Po prostu ciacho!
Przystojny, uroczy, ale samotny. Nie lubi dziewczyn zbyt przebojowych i... zbyt nieśmiałych. Ale wierzy, że już niedługo jakaś kobieta zagotuje w nim krew.
Do Toskanii pojechałeś samotnie?
- Nie, wybrałem się z kilkorgiem przyjaciół. Nie z ukochaną?
Bardzo dużo pracuję, a to nie sprzyja nawiązywaniu bliższych znajomości (śmiech).
Jaka powinna być ta twoja jedna jedyna?
- Nie przymierzam każdej kolejnej napotkanej kobiety do przygotowanego wcześniej szablonu. (śmiech). Oczywiście, jestem tylko człowiekiem i być może jutro spotkam osobę, która pomimo mojej deklaracji, że nie chcę się na razie angażować, zagotuje mi krew i nie będę umiał się jej oprzeć. Ale na razie...
Zagotował ktoś kiedyś twoją krew na dłużej?
- Zdarzało się, ale nigdy nie było to nic trwałego.
Dziewczyny cię podrywają?
- Czasem. Ale ja nie lubię gierek i podrywania pod stołem. Nie lubię też, kiedy dziewczyna wywiera na mnie presję.
Kobiety za szybko wykładają karty na stół?
- Wprost przeciwnie. Nie rozumiem, dlaczego tylko mężczyzna miałby prawo proponować kobiecie drinka? Odwrotnie też jest fajnie. Kobiety jednak wolą niejednoznaczne sytuacje, chcą się umawiać ze mną przez znajomego znajomej.
- Upuszczają chusteczkę u moich stóp i patrzą, czy ją podniosę. Wolałbym, by dziewczyna zwyczajnie zaprosiła mnie na kawę. Ja wychowywałem się z trzema siostrami, więc doskonale znam "kobiece sztuczki" (śmiech).
Jak reagujesz, kiedy słyszysz, że z ciebie jest niezłe ciacho?
- Kompletnie mnie to nie drażni. Przyzwyczaiłem się, bo ja i moje siostry byliśmy tak nazywani jeszcze w szkole podstawowej. Tyle że wtedy ciacho było po prostu ciachem, a nie chłopakiem do schrupania (śmiech).
Jesteś tzw. umysłem ścisłym?
- W szkole czułem się mocny zarówno w przedmiotach humanistycznych, jak i w ścisłych. Skończyłem Wydział Oceanotechniki i Okrętownictwa na Politechnice Gdańskiej, Studium Aktorskie przy Teatrze im. Stefana Jaracza oraz kulturoznawstawo w Olsztynie. Znajomi śmieją się, że jestem typem wiecznego studenta. A ja żałuję, że w Polsce nie ma tradycji dokształcania się w zawodzie aktora. Nie ma też odpowiednich instytucji, które dałyby nam, aktorom, taką możliwość. Nie byłoby w tym nic wstydliwego. Słyszałem, że Robert De Niro, nawet jak już miał na koncie Oskara, wciąż doskonalił swój warsztat w szkole Lee Strasberga.
Aktorstwo to przypadek?
- Nie wiem, na ile moje życie toczy się dzięki świadomym decyzjom, a na ile działa przypadek. Nie marzyłem od dziecka o tym, by być aktorem. Kiedy jeszcze chodziłem do technikum, związałem się z amatorską grupą teatralną. Wydaje mi się dziś, że moje zdolności analitycznego myślenia bardzo mi pomagają w budowaniu roli. Niektórzy korzystają z emocji, a ja kalkuluję.
Jak trafiłeś do serialu?
Usłyszałem, że produkcja "Złotopolskich" poszukuje aktora do roli Janka Złotopolskiego i zwyczajnie zgłosiłem się na casting.
Podobno jesteś fanem amerykańskich seriali?
Jak wracam z pracy, najpierw przeglądam Facebooka i odpowiadam na maile, potem uczę się tekstu na następny dzień. A na koniec oglądam odcinek ulubionego serialu. Po ciężkim dniu na planie to dla mnie najlepszy relaks. "Sześć stóp pod ziemią" jest dla mnie absolutnym mistrzostwem świata. Lubię też "Chirurgów", "Dr House'a", "Gotowe na wszystko"? Trochę ubolewam nad tym, że w naszych serialach wszystko jest na serio, ciągle operuje się określonym repertuarem chwytów.
Na planie "Majki" ktoś ci doradza? Pomaga jakaś życzliwa dusza?
Liczę się ze zdaniem dwóch aktorek: Kasi Gniewkowskiej i Mariety Żukowskiej. Nie należę do tych, co boją się pytać. Stawiam przecież pierwsze kroki w zawodzie.
Jak ci się pracuje z Marietą?
Na pierwszy rzut oka Marieta jest słodką nimfą, ale nie należy dać się temu zwieść (śmiech). Ma ostre pazurki i jest piekielnie zdolną aktorką. Przy każdym dublu gra inaczej. Raz urwie płatek z kwiatka, drugi raz już rzuci talerzem.
Po wakacjach znowu będziesz kursował miedzy Gdańskiem, gdzie mieszka twoja rodzina, Zieloną Górą, gdzie grasz w teatrze, a Krakowem, gdzie jest plan "Majki"?
Jeszcze niedawno robiłem w tygodniu ponad tysiąc kilometrów samochodem. Traktowałem to jako przygodę. Właściwie mieszkałem wtedy na czterech kołach, niemal cały dobytek woziłem
w bagażniku. Robiłem przepierkę, jak wpadałem do mamy do Gdańska (śmiech). Ale dziś już nie wyobrażam sobie takiego życia.
Może więc pora osiedlić się w Krakowie, gdzie spędzasz najwięcej czasu?
Udało mi się nawet wynegocjować z produkcją "Majki" mieszkanie na krakowskim Kazimierzu. Ta prośba była moim jedynym kaprysem na planie (śmiech).
Masz już przyjaciół w Krakowie?
Na Kazimierzu mieszkają moi koledzy z "Majki": Michał Lewandowski (w serialu wspólnik i przyjaciel - przyp. red.) i Andrzej Deskur (w serialu kuzyn-architekt), a ostatnio przeprowadziła się tam też Joasia Osyda (serialowa ukochana). Często po zdjęciach, mimo że padamy na twarz po czternastu godzinach na planie, idziemy do kina czy na piwo. Kiedy przyjeżdżają do nas aktorzy, by gościnnie zagrać epizod, są zdziwieni, że na planie panuje tak serdeczna atmosfera.
Obawiam się, że teraz będziesz miał wycieczki fanek pod swoje okno na Kazimierzu.
Nikt na szczęście nie zastępuje mi drogi i nie krzyczy pod oknem. Czasem ktoś zwyczajnie poprosi o autograf. Zdarza się, że ludzie traktują mnie jak starego znajomego, bo codziennie widzą mnie u siebie w domu na ekranie telewizora. Ale ostatnio wydarzyło się coś śmiesznego. Do mojej mamy zadzwoniła ciocia, która od dawna się nie odzywała. I pogratulowała mamie? wnuczki, a chodziło jej oczywiście o moją filmową córeczkę, Basię.
Jak pracowało ci się z takim maleństwem?
Na początku nie było łatwo. Choć mam trzech siostrzeńców, należę do osób, które raczej stronią od małych dzieci. Zawsze boję się, że wyrządzę takiemu maleństwu krzywdę. Kiedy brałem filmową Basię na ręce, obchodziłem się z nią jak z kryształem. Mam w sobie dużo niekontrolowanej siły, dłonie trochę jak imadło. Czasem nawet Asia Osyda skarży się, kiedy ją obejmuję. Istnieje ryzyko,
że narobię jej siniaków (śmiech).
Joanna mówiła mi, ze poznaliście się dopiero na castingu do "Majki".
Tak, nie znaliśmy się wcześniej.
Jak się wam razem pracuje?
Joasi zadałaś to pytanie?
Tak, oczywiście (śmiech).
I co odpowiedziała?
Że super i że jesteś fajnym człowiekiem.
To ja też odpowiem, że z Joasią Osydą pracuje się super (śmiech). Szczerze mówiąc, czasem dochodzi między nami do spięć, ale tylko na gruncie zawodowym. Asia jest silną indywidualnością.
Zazdroszczę jej asertywności. Ja mam charakter raczej ugodowy. Przypuszczam, że to wynika z mojego dzieciństwa. U mnie w domu nie można było wstać od stołu, dopóki nie zjadło się obiadu.
Nie lubiłem na przykład wątróbki, ale tak długo byłem do niej przymuszany, że w końcu polubiłem. Tak samo było ze śledziem. Moje "nie" nie było w rodzinie szanowane.
Może przydałby ci się kurs asertywności?
Coś ty!? Pewne rzeczy są zbyt mocno osadzone w człowieku, by pomógł zwykły kurs. Ale przyznam, że często podczas pracy udaje mi się przeforsować swój pomysł. Kiedy między Michałem a Majką miało dojść do pierwszego zbliżenia, w scenariuszu było mnóstwo słów. A mnie wydaje się, że w takich sytuacjach mówi się niewiele. Ustaliliśmy, że bierzemy się do rzeczy i tyle. Tylko że wtedy zaczęła przypalać się patelnia. Kupa dymu! To nas ostudziło (śmiech).
Masz jakiś pomysł na siebie po "Majce"?
Proponowano mi udział w kolejnej edycji "Tańca z gwiazdami". Ale niestety pół roku temu złamałem nogę. Konieczna była operacja i codzienna rehabilitacja. Wciąż jeszcze nie jestem na tyle sprawny, aby tę propozycję na serio rozważyć.
Iwona Zgliczyńska
Nowy większy SHOW - elegancki magazyn o gwiazdach! Jeszcze więcej stron, więcej gwiazd i tematów! Cały wywiad z Tomaszem Ciachorowskim przeczytasz w najnowszym wydaniu magazynu, w sprzedaży od 16 sierpnia.