Muzyk w błogosławionym stanie

Do spania to jest trumna, a życie jest do życia - mówi Leszek Możdżer, ceniony pianista, kompozytor i aranżer. Rozmawiamy o muzyce, internecie, sławie, używkach i groupies.

Leszek Możdżer: muzyk w błogosławionym stanie
Leszek Możdżer: muzyk w błogosławionym stanieINTERIA.PL

Muzyka Phila Manzanery wywodzi się z nurtu klasycznego rocka. Miałeś już okazję grać z kimś, kto specjalizował się w tym gatunku?
Ja specjalnie nie dzielę muzyki na gatunki. Muzyka jest światem dźwięków, w którym można spotkać przeróżnych ludzi. Niektórzy grają na instrumentach elektrycznych, niektórzy kończyli szkoły, niektórzy nie znają nut, a są najsławniejsi na świecie. Bycie muzykiem to taki błogosławiony stan, w którym możesz zająć się swoim wnętrzem. Produkujemy dźwięki i tyle. Możemy sobie płynąć przez życie produkując muzykę, a wokół nas zawsze znajdą się ludzie, którzy będą chcieli tego posłuchać. To jest, wydaje mi się, bardzo szczęśliwy wybór - bycie muzykiem. Dlatego, że można zająć się sprawami bardziej ezoterycznymi, delikatnymi. Tymi, które są w życiu najważniejsze.

Leszek Możdżer
INTERIA.PL

Były jeszcze gumki i ołówki...
...kasety magnetofonowe, łańcuszki, naszyjniki, pierścionki, okulary, pudełka o równych krawędziach, przeróżne rzeczy. Jeśli ktoś ma fortepian, to polecam spróbowanie tego, naprawdę świetna zabawa.

Podczas wakacji występowałeś na OFF Festivalu w Mysłowicach, a Twój występ zapowiadał Tymon Tymański, z którym graliście przez wiele lat w zespole Miłość. Nie czułeś nostalgii? Myślisz czasami "co by było, gdyby", gdyby Miłość grała nadal?
Powiem ci szczerze, że nigdy nie myślę "co by było, gdyby". Może jeśli chodzi o marzenia, ale raczej wyznaczam sobie cele. Bo "co by było, gdyby" to takie marnowanie twórczej energii umysłu, która błądzi gdzieś tam po wirtualnych przestrzeniach. Umysł ma wielką moc kreowania zdarzeń, więc szkoda marnotrawić tę siłę.

Nie wyobrażasz sobie siebie grającego z Tymonem piosenek z "Wesela" na przykład?
Gdybym sobie zaczął to wyobrażać, to by się wydarzyło. Na tym właśnie polega moc umysłu. Więc staram się wyobrażać sobie takie rzeczy, które mnie naprawdę interesują. A Tymona kocham, uwielbiam i uważam, że jest geniuszem. Jest moim wielkim przyjacielem i jeżeli on sobie wyobrazi, że gramy razem kawałki z "Wesela", to ja również to sobie mogę wyobrazić, natomiast w tej chwili mam wyobraźnię pochłoniętą czym innym.

A na następnej stronie przeczytasz m.in. o zaskakujących miejscach, w których można ćwiczyć grę na fortepianie, o tym czy nagranie płyty w dwa dni to rekord i o nowej, mistycznej kompozycji. Do używek jeszcze dojdziemy...

Trudno Cię namówić do współpracy?
Myślę, że nie. Namówić mnie jest bardzo łatwo, natomiast później jest dosyć duży problem z realizacją tego. Czasami takie projekty, na które już się zgodziłem, czekają nawet kilka lat na realizację, dlatego że mam dużo zobowiązań w kalendarzu, które muszę wykonać. Moja menedżerka też mnie pilnuje, żebym nie brał sobie za dużo na głowę, bo to później wiąże się z kłopotami.

Na okładkach Twoich płyt można znaleźć historię ich powstawania. Dzięki temu wiemy, ile czasu zajęło nagranie tej płyty. Czy dwa dni to rekord?
Płyty koncertowe powstają w jeden dzień. Były sesje kompletnie improwizowane, też jednodniowe. Właściwie nie ma reguły. Płytę Przemka Dyakowskiego "Melisa" nagrywaliśmy prawie rok, nagrania zajęły parę dni rozrzuconych po tym roku, ale praca nad płytą trwała bardzo długo. Im jestem starszy, tym dłużej nagrywam płyty.

Ktoś mnie kiedyś nauczył, że do niczego nie trzeba być tak przygotowanym jak do improwizacji. Zgadzasz się z tym?

Leszek Możdżer
INTERIA.PL

Wyciągasz sobie dźwięki z zewnątrz - z miasta, z ludzi?
Tak - uwielbiam. Uwielbiam odnajdywać harmonię w otaczającym mnie świecie i odnajduję mnóstwo zaskakujących współbrzmień i konsonansów (współbrzmień co najmniej dwóch dźwięków różnej wysokości - red.) w tym wszystkim, co mnie otacza.

Niedawno zakończyłeś prace nad kompozycją mszy...
Ten projekt powstał na zamówienie, ale ja się do niego przygotowywałem dobre dwa lata. Co prawda tę mszę napisałem w jakieś trzy tygodnie i później nagraliśmy ją też w tydzień, ale ja wokół tego tematu chodziłem dosyć długo. Przede wszystkim zaskoczyło mnie to, że jest tak mało tekstu. Kiedy się słucha różnych mszy łacińskich napisanych przez wybitnych kompozytorów, to się wydaje, że jest to wielki, poważny tekst. A wszystkie teksty mieszczą się na kartce A4, wszystkie części: Kyrie, Gloria, Sanctus, Benedictus, Agnus Dei i Credo, które jest trochę dłuższe.

A dla porównania: ile stron ma zapis nutowy?
Msza trwa około 40 minut, do godziny. Polega to na tym, że cały czas powtarza się te słowa. Mam taką teorię, którą sobie zbudowałem, że kontemplując ten tekst, powtarzając go w kółko, łączysz się podświadomie z tymi wszystkimi ludźmi, którzy ten tekst kontemplowali.

Przeżywałem przepiękne stany uniesienia duchowego pisząc muzykę do tego tekstu. Odkrywał przede mną taką moc, pewnie mogłem jej doświadczyć w niewielkim stopniu, ale gdzieś tam podświadomie łączyłem się z tym całym uniesieniem wszystkich ludzi, którzy modlili się przy nim. To było dla mnie bardzo mocne przeżycie - pisanie do łacińskiego tekstu mszy. Mam wrażenie, że jest on o wiele mocniejszy niż jego polskie tłumaczenie.

Przez niedoskonałość języka?
Nie, raczej jakaś siła łaciny oraz nieuchronność tego, że każde tłumaczenie jest jednak służebne wobec tekstu. Tamten to pratekst, w którym czuć, że łacina ma potężną moc. "Consubstantialem Patri" brzmi zupełnie inaczej niż "współistotny Ojcu".

Wśród instrumentów w tej mszy znalazła się celesta (czyt. czelesta) - co to jest?
To jest instrument z grupy instrumentów perkusyjnych, sztabkowy, klawiszowy. Nazwa pochodzi z łacińskiego "celeste", czyli niebiańskie. Niebiańskie brzmienie. Jest to instrument, który rzeczywiście brzmi bardzo pięknie. Niedoceniany, zapomniany i w większości przypadków zdezelowany, bo we wszystkich filharmoniach, w których go widziałem, oprócz Białegostoku i filharmonii gdzieś w Hiszpanii, to wszystkie celesty znajdujące się w tych instytucjach w Polsce są stanie kompletnego rozkładu. To przepiękny instrument, na którym bardzo lubię grać.

Jak na nią trafiłeś?
Zachwyciłem się celestą już kiedy chodziłem do szkoły i dostałem partię celesty w Bałtyckiej Orkiestrze Symfonicznej. To był szok dla mnie, usłyszałem takie brzmienie, które przeniosło mnie w inny wymiar.

Do czego można ten dźwięk porównać?
Trzeba się dobrze wsłuchać, ale generalnie to dźwięk podobny do wibrafonu. Nie ma strun, tylko metalowe sztabki, uderzane przez filcowy młotek, który jest połączony z klawiszem.

W mszy pojawi się też muzyka Zohara Fresco, z którym tworzycie trio wraz z Larsem Danielssonem. Zohar powiedział kiedyś, że kiedy wchodzi z wami do studia, zabiera ze sobą wszystkie instrumenty perkusyjne, jakie mu przychodzą do głowy, bo nigdy nie wie, który z nich będzie mu potrzebny.
Tak, a my musimy płacić za ten nadbagaż (śmiech). Żartuję. On ma te instrumenty ramowe. To jest rama z membraną, wkłada jedne w drugie. Nosi ze sobą dwie torby, w jednej ma 15 bębnów, a w drugiej jedną tarabukę, która waży 20 kilo - to metalowy instrument, którego elementy można złożyć jeden w drugi jak te babki rosyjskie (matrioszki - red.) i okazuje się, że w tej niewielkiej torbie jest cały arsenał, cała trzoda instrumentalna, której on używa.

To zdumiewający muzyk i bardzo natchniona postać, bardzo poważnie traktująca to, co robi. To nie jest dla niego ani sposób na zarabianie pieniędzy, ani sposób na podrywanie dziewcząt. Dla niego jest to po prostu duchowa droga - granie muzyki. To czuć, to słychać, że on szuka bardzo głęboko i jego muzyka ma bardzo silny przekaz. Jakiego instrumentu by nie dobrał, to jest zawsze dla mnie zaskakujące i idealnie trafne.

O współpracy z Leszkiem Możdżerem, specjalnie dla INTERIA.PL, mówią muzycy tworzący z nim trio: Zohar Fresco - "Jesteśmy jak bracia" i Lars Danielsson - "To unikalny muzyk".

Na kolejnej stronie przeczytasz o podejściu muzyka do internetu, piractwa, a także jego zdanie na temat przytomności umysłu, używek i mechanizmów rządzących show-biznesem. A także dowiesz się, czy muzycy jazzowi mają groupies.

Wiele informacji na temat twoich projektów można znaleźć na Twojej stronie internetowej www.mozdzer.com. Rozmawiałam o niej z kilkoma osobami w naszej branży, zajmującymi się projektowaniem stron. Jesteśmy pod wrażeniem...
Dziękuję, cieszę się, pozdrowienia dla chłopaków, którzy zrobili tę stronę, bo naprawdę się napracowali.

Na oficjalnej stronie można posłuchać Twojej muzyki. Jak traktujesz sieci wymiany plików? Jako piractwo?
Być może przemysł fonograficzny i moja menedżerka nie do końca się ze mną zgodzą, ale uważam, że muzyka jest takim samym produktem świata, jak kwiaty, drzewa, woda i powietrze, i każdy ma do niej prawo. Jeżeli ktoś ma duchową potrzebę słuchania muzyki, to moim zdaniem jak najbardziej - niech sobie kopiuje, niech sobie przegrywa, niech sobie ściąga, natomiast jeżeli ktoś zaczyna tym handlować, to powinniśmy już podyskutować, bo wkraczamy w obszar zagarniania czyjeś własności.

Leszek Możdżer
INTERIA.PL

Co doradziłbyś młodym wykonawcom, którzy dopiero wkraczają na scenę muzyczną?
Radziłbym przede wszystkim tak: punktualność, unikanie radykalnych używek i korzystanie z innych w rozsądnych granicach. Odradzam zatruwanie się - przytomność umysłu jest zawsze najmocniejszym narzędziem, jeżeli chodzi o konstruowanie zarówno kariery, jak i szczęścia osobistego.

Często tłumaczy się, że twórczość potrzebuje dodatkowych bodźców...
Ale kiedyś trzeba wytrzeźwieć, żeby to wszystko napisać albo nagrać. Wiadomo, że dużo pisze się pod jakimś tam wpływem i ja bym się tym jakoś specjalnie nie zachwycał. Wiadomo, że trzeba spróbować wszystkiego, sprawdzić sobie, co i jak, ale nie ma co się dać nabrać.

Drążyłem te tematy, wiem mniej więcej, o co chodzi i wiem, że to po prostu jest słabe. I narkotyki, i nadmiar alkoholu - to wszystko jest słabe. To może być fajne przez chwilę, ale później się okazuje, że kompletnie dewastuje twoje życie i wpędza cię w kłopoty. Nie jestem zwolennikiem mówienia, że nie można czegoś robić. Prawdziwa świadomość polega jednak na dotykaniu tematu. Świadomość polega na świadomości, a nie na nieświadomości.

A inne rady?
Dobre zdjęcie. Entuzjazm. Dużo marzyć - wydaje mi się, że to zawsze najmocniejsza rzecz, i wierzyć w to, że się spełni. Nie za dużo peplać o tym, o czym się marzy, bo się trwoni w ten sposób energię.

Mówiłeś kiedyś, po kłopotach z premierą Trans-opery "Sen nocy letniej", że się sparzyłeś na show-biznesie i na jego mechanizmach...
Widzisz, jaki byłem głupi? (śmiech) Człowiek sfrustrowany czuje się pępkiem świata i wydaje mu się, że jak napisze 400 stron, to już cały świat musi klęknąć przed jego partyturą. Czułem się zawiedziony jak ktoś, kto buduje, jego zdaniem, jakieś wielkie mistyczne dzieło, które w ogóle nie jest zauważone przez cały świat, który ma ważniejsze sprawy, bo - nie oszukujmy się - muzyka nie jest najważniejszą sprawą na świecie.

To zależy, jak się do tego podchodzi.
Ale generalnie, jak spojrzysz na to wszystko, co się dzieje wokół, to trzeba się wyspać, trzeba zjeść, trzeba przeżyć jakąś bliskość, trzeba się rozwijać. Muzyka jest jakąś tam używką w niektórych przypadkach, a w innych - inspiracją do rozwoju. Nie ma co wracać do tamtych czasów, mój poziom świadomości był wtedy bardzo niski, bardzo niewielki. Oczywiście narzekałem, uważałem, że świat jest przeciwko mnie, ale to było tylko moje wyobrażenie o tym świecie.

Zapytałeś przed wywiadem, czy będziemy rozmawiać o niegrzecznych rzeczach, to może z tych niegrzecznych: czy muzycy jazzowi, klasyczni mają groupies? Spotkałeś się kiedyś z takim zjawiskiem?
Zjawisko groupies? Czyli chodzi ci o kobietę, która ma wiarę w to, że ktoś dlatego, że jest "wydrukowany w gazecie", stanowi wyższą wartość niż ona sama, tak?

Tak, a przy okazji próbuje się do niego mocno zbliżyć...
Dowartościowuje się przez intymność z obcą osobą? I co ona z tego ma?

Zapewne ogrom satysfakcji i właśnie to dowartościowanie.
Każdy ma taki - wydaje mi się, choć mogę mówić tylko za siebie - okres w życiu, w którym dowartościowuje się przez zdobywanie, przez podboje płci przeciwnej. Jest to taki etap rozwoju. Czasami ulega się takiemu złudzeniu, że ktoś, kto ma twarz wydrukowaną w gazecie albo sprawnie przebiera palcami, jest jakąś wartością, przez dodanie się do której samemu stajesz się bardziej wartościowym. Ale to nie będzie trwało wiecznie.

Każdy, kto poszukuje jakichś głębszych wartości, wie, że tak naprawdę nie nasycisz się tym. Nie dostaniesz tego, co jest w życiu najważniejsze. Bo ciało to jest tylko niewielka część człowieka, bardzo ważna, ale niewielka. Takie jest moje zdanie i takie jest moje doświadczenie. I wiem, że udawanie, że ciało jest całym twoim życiem prowadzi do wielkiego cierpienia.

Monitorujesz plotkarskie portale i sprawdzasz, co w nich o Tobie piszą?
Kiedyś tak było, ale mam tak dużo we własnej głowie ciekawych rzeczy do obejrzenia i tam jest tyle światów, że internet i to, co ktoś na mój temat myśli, przestaje być takie ważne. Ludzie, nie znając mnie, wypowiadają na mój temat swoje poglądy, ale to są tylko ich poglądy. Mogę sobie to uszanować, ale po co mam wchodzić z kimś w dyskusję, a tym bardziej zaśmiecać swój umysł. Chociaż jest to jakieś lustro, w którym się można przejrzeć, "jestem taki, a taki".

Przejrzeć, żeby wyciągnąć wnioski, czy sprawdzić, co inni myślą na Twój temat?
Miałem taki okres w swoim życiu, że wpisywałem swoje nazwisko w wyszukiwarkę i przeglądałem to wszystko. Wynikało to z panicznej potrzeby potwierdzenia tego, kim się jest. Ale jeżeli się odkrywa, że sam możesz zdefiniować siebie i sam możesz wykonać pracę polegającą na zbudowaniu tego, kim jesteś, wpisywanie się do wyszukiwarki nie jest już potrzebne, to strata czasu. Tam siebie nie znajdziesz. Tam znajdziesz opinie na swój temat, ale to nie będziesz ty.

Rozmawiała: Agnieszka Łopatowska

Dziękujemy agencji Outside Music za pomoc w realizacji materiału.

INTERIA.PL
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas