Mam motyle w brzuchu

Nigdy nie jest za późno, by się zakochać! Jak znaleźć szczęście po przejściach? Poznajcie receptę Roberta.

Robert Janowski
Robert JanowskiA. SzilagyiMWMedia

Wyglądasz na szczęśliwego.

Bo jestem. Ale taki mam już charakter, że nawet jeśli jest mi źle, nikt się o tym nie dowie. Ważne jest, by nie szukać swojego szczęścia na siłę. Bo wtedy zwykle się go nie znajdzie.

Samo przyjdzie?

Jeśli marzymy o czymś, co jest nie wiadomo gdzie, to jesteśmy skoncentrowani na szukaniu na manowcach. A szczęście często jest na wyciągnięcie ręki. Tylko go nie zauważamy. Szukamy gdzieś daleko. Wypatrujemy nie wiadomo jakich pięknych orłów, latających po wielkim niebie. A tu obok siedzi malutki ptaszek... całkiem blisko. Najbliżej.

Mówisz o twojej Monice?

Tak. Każdy ma prawo do szczęścia. Życzę tego każdemu. Bo to jest motor, który napędza nasze życie. Ale gdyby nie moje dzieci, to też by mi się tego szczęścia nie chciało już szukać. One są najważniejsze.

Twoje córki mieszkają teraz z tobą?

Aniela mieszka ze mną. Ma 14 lat.

Tak zdecydowaliście z byłą żoną?

Nie. Anielka zdecydowała.

Jesteś więc w Warszawie ojcem samotnym. Kto ci pomaga? Mama?

Bardzo, bo w kuchni za dobry nie jestem. Umiem tylko przyrządzać ryby. Z resztą jest słabo. Mama mieszka niedaleko i czasem wpada z obiadem.

Widzisz w swoich dzieciach coś z siebie?

Pieniądze, telewizja, nowa płyta - mogę to wszystko oddać. Przecież to tak naprawdę moje dzieciaki udowodnią mi za kilka lat, czy dobrze je wychowałem, czy będą dobrymi ludźmi. To jest prawdziwy ślad. A recepta na wychowywanie, by nie wstydzić się potem, jest niezwykle prosta. Trzeba mieć dla dzieci czas i rozmawiać. Nic więcej.

Niedawno twój syn Makary wziął ślub?

W zeszłym roku przyszedł do mnie i powiedział: "Tato, żenię się". Ja: "Chcesz się synu o coś zapytać, czy przeszedłeś mnie poinformować?" On: "Raczej to drugie". Ja go spytałem jeszcze tylko, czy jest szczęśliwy. On, że bardzo. Z mamą Moniki zorganizowaliśmy więc dzieciakom ślub. Mieszkają teraz trochę w Stanach, trochę w Polsce. Monia studiuje w akademii jazzowej. A Makary jest na reżyserii. Podbijają sobie świat.

Podobają ci się płyty młodych wykonawców?

Puszczam sobie czasem Monikę Borzym.

Zaraz, to przecież twoja synowa! (śmiech).

Tak, ale jej płyta jest genialna! Podobają mi się też Monika Brodka, Kasia Wilk i Sylwia Grzeszczak, Bracia, Lech Janerka, Kukiz... Dużo tego.

Twoja ostatnia płyta pojawiła się w sklepach w Dzień Kobiet. To nie przypadek?

Jest tyle kobiet, którym chciałbym podziękować. Ale ta płyta jest dla mojej mamy i dla córek. I jeszcze chciałbym podziękować... tym motylkom za to, że do mnie przyleciały.

Uważasz, że potrzeba miłości umiera ostatnia?

Tak. Bo to jest najpiękniejsza rzecz na ziemi, z której człowiek nigdy nie zrezygnuje. U mnie też to długo trwało. Już myślałem: koniec! Mam pięć dych, swoje przyzwyczajenia. Nawet nie wypada mi się zakochać. Trudno! Skupię się na wychowywaniu dzieci - to jest najważniejszy, cudowny cel. Priorytet. Aż tu nagle: "Przyszła do mnie, nie wiem skąd?". Strzał i jestem znowu w liceum.

Wszystko wspaniale ci się ułożyło, ale rozwód (z druga żoną Katarzyną, przyp. red.) musiał być dla ciebie trudny...

Powiem tyle: zawsze, gdy słyszę o znajomych, że się rozwodzą, jest mi przykro. Mój rozwód to nie jest sukces. Przeciwnie, to wielka porażka. W takich sytuacjach nie ma zwycięzców. Od decyzji o rozstaniu minęły dwa lata.

Mówiło się o tym, że przez rozwód widzowie stracili do ciebie sympatię i nie chcieli cię oglądać w "Jaka to melodia?". Ale program znów wygrywa w rankingach popularności, został nagrodzony TeleKamerą "Tele Tygodnia".

My zawsze zaczynamy na wiosnę od oglądalności na poziomie dwóch milionów, a kończymy zimą z wynikiem pięciu milionów widzów. Wszystko zależy od pogody. To normalne. Zimą ludzie spędzają więcej czasu przed telewizorem. Na wiosnę raczej idą na rodzinny spacer czy na rower.

Nie znudziła cię "Jako to melodia?" przez 16 lat?

Nigdy nie przygotowywałem się do tego programu. Tu nie ma miejsca na wystudiowany scenariusz. To widzowie i uczestnicy mają błyszczeć. Jak przyjedzie pani Zosia z Żyrardowa, to pół miasta siedzi i przygląda się, czy dałem jej kuferek, czy powiedziałem miłe słowo, czy przytuliłem, czy ona fajnie wyglądała. To pani Zosia jest gwiazdą! Nie ja. Gdybym się zbytnio napinał, to moja gwiazda już dawno by zgasła. A tak wciąż jesteś na topie.
Twoja płyta nosi tytuł "Osiemdziesiąte.pl". Powrót do przeszłości?

Lata 80. to był czas moich początków muzycznych. Wszyscy kupowaliśmy gitary i zakładaliśmy zespoły. Graliśmy z kumplami w kapeli Sekcja Zwłok na Ursynowie. Tuż po nas próby miał zespół Lady Punk. Teraz starałem się spojrzeć na piosenki z czasów mojej młodości z podziwem, na jaki zasługują. Dlatego nagrałem je razem z orkiestrą symfoniczną. Mam nadzieję, że słuchacze na nowo odkryją urok "Do Ani", "Kochać inaczej" czy "Jolka, Jolka pamiętasz".

Pamiętasz swój pierwszy koncert?

To było chyba w 1983 roku. Zaśpiewałem na Torwarze z Oddziałem Zamkniętym w zastępstwie za Krzysztofa Jaryczewskiego. Zaraz po nas grała Republika. A w pierwszą trasę pojechałem busem z Maanamem. I nagle ja, chłopak z weterynarii, stanąłem na scenie obok wspaniałych artystów. Lata 80. to stan wojenny. Potem powoli zmieniał się ustrój. Mieliśmy dużo do powiedzenia.

Twoja poprzednia płyta "Song.pl" pokryła się platyną. Jak ty to robisz?

Im jestem starszy, tym bardziej wybredny. Ale i odpowiedzialny. Dziś można płytę zrobić na laptopie w dwa tygodnie. Tylko po co? Ludzie naprawdę nie potrzebują bylejakości. Dlatego wszystkie te cudowne piosenki starałem się szlachetnie zaaranżować.

W latach 80. miałeś więcej czasu dla bliskich?

Byłem sam, bez zobowiązań. Próby, koncerty, wykłady, egzaminy.... Dziś robię jeszcze więcej rzeczy. Ale i tak mam czas dla siebie i bliskich. Jest dom z całą wynikająca z tego logistyką. O siódmej pobudka, Anielka do szkoły, obiad, zajęcia pozaszkolne, odrobić lekcje, zakupy, kolacja, pranie, śmieci... Normalne życie.

Iwona Zgliczyńska

Show
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas