Różnica wieku nie jest ważna

Oslo dla Agnieszki Grochowskiej to wyzwanie. Kończy tutaj swój nowy film. Nie znosi rozstań, tęskni za mężem, ale aura Północy pociąga ją i fascynuje. "Twojemu Stylowi" opowiada o ukochanym, który robi zakwas do żurku, i o tym, jak chronić miłość w świecie, gdzie nic nie trwa wiecznie.

fot. Marek Ulatowski
fot. Marek UlatowskiMWMedia

Twój Styl: W norweskim filmie grasz dziewczynę z temperamentem. W Polsce bywasz gwałtowna?

Agnieszka Grochowska: Nie biję męża, jeśli o to pytasz.

A ta blizna na dłoni?

Agnieszka Grochowska: Od silnika. W samochodzie mam reflektor, który muszę uderzyć albo kopnąć, żeby się zapalił. Kiedyś to nie pomogło i musiałam zajrzeć pod maskę. Była noc, daleko do domu, nie miałam wyjścia. Mój piętnastoletni saab często sprawia mi niespodzianki.

Samochód masz stary, ale mieszkanie nowe?

Agnieszka Grochowska: Nie takie nowe. To stare budownictwo na Ochocie. Przeprowadziliśmy się tam w zeszłym roku. Świetne miejsce, obok ludzie sprzedają warzywa, kawiarnia, poczta. Dobrze się tam czujemy.

Znalazłaś czas, żeby wszystko urządzić?

Agnieszka Grochowska: Darek ma genialną rękę do szukania rzeczy w internecie. Kupił świetne modernistyczne lampy, niesamowicie tanie. Większość mebli mamy z Allegro. To wygodny sposób.

Dużo pracujesz. Jak znosisz rozłąki?

Agnieszka Grochowska: Średnio sobie z nimi radzę. Wolę wracać wieczorem do własnego domu, spać we własnym łóżku. Ciężko być samej. Dlatego przed wyjazdem drukuję zdjęcia bliskich na kartkach. I wieszam w wynajętych pokojach. Dużo też rozmawiamy przez Skype´a.

Jak się czujesz wśród Norwegów?

Agnieszka Grochowska: Zaskoczona na plus. Ludzie z ekipy okazali się otwartymi, sympatycznymi osobami. Asystent operatora zadzwonił, zaprosił mnie i Darka na zwiedzanie miasta. Nieproszony, niepytany. Dzięki niemu zobaczyłam prawdziwe łodzie wikingów i napiłam się dobrej kawy. Taki gest w Niemczech, gdzie też grałam, rzadko się zdarza. W tym Norwegowie przypominają Polaków. Są szczerzy, łatwo nawiązać z nimi kontakt.

Grałaś też w Szwecji. Billboardy z Twoją twarzą wisiały w całym Sztokholmie.

Agnieszka Grochowska: To było miłe i surrealistyczne doświadczenie. Przyjechałam pierwszy raz do obcego miasta i nagle zobaczyłam siebie w wielkiej skali. Na sztokholmskiej premierze Podróży Niny publiczność po zakończeniu filmu długo milczała, a potem entuzjastycznie biła brawo. Dla aktora to wielka radość. Film zdobył też Złote Chrabąszcze, najważniejszą szwedzką nagrodę. Mam za co lubić naszych północnych sąsiadów.

Co Cię ciągnie do Skandynawii?

Agnieszka Grochowska: Przyroda, bezludne miejsca. Kwadrans drogi od Oslo trudno uwierzyć, że przed chwilą było się w stolicy dużego kraju. Pociąga mnie zamglone morze, samotne wyspy. Myślę, że jest we mnie podobna melancholia i dystans.

Trzymasz ludzi na dystans?

Agnieszka Grochowska: Na pewno nie jestem bratem łatą z tysiącem znajomych. Mam swoje, bardzo ścisłe grono zaprzyjaźnionych osób. I nie jestem superwylewna. Ale lubię kontakt z ludźmi, lubię się zbliżać. Nie bardzo interesują mnie relacje: "zdystansowana aktorka", a reszta świata.

Wolisz zaszyć się z książką?

Agnieszka Grochowska: To prawda, często gdzieś ląduję z książką. Albo siedzę w domu. Ostatnio z Darkiem wyrzuciliśmy telewizor i sprawiliśmy sobie projektor filmowy: ekran ma dwa metry na półtora. W ciągu pięciu miesięcy obejrzeliśmy 300 godzin filmów. Czasem po dwa seanse dziennie.

W Green Landzie, dzielnicy imigrantów, uliczne stragany z kolorowymi owocami, wypożyczalnie filmów Bollywoodu. Agnieszka w kurdyjskim barze zamawia baraninę z pietruszką. Pokazuje ją na zdjęciu, bo w menu nie ma słowa po angielsku. Ani po norwesku. Kolorem ubrań pasuje do wschodniej dzielnicy. Po Oslo chodzi w jaskrawym, fioletowym płaszczu i dużych różowych okularach. Na przekór północnej aurze jest pogodna. Gdy widzi pomarańczową ścianę starego ratusza, woła: "Tu chcę zdjęcie" i biega przed aparatem, skacząc wysoko. W komórce pokazuje fotografię męża. Z jej kolorowymi okularami na nosie. Agnieszka śmieje się z czułością.

Podróżujecie z Darkiem? Prywatnie, nie zawodowo...

Agnieszka Grochowska: Bardzo często. Nie wykupujemy wczasów w hotelu. Za każdym razem wysiadamy na lotnisku, rozglądamy się w lewo i prawo. I zaczyna się podróż.

Najprzyjemniejsze wspomnienie?

Agnieszka Grochowska: W Meksyku na Jukatanie dotarliśmy do wioski poławiaczy homarów. Przeczytaliśmy w Lonely Planet, że w pewnym miasteczku musimy pójść pod sklep, tam będzie czekał facet i on nas zabierze. Rzeczywiście, był. Na koszulce miał napis CIA. Do swojego pięcioosobowego samochodu zabrał... 12 osób. Ze stopami sąsiadów na głowach tłukliśmy się przez dżunglę kilka godzin po wertepach. Ostatni kawałek drogi płynęliśmy łodzią. Wioska - odjazd. Domy sklecone z tego, co wyrzuci morze. Co roku przychodzi tajfun i wszystko niszczy, więc nie opłaca się budować niczego trwałego. Spędziliśmy tam Boże Narodzenie. Mieszkaliśmy u jedynej w okolicy Amerykanki w domku bez ścian. Każda rodzina postawiła szopkę większą od własnego domu. Nie mam pojęcia, skąd wzięli figurki Świętej Rodziny. Potem odgrywali scenki poszukiwania noclegu przez Marię i Józefa. Patrzyli na nas jak na wariatów, bo na wigilijną kolację chcieliśmy homara. A przecież rzeczy wyławiane z morza jedzą tylko biedacy. W takie święto trzeba najeść się drogiej wieprzowiny. O trzeciej w nocy obudziła nas totalna impreza. Na głównym placu wioski fiesta, genialnie tańczący ludzie. Przez tydzień włóczyliśmy się po plaży, nurkowaliśmy na rafie. Uciekałam z wody, gdy tylko zobaczyłam większą rybę. Potem okazało się, że to był tuńczyk. Godzinami mogłam ob-serwować polujące pelikany. Lecą, pikują, wynurzają się z trzepoczącą rybą. Wiesz, że mają blisko sto procent trafień?

Nie wiedziałem. Co przywozisz z wypraw?

Agnieszka Grochowska: Oryginalne, ręcznie robione kolczyki. Kolorowe materiały, które potem leżą w szafie, bo nie mam czasu nic z nich uszyć. I przyprawy. Gałkę muszkatołową, paprykę chili. Darek świetnie gotuje. Potem przez cały rok dodaje je do potraw.

Pasjonat?

Agnieszka Grochowska: Tak się przy nim rozleniwiłam, że umiem zrobić już tylko jedną zupę: krem z halibuta. Darek przyrządza wyszukane rzeczy - potrafi dwa dni zastanawiać się, jak zrobić zakwas do barszczu. Chodzi, szpera w książkach kucharskich, internecie. Ale umie też improwizować. I z kilku rzeczy, które akurat są w lodówce, w kwadrans wyczarowuje wspaniały obiad. Przy nim bardzo polubiłam jeść. Mam w sobie Północ, ale i coś z Włoch. Chętnie zapraszamy przyjaciół na jedzenie. Wiosną drzwi się u nas nie zamykały. Codziennie celebrowaliśmy wspólne posiłki. Uwielbiam to.

A macie swoje ulubione knajpki?

Agnieszka Grochowska: Darek wyszukał miejsca, gdzie po wojnie były pierwsze jadłodajnie w Warszawie. Nadal dają tam pyszne, polskie jedzenie. Jak ktoś oczywiście lubi barszczyk, kapustę zasmażaną, schabowego. Wszystko jest świeże, gotowane z dnia na dzień. Gdy zabraknie schabowego, pani bierze ołówek i wykreśla z listy na kartce. A jak ktoś przyjdzie o wpół do piątej, zostają tylko ruskie.

Jesteście z Darkiem prawie pięć lat po ślubie. Małżeństwo zmienia?

Agnieszka Grochowska: Dla mnie jest tak, jak było zawsze. Mam wrażenie, że po ślubie jeszcze lepiej. Nie chciałabym używać dużych słów, ale to metafizyczne doświadczenie, wypowiedzenie słów: "Tak. - Tak". Świadomość, że teraz już naprawdę będziemy razem, to dobra świadomość. Widzę tylko pozytywne strony, nie zamartwiam się. Czuję, że wspólnie możemy więcej.

Czy różnica 15 lat między wami jest ważna?

Agnieszka Grochowska: Dla mnie nie. Gdy ludzie o to pytają, za każdym razem się dziwię. Wszystkie osoby, które znają mojego męża, potwierdzą, że jest osobą kompletnie pozbawioną wieku. Przy nim momentami to ja jestem zgredem. Czasami wołami trzeba mnie wyciągać z domu. Darek jest osobą niezwykle ciekawą świata. Ma doświadczenie i mądrość. Po siedmiu latach związku wciąż nie możemy się ze sobą nagadać.

Żadnych sporów? Nawet o niezakręconą pastę do zębów?

Agnieszka Grochowska: To normalne. Gdy wracam z wyjazdu, jestem w stanie stwierdzić, z dokładnością do pół metra, jaka była trasa przemarszu mojego męża przez mieszkanie. I co robił: szczoteczka w kuchni na blacie, kubek po kawie w łazience, ręcznik rzucony w sypialni.

Jak reagujesz?

Agnieszka Grochowska: Bałagan mnie męczy. Potrafię wejść w płaszczu i nie ściągając nawet butów, zrobić porządek. Albo wracam po nocnych zdjęciach i trzy godziny sprzątam. Cieszę się, że nareszcie jestem w domu.

W dzień Oslo wygląda jak letniskowa miejscowość po sezonie. Nad Slottetem - królewskim pałacem, i wyludnionymi ulicami krzyczą kołujące mewy. Życie zaczyna się po zmroku. Na chodnikach wzdłuż głównej Karl Johans Gate tłum bawiących się ludzi. Biznesmeni, prostytutki, grajkowie. Agnieszka zaprasza do Theatercaféen - lokalu z czasów Henryka Ibsena, najsłynniejszego norweskiego dramaturga. Na ścianach teatralne afisze sprzed ponad stu lat. Aktorka w delikatnej, czarnej bluzce wygląda jak kobieta tamtego fin de si`ecle´u. Przed nią kieliszek czerwonego wina. - Miałam piętnaście lat, gdy próbowałam grać Ibsena - śmieje się. - Byłam trochę za młoda na jego traumy. Stojącemu obok starszemu mężczyźnie upada laska. Agnieszka błyskawicznie podbiega i podaje zgubę. Uśmiecha się do nieznajomego. Wraca do stolika. Następnego dnia spotkanie w porcie. Aktorka przed powrotem do Polski chce spełnić swoje marzenie. Wsiadamy na statek wypływający w morze. Wieje zimny wiatr. Na wysokim brzegu zatoki zamek. Twierdza Akershus od setek lat broniąca dostępu do miasta. Agnieszka patrzy na Oslo. - Na pewno tu wrócę - obiecuje sobie. - Popłyniemy z Darkiem na Lofoty, północne wyspy. Tam można pływać z orkami.

Ładny gest. Pomóc starszej osobie.

Agnieszka Grochowska: No, ładny. A wyobrażasz sobie, że można zachować się inaczej?

Raczej nie. Jak wspominasz dziadków?

Agnieszka Grochowska: Dzięki nim zakochałam się w Warszawie, tym trudnym mieście. Z babcią chodziłyśmy na lody - zawsze kupowała nam większe niż mama - i do Ogrodu Saskiego. Z siostrą Miką biegałyśmy dookoła fontanny i wracałyśmy mokre do domu. W sylwestra wędrowałyśmy z dziadkiem po ulicach i rozrzucałyśmy konfetti. Dla mnie to było tajemnicze, dziwne miasto. Szerokie ulice, groźne gmachy - jak budynek sądu przy ul. Solidarności. Dzięki babci poznałyśmy z siostrą warszawskie opowieści. Dziadek wspominał życie po wojnie, był wysportowanym chłopakiem, przepływał Wisłę. Uratował komuś życie w rzece. Lubię poznawać rodzinne historie. To mnie uspokaja. Dobrze jest myśleć, że idziemy w szeregu. Nie ode mnie zaczyna się życie. I nie na mnie kończy.

Zbliżasz się do trzydziestki. Czas na pierwszy bilans?

Agnieszka Grochowska: Dobrze się czuję w swojej skórze. Jestem bardziej pewna siebie niż przed kilkoma laty. To dobry czas dla mnie. Ciągle jeszcze mogę zagrać Ofelię - w teatrze oczywiście, bo tam nie widać zmarszczek (śmiech). Przez ostatnie dziesięć lat zmieniłam się zawodowo, ukształtowałam. Gdy dziś oglądam siebie w Warszawie, z rozczuleniem patrzę, jak bardzo wydawało mi się, że jestem poważna i dorosła. A teraz widzę młodą osobę, która stara się być serio.

Na widok zdjęcia synka naszej stylistki, które Ci pokazała, zawołałaś: "Co ja tu robię? Powinnam lecieć, rodzinę rozwijać!".

Agnieszka Grochowska: Pewnie każda kobieta w moim wieku, która nie ma dzieci, miewa takie okrzyki: "O Boże!". Właśnie skończyłam 29 lat, nie da się ukryć. A ciągle wydaje mi się, że mam 18. Myślę, że co ma być, to będzie. Gdyby zdarzyło się dziecko i musiałabym zrezygnować z pracy, nie byłoby tragedii. Zwłaszcza teraz, gdy od trzech miesięcy jestem w podróży, marzę o byciu domową kobietą. Człowiek zawsze chce czegoś innego niż ma.

Żyjesz w pędzie. Miewasz ochotę wysiąść z tego ekspresu?

Agnieszka Grochowska: Czasem żartujemy z Darkiem, że wyprowadzimy się na wieś, hodować owce. Bardzo lubimy wyjeżdżać poza miasto. Miesiąc, półtora w ciągu roku spędzamy w głuszy, daleko od zgiełku. Chciałabym mieć swoje miejsce gdzieś na wsi. Pojechać i zasadzić drzewo. Byłabym szczęśliwa.

Rozmawiał Roman Praszyński

Agnieszka Grochowska

fot. Marek Ulatowski
fot. Marek Ulatowski
fot. Iwona Zielińska
fot. Marek Ulatowski
+3
Twój Styl
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas