza mi talentu i propozycje cały czas dostaję.

A na to, że możesz być odrzucona z powodu nazwiska?
- Prawdopodobnie nazwisko może mi czasem przeszkodzić, ale summa summarum chyba raczej pomaga. Nazwisko jest jak firma, a za nazwą idzie rodzaj renomy, której jestem jednym ze współwłaścicieli. Nie chcę się grzać w ciepełku sławy siostry, ale sama staram się do tej firmy jak najwięcej dobrego dołożyć.

I potem powiedzą, że siostra ci wszystko załatwia.
- Często jest mi to zarzucane. Już od egzaminów do szkoły teatralnej słyszałam: "Majka to na pewno się dostanie, bo jej siostra załatwi". Kurczę, jednak nie załatwiła (śmiech)! Niech gadają, nie zmienię tego.

Twoi rodzice mają coś wspólnego ze światem artystycznym?
Oboje ukończyli Studia na Politechnice. Natomiast są bardzo wrażliwymi na sztukę i inteligentnymi ludźmi, którzy starali się zaszczepić w nas wrażliwość na wszelkiego rodzaju piękno. Od najmłodszych lat razem podróżowaliśmy, chodziliśmy do galerii, muzeów, kina czy choćby parę kilometrów od rodzinnych Żor na spacer po parku przy Zamku w Pszczynie.

Oprócz Sonii masz inne rodzeństwo?
- Tak, dwóch braci. W sumie jest nas czwórka.

Bez ciągot w stronę aktorstwa?
- Dzięki Bogu bez.

I czym się zajmują?
- Wspólnie prowadzą firmę produkującą maszyny siłowo-rekreacyjne typu boxer. W skrócie - wrzucasz dwa złote i zamieniasz się w Gołotę.

Masz ormiańskie korzenie. Pielęgnujesz jakieś szczególne tradycje rodzinne?
- To prawda, pochodzę z ormiańskiej rodziny. Mamy herb i stare korzenie, ale nie kultywuję specjalnych tradycji. Żyję teraźniejszością i przeszłość nie ma to dla mnie większego znaczenia.

Nie jest to dla ciebie ważne?
- Pomiędzy XI i XVII wiekiem miała miejsce wielka migracja Ormian na tereny Rzeczypospolitej. Resztą dziejów specjalnie się nie interesuję, bo czy ma to wpływ na to, co robię i jak wygląda moje życie? Poza tym ciężko jest w dzisiejszych czasach podtrzymywać różne zwyczaje. Jeszcze mój dziadek, lekarz z wykształcenia, bardzo dbał o tradycje i dla niego miało to sens. Nastały jednak inne czasy.

Pochodzisz z Żor, przez dłuższy czas mieszkałaś w Krakowie, a teraz żyjesz w Warszawie - jak ci się tutaj podoba?
- Świetnie się tutaj czuję i bawią mnie opinie w stylu: "ech, ta okropna, pędząca Warszawa". Wszyscy, zamiast pędzić, stoją tu raczej w korkach - podobnie jak w innych miastach Polski. Lubię czuć, że miasto, w którym mieszkam żyje i ma dużo do zaoferowania. Poza tym miejsce tworzą ludzie, więc nawet najpiękniejsze miejsce na ziemi może nie być przyjemne, jeśli nie ma tego, co najważniejsze - przyjaciół i rodziny.

A ty zostawiłaś przyjaciół i rodzinę na południu Polski.
- W Krakowie mam pełno przyjaciół i jest mi przykro, że nie mogę ich widywać tak często jakbym tego chciała. Ale w Warszawie powoli znajduję sobie towarzystwo. Dobrze się tu czuję, bo mam przy sobie rodzinę, a przynajmniej jej część. Z rodzicami mieszkałam tylko do końca gimnazjum, potem się wyprowadziłam. Ominęliśmy tym sposobem starcia w okresie mojego młodzieńczego buntu (śmiech).

Nie chciałaś zostać w artystycznym Krakowie?
- Lubię Kraków, uwielbiam jego architekturę, mam tam swoje ukochane miejsca, z którymi wiąże się wiele wspomnień. Ale w Krakowie niestety nie ma dla mnie pracy. No i panuje generalne artystyczne rozleniwienie.

Masz autorytety aktorskie, na których się wzorujesz?
- Często oglądając dobre kreacje aktorskie, staram się zapamiętać jakieś środki, których dany aktor użył. Ale nie mam aktorskiego guru, do którego modlę się co noc. Imponują mi wykreowane postacie, a nie aktorzy.

Twoja największa pasja oprócz aktorstwa?
- Nurkowanie! Jakiś czas temu na wakacjach razem z Sonią połknęłyśmy bakcyla.

To chyba droga zabawa.
- Większość rzeczy się wypożycza. Jeśli ma się zamiar często nurkować, to powoli kompletuje się sprzęt. Największą przyjemność sprawia nurkowanie ciągle w innych miejscach i dlatego spełniam dwie pasje za jednym zamachem, bo bardzo lubię też podróżować. Poza tym na co wydawać pieniądze, jak nie na swoje pasje? Ja korzystam z chwili i jeśli tylko mam wolny czas to wyjeżdżam nurkować.

Oprócz tego trenujesz jakieś sporty, preferujesz zdrowy tryb życia?
- Tylko rekreacyjnie i dla swojej przyjemności. Jeżdżę konno, gram w squasha, lubię narty i snowboard. Regularnie chodzę na siłownię, jednak brak czasu często nie pozwala mi się zdrowo odżywiać.

Jakie cechy uważasz za swoje wady?
- Największa moja wada to despotyzm. Czasami zachowuję się jak "Mały Hitler" i wydaje mi się, że tylko moja wizja jest jedyna i słuszna. Staram się nad tym pracować i praca zespołowa wychodzi mi coraz lepiej.

Rozmawiając z tobą mam wrażenie, że jesteś bardzo silną osobowością.
- Naturę mam silną, ale bardzo wrażliwą. Ogólnie wrażliwość uważam moją zaletę. Mam mentalność emocjonalną 12-letniej Amerykanki z nadwagą - wszystko mnie wzrusza, jestem w stanie popłakać się na dobrej reklamie.

Jak lubisz się ubierać?
- Jeśli czeka mnie jakaś impreza, to korzystam z talentu Jacoba Habera, który szyje mi kreacje. Na co dzień schludnie i na luzie.

Cel zawodowy do osiągnięcia na teraz?
Nie stracić zapału.

Rozmawiała: Joanna Rutkowska