Niech moje polskie marzenie długo trwa

Jest Włochem, urodził się w Niemczech, a dom znalazł w Polsce. Kocha nasz kraj za wartości bliskie tym, jakie wpoiła mu mama.

Wszystkim dzieli się ze swoją rodziną, tak został wychowany
Wszystkim dzieli się ze swoją rodziną, tak został wychowanyMWMedia

Samochód, który wygrał w "Tańcu z gwiazdami", sprezentował młodszemu bratu. Znajomych chętnie zaprasza na Sycylię. Uwielbia dzielić się tym, co ma. Zawsze dba o rodzinę i najbliższych przyjaciół.

W Warszawie kupiłeś mieszkanie. Znalazłeś tu dom?

Stefano Terrazzino: - Jestem w Polsce już 10 lat. Lubię polską mentalność, opartą na emocjach, wrażliwości. To dzięki Polsce miałem szansę rozwinąć się jako tancerz, aktor, showman. Oczywiście w życiu różnie bywa, ale chciałbym, by moje polskie marzenie się nie skończyło. Kocham ten kraj i czuję się tu jak w rodzinnym domu w Mannheim. Wyjeżdżałem do Polski w czasach, gdy Polacy masowo emigrowali do Niemiec. Mama usiłowała zrozumieć, dlaczego ja zmierzam w zupełnie odwrotnym kierunku? Jest typową włoską "mammą", całkowicie oddaną rodzinie i zatroskaną o jej przyszłość. Za życiową misję uważa stworzenie mnie i braciom ciepłego domu, do którego zawsze będziemy chcieli wracać.

Rodzice są Włochami, ale mieszkają w Niemczech.

- Mieli ciężki start w życiu. W ich domu było skromnie, mało perspektyw na poprawę losu. Moja rodzina z dziada pradziada pracowała na roli, ale nie miała wielkich plantacji. Szansą na lepsze życie była emigracja. W Mannheim pracował mój wujek, prowadził restaurację. Powiedział do mojego ojca: "Antonio, zabieraj Giovannę i przyjeżdżaj". Na początku rodzicom było bardzo ciężko w odmiennej germańskiej kulturze. Odnieśli sukces. Dziś prowadzą znaną włoską restaurację. Stworzyli to miejsce od podstaw i są z niego bardzo dumni. Mają wielu stałych klientów. Gdy przyjechali z Sycylii, z trudem wiązali koniec z końcem. Ale tata jest bardzo uparty i ambitny, chciał zapewnić rodzinie godziwe życie. Zaczął jako pracownik fizyczny na budowie, potem był pomocnikiem w kuchni, w końcu kucharzem. Jest człowiekiem kreatywnym, potrafi z kilku prostych składników wyczarować królewskie danie. Szybko się poznali na jego talencie. Awansował na szefa kuchni, ale marzył, by otworzyć całkowicie własną restaurację.

Miał w tobie pomocnika?

- Od dziecka chciałem pomagać. W wakacje, gdy ruch jest największy, pracowałem jako kelner. Prowadzenie restauracji to ciężka praca, wymaga gotowości 24 godziny na dobę. Czasem pytają mnie, dlaczego moi rodzice tak rzadko przyjeżdżają do Polski, brakuje ich w ważnych dla mnie momentach, choćby na finałach show, w których występuję. A im jest bardzo przykro, ale nie mogą ot tak zamknąć lokalu. Gdy dostałem propozycję z Polsatu, założyli sobie telewizję satelitarną, żeby oglądać program. Mama była na finale "Twoja Twarz Brzmi Znajomo". Nic nie rozumiała, ale widząc mnie w roli Mieczysława Fogga, człowieka w jesieni życia, niezwykle się wzruszyła. Moi dziadowie już nie żyją, ale bardzo nam ich brakuje. Mama zawsze uczyła mnie szacunku do starszych ludzi.

Jakie jeszcze wartości uznawała za istotne?

- Na pierwszy miejscu jest dobro rodziny. Myśl o swoich braciach, pomagaj, gdy znajdą się w potrzebie. Nie żałuj, dziel się tym, co masz - powtarzała mi. Gdyby była taka potrzeba, wszystko co mam, jestem gotów oddać bliskim. Nie pożyczyć, po prostu dać. Wszystko co moje, należy do nich. To wpoili mi rodzice.

I dlatego wygrany w "Tańcu z gwiazdami" samochód dałeś swojemu młodszemu bratu?

- Braterski odruch, żeby Marco wiedział, że zawsze może liczyć na rodzinę. On w sumie tego samochodu nie potrzebował. Mógł mieć dużo lepszy, bardziej "wypasiony", bo jest piłkarzem niemieckiej ligi, nie narzeka na zarobki. Ale był dumny, bo dostał auto od brata w prezencie. Z braćmi mamy silną wieź. Vincenzo jest o pięć lat ode mnie młodszy, Marco aż o dwanaście. Mam 35 lat, oni są już dawno dorośli, a nadal czuję za nich odpowiedzialność. Nie ma chyba rzeczy, której bym dla nich nie zrobił. Od dziecka tak było. Rodzice byli w pracy, ja jako najstarszy zajmowałem się rodzeństwem. Dla Marco jestem właściwie jak ojciec. Śmieję się czasem, że to ja go wychowałem. Mamy wiele tych samych cech charakteru i bardzo podobnie odbieramy świat. Dla niego życie to niekończąca się przygoda, jak dla mnie.

Często wracasz do swoich korzeni, na Sycylię?

- Jak tylko się da. Urodziłem się w Niemczech, ale obywatelstwo mam włoskie i czuję się Włochem, który zgodnie z sycylijską tradycją, żyje miłością do rodziny. Na Sycylię jeżdżę za rzadko, bo tylko 3 lub 4 razy do roku. Moja mama ma troje rodzeństwa, tata piątkę. Wszyscy mieszkają w okolicach Raffadali, pomagają sobie, wspierają się. Gdy tam jeżdżę, to jakbym nagle trafił na inną planetę. Świat się zatrzymuje. Żyjemy wolniej, bez presji. Wstajemy późno, bierzemy łódź, wypływamy w morze, leniuchujemy. Jemy po 5, nawet 6 razy dziennie! Kiedy wracam, ledwo mieszczę się w ubrania.

Rozmawiała: Beata Cupryn

Taniec to największa pasja Stefano
Taniec to największa pasja StefanoMWMedia
Dobry Tydzień
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas