Mam mnóstwo możliwości bycia szczęśliwą

Była nauczycielką i reporterką, teraz jest pisarką. Jedną z najchętniej czytanych w Polsce. Na czym polega fenomen Moniki Szwai? Na to pytanie postarała się odpowiedzieć sama pisarka.

Monika Szwaja uwielbia szanty / fot. Marcin Przylecki
Monika Szwaja uwielbia szanty / fot. Marcin Przylecki

Czy pisanie jest pasją?
- Jak dla kogo. Dla mnie jest przede wszystkim zawodem, który staram się uprawiać najlepiej jak potrafię. Ale zawsze starałam się wchodzić tylko w te zawody, które mnie pociągały. Ten jest trzeci po dziennikarstwie i nauczycielstwie.

Jak powstają pani książki, jak rodzi się nowa powieść Moniki Szwai?
- Ano właśnie zawodowo. Nie czekam na natchnienie ani na to, żeby mnie Muza łagodnym skrzydłem połaskotała po czółku. Przez kilka miesięcy staram się wymyślić historię, którą warto będzie opowiedzieć. Na tym etapie spisuję w komputerze, w pliku "Powieść taka i taka - konspekt" wszystkie pomysły dotyczące nowej książki, szczegóły postaci, ich charakterystykę, czasem anegdotki. Kiedy już fabuła jest wymyślona, siadam znowu do komputera i piszę plan powieści. Jest to, oczywiście, wariant A, bo w trakcie pisania mogą mi przyjść do głowy lepsze rozwiązania. Ale mogą też nie przyjść - i wtedy mam ten wariant A.

- Pisząc, co jakiś czas czytam wszystko, co napisałam dotąd, sprawdzając, czy całość trzyma się kupy. Poprawki staram się wprowadzać na bieżąco. Ukończoną całość też czytam i poprawiam. Potem czyta ją redaktorka i też poprawia, a ja albo się zgadzam na jej poprawki i sugestie, albo nie. Mam wspaniałą panią redaktorkę, od której wiele się nauczyłam, a generalnie nigdy właściwie się nie kłóciłyśmy i nie kłócimy. Po redakcji jest korekta (czasem nadgorliwa), potem ziuuuuu do drukarni. Drukują, oprawiają - a okładki robi mi ostatnio znakomity Leszek Żebrowski - i można wysyłać do księgarni.

Dla kogo pani pisze? Ten typ literatury określa się łagodnie jako literaturę kobiecą, ale wiem, że czytają ją także mężczyźni.
- Piszę dla wszystkich, którzy mają ochotę przeczytać. Oczywiście, piszę z pozycji kobiety i głównie o kobietach, bo jestem kobietą i na kobietach znam się lepiej niż na mężczyznach. Co do moich odbiorców, no cóż: pewna wybitna literatka, finalistka Nike i profesorka uniwersytecka stwierdziła kiedyś, że w niej, osobie o wyższych wymaganiach to, co piszę, wywołuje "nudę i zażenowanie" i że "powieść popularną zaczęto pisać, żeby zagospodarować czas kobiet z klasy robotniczej" - wiem jednak, że wśród moich czytelników są i panie, i panowie, przedstawiciele najróżniejszych zawodów: lekarze, urzędnicy, nauczyciele, wykładowcy wyższych uczelni, kapitanowie żeglugi wielkiej, inżynierowie, policjanci, ratownicy GOPR, artyści - no, po prostu nie jestem w stanie ich wyliczyć. Niewykluczone, że wszyscy razem mają mentalność "kobiet z klasy robotniczej".

Bohaterka pani książki "Jestem nudziarą" jest polonistką, tak jak pani, "Romansu na receptę" pracuje w telewizji podobnie jak pani. Jak dużo jest Moniki Szwai w jej bohaterkach?
- Mnóstwo. Po pierwsze, wszystkie telewizyjne przygody przedstawione w kilku powieściach były kiedyś moim udziałem. Nauczycielka z "Nudziary" stosuje moje metody z czasów, kiedy uczyłam dzieci. W kolejnych powieściach przerzuciłam się na opisywanie znajomych, naturalnie nie w sposób dosłowny: bo ja z ludzi robię coś w rodzaju puzzla... zbieram do gromady, kroję na kawałki i układam jak mi pasuje. Chyba wciąż drzemie we mnie reporter, który mnóstwo w życiu widział i teraz po co ma wymyślać, skoro może opisać?

Oprócz pisania powieści zajmuje się pani także promocją młodych talentów: prowadzi pani wydawnictwo, w którym ukazują się książki autorów o niezbyt wielkich nazwiskach. Od lat straszy się nas upadkiem czytelnictwa w Polsce, czy w takiej sytuacji wydawanie książek debiutantów jest opłacalne?
- Z debiutantami bywa różnie. Taka loteria: chwyci, nie chwyci. No risk, no fun. Ale w upadek czytelnictwa nie wierzę. Nasze byłe debiutantki i byli debiutanci wydali już kolejne książki. U nas, co mnie bardzo cieszy. Mówią, że piszą następne...

Autorka chętnie spotyka się z czytelnikami / fot. Karol Piechocki

- A poza tym często przeceniamy własne nieszczęścia. Jako reporterka telewizyjna, kobieta z kamerą, widziałam w życiu mnóstwo prawdziwego nieszczęścia: biedę, choroby, kalectwo, śmierć. To mnie nauczyło, że moja astma, bolące stawy, wariujące serce - to mały pikuś, proszę państwa, wobec tego, co mogłoby być moim udziałem. A nie jest. Mam mnóstwo możliwości bycia szczęśliwą.

Ma pani na koncie dwanaście powieści. Trzynasta już się pisze? Jak długo "rodzi się" książka?
- Teraz akurat się odpoczywa. Nie jestem maszynką do wyrobu powieści! Ale pewnie za miesiąc, dwa zacznę wymyślać, a za pięć - siądę do komputera. Popiszę trzy, cztery miesiące, a potem redakcja... itd.

Wiem, że kocha pani góry. Co jeszcze sprawia przyjemność Monice Szwai?
- Mnóstwo rzeczy. Świat jest taki rozmaity! Ja mam wbudowanego szwendacza, więc lubię się szwendać: góry, morze i w ogóle piękna nasza Polska cała, ale wybieram się też do malowniczej Bretanii (Atlantyk, klify, menhiry!) i w rejs ukochanym "Darem Młodzieży" (Gdynia - Wilhelmshaven - Antwerpia), a zimą planuję drugie w życiu Karaiby. Tak nawiasem: wielką przyjemność mam jeżdżąc po kraju na spotkania autorskie w towarzystwie kolegi z wydawnictwa, który też ma szwendacza, więc jeździmy strasznym zygzakiem.

- Nie umiałabym poza tym żyć bez muzyki - i tu mam takie rozdwojenie jaźni: albo klasyka, albo szanty i folk celtycki. No więc jeżdżę sobie do Filharmonii Narodowej kiedy gra jakiś mój ulubiony muzyk (za chwilę będzie to Jerzy Semkow!) a też na festiwale szantowe, których w kraju mamy około pięćdziesiątki. W tej Bretanii mam nadzieję na bliskie spotkanie z ichnią muzyką i pieśniami, które znam właśnie z festiwali szantowych.

- Cóż poza tym? Kocham spotykać miłych ludzi - a znam ich wielu, co uważam za osobiste szczęście. Kocham zwierzęta: mam dwa psy i kota (same dziewczynki zresztą). Kocham mój domek z ogrodem. "Co do mnie - kocham życie" - powiedział niejaki Montaigne, stary mądrala.

A co czyta Monika Szwaja?
- Rozumiem, że nie chodzi o te wszystkie książki, które nadchodzą do wydawnictwa, bo te czytuję służbowo. Prywatnie czytam właśnie nową Chmielewską, nową Grocholę i starego Forsytha. "Kręgi czyli kolejność zdarzeń" Jana Antoniego Homy (nasza książka, znaczy Solowa!) popłyną ze mną w rejs - raz je czytałam, kiedy decydowaliśmy o wydaniu, ale teraz będą po prostu robić mi przyjemność. Jako książka, a nie dokument komputerowy.

Pani książki są "ciepłe", dodają otuchy. Skąd pani czerpie tę pozytywną energię, którą przekazuje w powieściach?
- No chyba właśnie z uświadomienia sobie konieczności samoobrony przed brutalnością życia i brzydotą rzeczywistości, którą sami tworzymy.

Co robi etatowa "pocieszaczka", kiedy sama ma zły dzień? Czyta Szwaję?
- Ryczy.

Na czym więc, pani zdaniem, polega fenomen Moniki Szwai? Czytelnicy z pewnością dają znać autorce, za co ją cenią. Proszę, całkiem nieskromnie, przyznać się.
- Fenomen chyba w optymizmie i tym szukaniu wyjścia. Ludzie są w tej chwili zbiorowo dołowani przez media, polityków, kulturę i siebie samych nawzajem, więc jak ktoś nimi potrząśnie (książka może trochę potrząsnąć...) i powie, że jednak nie ma obowiązku wpadania w ciężkie depresje, a przeciwnie: są sposoby na poradzenie sobie z ponurą rzeczywistością - no to nabierają chęci do życia. I zaczynają lubić autora, bo on (znaczy ja) kilka tych sposobów im pokazuje.

- Druga rzecz to po prostu uśmiech. Tzw. kultura wysoka u nas gardzi uśmiechem, rozrywką, komedią. A ja twierdzę, że trudniej rozśmieszyć ludzi niż ich skłonić do płaczu. Zresztą tak wielu twórców pisze do płaczu... ja tam wolę bawić, cieszyć i nieść, za przeproszeniem, promień tego słońca, co to, jak powiedział mądry Rzymianin Petroniusz: świeci wszystkim.

Rozmawiała Anna Piątkowska

Monika Szwaja (ur. w 1949) - ukończyła polonistykę na Uniwersytecie Poznańskim. Była nauczycielką, reporterką telewizyjną, obecnie prowadzi własne Wydawnictwo SOL. Jest autorką powieści, m.in."Jestem nudziarą", "Romans na receptę", "Klub Mało Używanych Dziewic" czy "Zupa z ryby fugu".

INTERIA.PL
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas