Nie biegam w szpilkach od rana!
Niełatwo ją zaszufladkować. Dzięki roli Hanki Mostowiak z "M jak miłość" stała się symbolem siły i dobroci, dziewczyną z sąsiedztwa. A jednocześnie uważana jest za ikonę stylu, polską Sarah Jessikę Parker. Nie tylko świetnie się ubiera - sama projektuje stroje. Stworzyła własną kolekcję dla Galerii Centrum.
- Jesteś potwornie zapracowana. Jak to wytrzymujesz?
- Mam dobre geny. Odporność fizyczną i psychiczną. I niewyczerpane zasoby energii... (śmiech)
- Ale przecież bywasz zmęczona?
- Bywam. I wtedy wiem, że muszę sobie zrobić wolny dzień. Planuję sobie, że pójdę do kosmetyczki, na rower, odwiedzę przyjaciółki. Potem przychodzi ten dzień i... śpię do oporu. Jestem typem sowy. I mimo tylu lat wstawania o 6. rano, nigdy się do tego nie przyzwyczaiłam. Potem w szlafroku przeglądam gazety, sprzątam, robię pranie, prasuję, przesadzam kwiaty... I nie włączam telefonu.
- Gotujesz? To ostatnio bardzo modne.
- Nie przepadam. Zdarza mi się i nie są to porażki, ale nie jest to coś, co mnie bardzo kręci.
- Mam wrażenie, że lubisz sobie brać na głowę za dużo. Grasz w filmach, serialach, wspierasz fundacje, śpiewasz... A ostatnio zostałaś projektantką.
- Jestem przyzwyczajona od dziecka do tego, że robię wiele różnych rzeczy. Lepiej się czuję wtedy, gdy widzę cel. A to, że zajęłam się modą, nie jest niczym dziwnym. Zawsze lubiłam się nią bawić. Odkąd pamiętam, mama szyła dla mnie i sióstr. Wymyślałyśmy nasze ciuchy wspólnie. Nosiłyśmy szyte przez mamę płaszcze, zrobione na drutach getry i swetry, haftowane bluzki. Odziedziczyłam po niej wrażliwość estetyczną. Lubię wymyślać ubrania i nawet gdy czegoś nie mam, to potrafię wykombinować. Wyobraź sobie, że pierwsze sklepowe ciuchy kupiłam sobie dopiero wtedy, gdy zaczęłam zarabiać.
- Już po studiach?
- Tak. Wcześniej nie miałam pieniędzy. Nawet po "Kilerze" korzystałam z pomocy mamy. Wtedy, z obowiązku, zaczęłam pojawiać się na różnych oficjalnych imprezach: premierach, festiwalach. Gdy kierują się na ciebie reflektory, czujesz, że musisz dobrze wyglądać. To część twojej pracy. Pamiętam jak przez miesięcznik "Twój Styl" zostałam uznana za jedną z 10 najlepiej ubranych kobiet w Polsce. W rankingu było moje zdjęcie w jednej z sukienek uszytych przez mamę. Było mi strasznie miło, że została doceniona. Potem przy różnych okazjach towarzyskich poznawałam projektantów: Gośkę Baczyńską, Gosię Krzemień, Maćka Zienia, Dawida Wolińskiego. Wszyscy wtedy dopiero zaczynaliśmy.
- Potrafisz szyć?
- Tylko proste rzeczy, ale wielkie krawiectwo mi imponuje. Dlatego ucieszyłam się, gdy Galeria Centrum dała mi możliwość zaprojektowania swojej linii. Nadałam jej swój charakter. Kolekcja jest dla kogoś, kto lubi bawić się modą, ale jest też praktyczna, bo ja taka jestem. Nie biegam w szpilkach od rana. Uważam, że każda pora ma swój dres-kod. Kolekcja sygnowana moim nazwiskiem jest różnorodna. Na imieniny, do teatru, na imprezę zawodową, bankiet. Są też rzeczy na co dzień. Proste, z modowym lookiem. Kolorystyka też moja - czerń, szarości, bakłażan, amaranty, biel.
- Oglądam twoje zdjęcia w kronikach towarzyskich i za każdym razem masz na sobie coś innego, nową fryzurę. Taki efekt wymaga chyba wielu godzin przygotowań.
- Prawda jest taka, że bywam rzadko i tylko na imprezach, na których muszę. Zdjęcia są robione i pokazywane wszędzie, stąd takie poczucie. Czasem jest mi szkoda, że rzecz, która mi się podoba, jest tylko na jeden raz.
- A jak to jest pojawić się na bankiecie w tym samej kreacji co koleżanka po fachu? Mówię tu o imprezie, na której w takiej samej sukni była Joanna Liszowska.
- To było zabawne. W ostatniej chwili poszłam do sklepu i wybrałam tę sukienkę. Ekspedientka zapewniała mnie, że jeśli ją dziś założę, to na pewno będę pierwsza. Ucieszyłam się. Poszłam na tę imprezę, po części oficjalnej wróciłam do domu. Aśki nie spotkałam. Dopiero na drugi dzień rozdzwoniły się telefony. Okazało się, że kwadrans po mnie do sklepu przyszedł stylista i pożyczył tę sukienkę dla Aśki na sesję zdjęciową... Przecież z takich rzeczy można się tylko śmiać!
- Ludzie myśleli, że byłaś tym załamana. Że to dla Małgorzaty Kożuchowskiej dramat.
- Dramat to jest ciężka choroba, brak pracy albo jak się nie ma za co kupić dziecku podręczników do szkoły.
- Twój mąż nie ma łatwo. Jest dziennikarzem newsowym, ty aktorką rozpoznawaną przez miliony ludzi. Tabloidy czepiają się go niemiłosiernie.
- Tabloidy mają to do siebie, że kłamią, wyszydzają i ze wszystkiego robią sensację. Boli mnie to, tym bardziej kiedy godzi to w osoby z mojego najbliższego otoczenia. Ale... lepiej to przemilczeć. Popularność ma przecież i swoje dobre strony.
- Miło, że je dostrzegasz...
- Gram w filmie i telewizji, więc jest rzeczą naturalną, że ludzie mnie rozpoznają. Popularność to siła, którą można wykorzystać. Dzięki niej mogę komuś pomóc, sprawić radość.
- Mówisz o współpracy z dwoma fundacjami: "Nasze Dzieci" - wspierającej rodziców, których maluchy chorują na raka - i "Mam Marzenie", spełniającej pragnienia dzieci nieuleczalnie chorych.
- Pomagam na tyle, na ile mogę. Jesteśmy w stałym kontakcie, wiem dokładnie, jakie są potrzeby fundacji i włączam się w działania mające na celu zapewnienie środków na ich realizację.
- Może nie jesteś matką Teresą, ale pomagasz bardziej niż inni znani. Pojechałaś na przykład na paraolimpiadę do Pekinu. Śpiewałaś w polskiej ambasadzie dla naszych niepełnosprawnych sportowców. Mogłaś lecieć z mężem do ciepłych krajów albo zrobić coś dla siebie.
- Ależ zrobiłam! Poznałam sportowców, którzy każdego dnia pokonują swoje słabości, kalectwo, chorobę. Zasługują na szacunek i podziw, motywują. Byłam dumna, że mogę z nimi porozmawiać, kibicować im. Trzymałam kciuki za wygraną Kasi Pawlik w pływaniu na 400 metrów, płakałam, kiedy zagrali jej Mazurka Dąbrowskiego...
- Planujecie z Bartkiem jakąś podróż poślubną?
- Na razie nie. Śmialiśmy się, że mieliśmy podróż przedślubną, trzytygodniową, po USA. Na razie wystarczy. Może uda nam się gdzieś wyskoczyć pod koniec roku.
- Ostatnio zagrałaś w "Senności" Magdaleny Piekorz. To rzadkość, że reżyser zajmujący się ambitnym kinem zaprasza do współpracy aktora popularnego z serialu.
- Miałam wrażenie, że ekipa "Senności" początkowo bacznie mi się przyglądała. Jednak po trzech dniach współpracy powiedzieli mi, że odwołują wszystkie swoje obawy i trzymają kciuki. Nie wiem, ile ciekawych ról ominęło mnie tylko dlatego, że gram w serialu. Ale gram też w Teatrze Narodowym, co daje mi solidny fundament i poczucie własnej wartości. Dzięki temu krytyka mnie nie zniszczy, nie odbije mi palma po deszczu komplementów.
- Nie myślałaś, żeby w końcu pożegnać się z rolą Hanki Mostowiak i z "M jak miłość"?
- Myślałam, ale mam z tym problem. Jestem przywiązana do ludzi, miejsc, postaci. Do swojej postaci także.
- A może chodzi o kasę? Serial to przecież bezpieczeństwo finansowe dla aktora.
- To prawda. Aktorstwo na pewno nie należy do tych zawodów, które gwarantują bezpieczną przyszłość (śmiech). Ja pochodzę z rodziny nauczycielskiej. Nigdy nie mieliśmy za dużo pieniędzy. Nie jestem przywiązana do luksusów, dlatego finanse nigdy nie decydują o tym, czy przyjmę rolę, czy nie. Wracając do mojej roli w "M jak miłość" - czasami mnie to męczy i nuży, ale wiem, że do tej Hanki przywiązały się miliony ludzi. Traktują ją jak kogoś bliskiego, członka rodziny. Kobiety, z którymi się spotykam, jeżdżąc po Polsce, mówią mi, że dzięki Hance stały się silniejsze, miały odwagę o siebie zawalczyć. Mnie też ta rola daje coś więcej niż zaspokajanie zawodowych ambicji czy ciągłe sprawdzanie się.
- Bo czujesz, że jesteś komuś potrzebna?
- Tak. Uważam, że człowiek nie będzie rozliczany z ról ani z tego, że miał dobre recenzje, tylko z tego, co dobrego zrobił dla innych ludzi.
rozmawiała Joanna Kaniewska