Maria Sadowska: Filmy robię o tym, co mnie wkurza

Jej serce od lat jest rozdarte pomiędzy dwie miłości: muzykę i film. Jej pierwszy długi metraż - "Dzień Kobiet" - to kino społeczne, które święci triumfy na międzynarodowych festiwalach. Towarzyszy mu płyta o tym samym tytule.

Maria Sadowska Fot. Paweł Wrzecion
Maria Sadowska Fot. Paweł WrzecionMWMedia

Anna Chodacka: Skąd u ciebie zainteresowanie tematami społecznymi?

Maria Sadowska: - Nie wydaje mi się to dziwne. To są po prostu świetne historie. Lubię robić filmy o tym, co mnie wkurza, a sporo rzeczy mnie wkurza w rzeczywistości. Polskie kino społeczne jest w pewien sposób zaniedbane, albo podchodzi do tematów bardzo publicystycznie. Ja szukam uniwersalnego języka, którym mogłabym opowiedzieć te historie. Historie, które podsuwa nam życie, mają w sobie wielką dramaturgię. Świat podpowiada niesamowite rozwiązania fabularne.

Uważasz się za osobę zaangażowaną społecznie?

- Po "Dniu Kobiet" już tak (śmiech). To przyszło z czasem, jak u bohaterki "Dnia Kobiet". Myślimy sobie, że jeden człowiek nie może dokonać zmiany w życiu, okazuje się, że może. Ja też kiedyś myślałam, że nie będę interesować się polityką, tym wszystkim, co mi się nie podoba, bo to nie ma sensu, bo i tak niczego nie zmienię. Trochę to już widać na płycie "Spis treści" czy w filmie "Non stop kolor". W tej chwili mam poczucie, że jedna osoba może coś zmienić. Nie oznacza to z drugiej strony, że teraz uważam się za wielkiego rewolucjonistę. Metodą małych kroków można coś zrobić, tylko trzeba zrobić cokolwiek. Dla mnie "Dzień Kobiet" był takim małym krokiem. Niesprawiedliwość społeczna jest tematem, który mnie bardzo interesuje. Po drugie - problemy kobiet, na które spuszczona jest zasłona milczenia. Kinowe bohaterki są pokazywane w bardzo komercyjny sposób, w nieprawdziwym sosie, jak chichoczące kretynki, jako dodatki do facetów. Przeraża mnie to, że kobiety są tak przedstawiane nawet w filmach, w których grają główne role! Mało jest obrazów, gdzie są prawdziwe bohaterki. Takie z krwi i kości. W "Dniu Kobiet" jest postać, której dawno nie było w polskim kinie. Kobieta, która nie jest ofiarą, która wychodzi z roli ofiary. I jest zwycięska.

Oprócz licznych głosów, które cię chwalą, pojawiają się też te krytyczne, że "Dzień Kobiet" to bardzo prosta historia.

- Nie traktuję tego jak zarzutu. Wręcz przeciwnie - uważam, że to jest największa zaleta tego filmu. To prosta historia, ale jest prawdziwa. Bajki istnieją! Nazywam ten film westernem, bo ma prostą konstrukcję. Bohaterka to samotny szeryf na koniu, który musi zdobyć sojuszników, żeby przezwyciężyć zło. Poza tym, wszyscy kochamy historie, w których słabszy wygrywa z silniejszym.

Marysia Sadowska, w roli reżysera, dla niektórych jest sporym zaskoczeniem.

- Wiele lat pracowałam na to, żeby zrobić tę fabułę. Dla tych, którzy śledzą to, co robię, nie jest to coś niezwykłego. Skończyłam szkołę filmową na wydziale reżyserii, tam zrobiłam sporo krótkich metraży, później długi czas robiłam teledyski, dla siebie i innych, reklamy. Starałam się mieć kontakt z zawodem. Uprawiałam go jakby w tle (śmiech). "Non stop kolor" był dla mnie taką wprawką. Mnie życie rzucało raz w jedną, raz w drugą stronę. Moje serce było złamane od zawsze (śmiech), jedna część należała do filmu, druga do muzyki. Podjęłam taką decyzję, że nie mogę podjąć decyzji (śmiech) i zdecydować się na coś. To już za daleko zabrnęło, nie mogę się przed tym bronić. Na pewno więcej zrobiłabym, poświęcając się tylko muzyce lub tylko filmowi. Z drugiej strony, na pewno robiłabym inne filmy, nie będąc muzykiem i inne filmy, nie będąc filmowcem. To się uzupełnia w jakiś sposób. Muzyka natomiast jest moją pierwszą miłością. Kontakt z publicznością, wymiana energii, która następuje natychmiast, jest czymś, czego film nie daje. Tutaj na reakcję trzeba poczekać dłużej. Nie patrzysz w oczy widzowi, tylko on patrzy na ekran. Z kolei w muzyce jest tak, że płytę nagrasz i to jest zamknięta całość, ale każdy koncert jest inny. Nauczyłam się żyć i z muzyką, i z filmem. Organizować to sobie jakoś.

Kiedy ci się lepiej pracuje - kiedy masz termin wiszący nad głową czy raczej jesteś wolnym ptakiem?

- Deadline się przydaje (śmiech). Taki młot nad głową. Ja całe życie pracuję w wolnym zawodzie i zdaję sobie sprawę, że jak nic się nie dzieje, to też trzeba pracować. Trzeba mieć dyscyplinę w sobie i twórczym być codziennie. Tego nauczyli mnie rodzice i jestem im za to bardzo wdzięczna. Pokazali mi, że muzyk to jest ktoś, kto pracuje codziennie. Jak na etacie (śmiech). Bardzo trudno jest sobie samemu narzucić tę dyscyplinę, że jak się nic nie dzieje, to też trzeba, np. coś skomponować. Jak nie ma tych deadlinów, to staram się sama je sobie narzucać. Czasem się ich trzymam, czasem nie (śmiech). Różnie wychodzi.

Jaki masz sposób pracy na planie filmowym?

- Lubię słuchać ludzi. Uważam, że film jest pracą zbiorową. Rolą reżysera tak naprawdę jest dokonać właściwych wyborów. Przede wszystkim, trzeba wybrać odpowiednich ludzi, bo to z ich talentów będziemy korzystać. Mam dużo swoich pomysłów, ale staram się być elastyczna. Jednak ostatnie zdanie należy do mnie. Kiedy widzę, że zaczyna się zrobić "rozwałka", to potrafię to ukrócić. Reżyser to jest dla mnie właśnie ktoś, kto dokonuje wyborów. Interesują mnie też nowe metody pracy, chciałabym np. zrobić film w pełni improwizowany. Na razie zrobiłam jeden obraz. Dopiero uczę się wszystkiego. W "Dniu Kobiet" zrobiłam wszystko "po bożemu", pod względem konstruowania postaci, akcji, itd., ale zrezygnowałam z tradycyjnego kręcenia na rzecz kamery z ręki, żeby wyglądało bardziej, jak dokument. Szukam swojego języka.

Masz autorytety, na których się wzorujesz?

- Trudno o autorytety dzisiaj. Ale ja jestem ze starej szkoły i podziwiam starych mistrzów. To jest trudne pytanie. Jak byłam trochę młodsza, przeżywałam fascynacje różnymi mistrzami, np. Tadeuszem Konwickim. Swego czasu uwielbiałam Felliniego. A teraz np. wolę Kena Loacha. Jestem też pod ogromnym wrażeniem Ulricha Seidla. Jego "Raj: Miłość" poruszył mnie. Ten film  podobno powstał bez scenariusza. Bardzo mnie interesuje, jak to zrobił.

Jesteś młodą mamą. Jak udaje ci się godzić pracę z wychowaniem dziecka.

- Szczęśliwa mama ma szczęśliwe dziecko. Po prostu. Ja mam duże szczęście, bo moje dziecko ma super tatusia (śmiech). On ma taką pracę, że może więcej zostawać w domu. Dzięki temu, już od drugiego miesiąca po porodzie mogłam wrócić do pracy. Mam pomoc babć. Babcie są wspaniałą instytucją (śmiech). Ale wszystko jest też kwestią nastawienia. Wszędzie, gdzie mogę, zabieram małą. Gdybym sama miała siedzieć z dzieckiem w domu i nie mogłabym nigdzie wyjść, to wszystko byłoby o wiele trudniejsze. Małą zresztą słychać na płycie, bo była ze mną kiedy nagrywałam. Napisałam dla niej piosenkę otwierającą płytę. W ogóle, dziecko dało mi ogromny power! Taki na przetrwanie, że teraz to już muszę. W końcu bierze się odpowiedzialność za kogoś poza sobą. Bałam się, że dziecko ze mnie wyssie kreatywność. Pisałam muzykę do filmu będąc ciąży i ciężko mi szło. To był najmniej kreatywny okres w moim życiu. Ale potem już wszystko szło gładko (śmiech). Tak naprawdę w rok po urodzeniu dziecka zrobiłam bardzo dużo - napisałam scenariusz, nagrałam płytę, byłam na ogromnej ilości festiwali promując film. I nadal dużo pracuję i tworzę.

Wracając do twojego zaangażowania społecznego...

- Jestem bardzo antykorporacyjna, taka byłam całe życie. W korporacjach przeszkadza mi ich konstrukcja, piramida władzy, to, że ogromne pieniądze są skoncentrowane w pojedynczych firmach. Zawsze byłam po drugiej stronie barykady, wychowywałam się w duchu, że pieniądze nie powinny rządzić życiem, że w sztuce nie ma demokracji, że rozpasany liberalizm wcale nie jest najlepszym pomysłem. Poza tym, światem nadal rządzą faceci koło 50. w garniturach, i to mi się też nie podoba. Nie chcę się mieszać do polityki, to, co miałam do powiedzenia, powiedziałam w filmie. Ale moje krytyczne nastawienie do rzeczywistości będzie trwało.

"Dzień Kobiet" - to pierwsza od czterech lat autorska płyta Marii Sadowskiej. Album jest hołdem złożonym kobietom i ich problemom. Na płycie znalazło się 9 utrzymanych w filmowym klimacie utworów, okraszonych przestrzennymi, trip-hopowymi brzmieniami. Do kupienia w dobrych sklepach muzycznych.

Tekst pochodzi z EksMagazynu.
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas