Tom Jones: niczego nie żałuję

O swoich piosenkach, show-biznesie, o małżeństwie, które trwa już pięćdziesiąt lat i o tym, jak się pije w Walii opowiada Tom Jones.

Tom Jones
Tom JonesAFP

Ton Jones: Tak?

Tak. Minęło trochę czasu, odkąd ostatni raz sam napisał Pan teksty piosenek.

Teraz zrobiłem to trochę z konieczności, ponieważ materiał, który mi zaproponowano, nie ekscytował mnie. Nie zawierał niczego, co byłoby naprawdę dobre, poza piosenkami Bruce´a Springsteena, Bono...

...świetne.

Więc pomyślałem sobie, że lepiej będzie, jak się w to mocniej zaangażuję. I im bardziej się w to zagłębiałem, tym łatwiej mi szło. Myślałem, że to będzie trudniejsze, ale pracowałem z kilkoma tekściarzami. Zabawne jest, że większość z nich to kobiety, poza Bono i The Edge´em. Siadaliśmy, rozmawialiśmy i one pytały o moje życie. Tak to wyglądało, pomysły przyszły ode mnie, np. "The Road", a one...

...to ta, którą zadedykował Pan żonie?

Tak, Melindzie. Dziewczyna, z którą pisałem tę piosenkę, w pewnym momencie zapytała: "Co powiesz o swoim małżeństwie, o tym, że jesteś żonaty ponad 50 lat?".

To taki trochę rekord Guinnessa...

Tak. Odpowiedziałem jej, że nieważne, gdzie byłem i co robiłem, bo droga zawsze prowadziła mnie z powrotem do Lindy. Tak powstał utwór "The Road".

Żona wie, że to dla niej i o niej?

Nie wiedziała, kiedy po raz pierwszy słuchała tej piosenki. Wreszcie powiedziałem jej, że jest o naszym związku, a ona na to: "Naprawdę? A co z tym "left you shattered on the ground" (zostawiłem cię roztrzaskaną na ziemi)?". Uspokoiłem ją: "Kochanie, nie bierz każdego słowa do siebie". Była zachwycona. W końcu śpiewam tam, że każda droga zawsze prowadzi mnie do niej, więc jest to bardzo ważne wyznanie uczuć.

Ileż milionów kobiet na świecie marzy o tym, aby ktoś pewnego dnia napisał dla nich piosenkę... Pańska żona musi być niezwykłą kobietą.

Wychowaliśmy się razem, byliśmy jeszcze dziećmi, kiedy się w sobie zakochaliśmy.

To szczęście, kiedy ma się kogoś, kto jest przy tobie zawsze.

Absolutnie. To powoduje, że masz na ziemi stały punkt odniesienia.

Oczywiście wie Pan, że podczas jutrzejszego koncertu będą owacje na stojąco?

Ach tak? Nie, nie wiem tego.

Możemy się założyć, że tak będzie. Myśli Pan czasem: "Dlaczego ludzie mnie tak lubią?".

Ja wiem dlaczego. To z powodu mojego głosu, sposobu, w jaki śpiewam. Ale to jest dar od Boga. To nie moja zasługa.

Kiedy Pan odkrył, że...

...gdy byłem dzieckiem. Śpiewałem już jako mały chłopiec.

W kościele?

W szkole, w kościele, na przyjęciach. Miałem dużo kuzynów, którzy brali śluby, więc było też mnóstwo wesel...

Jest Pan Walijczykiem?

Tak. I gdy tylko miałem szansę, żeby wystąpić, to występowałem. Z niektórymi dziećmi, jeśli są nieśmiałe, nie jest tak łatwo, żeby zmusić je do śpiewu. Marudzą, a potem lądują gdzieś w kącie.

Pan sam rwał się do występów?

W mojej rodzinie generalnie się śpiewa, ale mimo to ludzie pytali: "Co jest takiego wyjątkowego w Tommym, w jego głosie?". Ktoś wtedy stwierdził: "Wiesz, my tu wszyscy potrafimy śpiewać, ale on oprócz tego, że śpiewa, chce być jeszcze zauważony. Pierwszy z nas wskakuje na stół". Wie pani, o co mi chodzi?

Wiem.

Dla nich rzeczą o wiele bardziej uderzającą niż to, jak brzmiał mój głos, była moja postawa. Nie byłem nieśmiały, robiłem wszystko, żeby ludzie mogli mnie widzieć.

Potem też nigdy nie czuł się Pan skrępowany, kiedy miał Pan tysiące ludzi przed sobą.

Nie. Zacząłem grywać w pubach i w klubach, a ludzie lubili to, co robiłem. Bez względu na to, ilu ich było.

Pochodzi Pan z rodziny górniczej. Jak ojciec zareagował, kiedy mu Pan powiedział: "Tato, przykro mi, ale nie będę górnikiem, będę piosenkarzem"?

Moja rodzina zawsze wiedziała, że chcę śpiewać. Oni tylko nie byli pewni, czy mogę stać się zawodowym piosenkarzem, ponieważ nikt w mojej rodzinie tego wcześniej nie robił. Nikt nie podjął się tego tak poważnie jak ja, do tego stopnia, żeby traktować to jako zawód. Kiedy już miałem swój pierwszy przebój "It´s Not Unusual", zaproponowałem ojcu, żeby przeszedł na emeryturę, bo stać mnie na to, żeby go utrzymać. Była to dla mnie wielka sprawa.

Zgodził się?

Kiedy powiedziałem mu: "Nie chcę, byś dłużej pracował, ponieważ zarabiam mnóstwo pieniędzy, a ty wciąż zjeżdżasz do kopalni", odpowiedział: "Ale to jest to, czym się zajmuję całe życie. Jestem górnikiem". "Tak, ale coś może ci się stać, nie powinieneś tego dłużej robić", nalegałem. I wtedy usłyszałem: "A skąd wiesz, że twoje kolejne single będą hitami?". "Tak będzie, uwierz mi, tato". Nie przestał być górnikiem.

Czyli do osiągnięcia sukcesu potrzeba talentu, pracy, ale również odwagi, ryzyka...

Tak, musisz je podjąć.

Wątpił Pan kiedyś, że się uda?

Nie, nie, ponieważ zawsze był mój głos, rozumie pani? To on dawał mi pewność.

Już zaczynam rozumieć, dlaczego pańskim ulubionym bohaterem jest Superman. Pan sam nim jest?

(Śmiech).

Superman umiał latać i kiedy słucha się muzyki z pańskiego najnowszego CD "24 Hours", to chciałoby się polecieć razem z Panem. Zatem talent, odwaga, a może i geny?

Jestem mieszanką mojej matki i ojca. Ojciec umiał śpiewać, miał dobry głos, ale był nerwowy i nieśmiały. Jeśli już przekonało się go do tego, by zaśpiewał, mógł to zrobić dopiero po kilku drinkach...

...w pubach.

Dokładnie. Moja matka nie miała głosu, ale zawsze miała odwagę wstać i zaśpiewać. Odznaczała się niesamowitą charyzmą, więc ja mam to po niej. Zawsze lubiła tańczyć, była bardzo żywiołową, pełną energii osobą. Można więc powiedzieć, że ta moja śpiewająca część pochodzi od ojca. Jego brat był świetnym śpiewakiem. Natomiast ten pęd, umiejętność przebicia się, żywiołowość odziedziczyłem po matce. Podobnie wspominam Polaków pracujących w walijskich kopalniach z moim ojcem.

Dobrze ich Pan wspomina?

Tak, bardzo dobrze. Byli bardzo do nas podobni, chociaż akcent mieli inny, ale to byli silni ludzie, klasa pracująca. Dumni.

Każdy z nas ma jakąś mądrość, którą wyniósł z rodzinnego domu, jakieś przesłanie na dalsze życie.

Dla mnie to było to, w co wierzył mój ojciec. Wierzył, że mężczyzna musi utrzymać dom. Zawsze pracował, nigdy nie brakowało nam jedzenia, zawsze były pieniądze. Mam to po nim. Jeśli możesz przynieść do domu pieniądze, możesz położyć gotówkę na stole, to wszystko będzie w porządku. Ale jeśli tego nie zrobisz, nie jesteś mężczyzną. Kiedy pierwszy raz wyjechałem do Londynu, tata naigrywał się ze mnie, czy aby sobie poradzę, bo moja żona w tym samym czasie musiała iść do pracy w fabryce. Bardzo mi się to nie podobało. Ojciec nigdy nie chciał, by moja matka pracowała. On chciał być tym, który utrzymuje rodzinę, zapewnia jej byt, a moja mama miała opiekować się domem. Oboje na swój sposób byli ciężko pracującymi ludźmi. Więc wtedy nie czułem się silny, ponieważ nie zarabiałem żadnych pieniędzy. Trwało to może cztery albo pięć miesięcy, kiedy moja żona musiała jeszcze pracować. A gdy już miałem swój hit, wszystko było jak trzeba. Tak czy inaczej nauczyłem się, że to ja jestem odpowiedzialny za utrzymanie rodziny.

Pamięta Pan to uczucie, kiedy zarobił pierwsze pieniądze?

Tak, tak, to znaczy, wie pani, ja nigdy wcześniej nie posiadałem domu ani samochodu. Więc natychmiast kupiłem dom i sprowadziłem żonę z Walii do Londynu. Posłałem syna do dobrej szkoły i kupiłem jaguara.

Tego, którego rozbił Pan w roku ´66 w centrum miasta?

Tak.

Był Pan pijany?

Tak, piłem i prowadziłem, a to nie idzie w parze. Rozciąłem sobie wtedy głowę, miałem 40 szwów.

Jak się przebić i odnaleźć w tym biznesie, a jednocześnie nie mieć problemów z alkoholem, z narkotykami?

Narkotyki nigdy mnie nie interesowały, natomiast - znów wracając do Walii - picie z moim ojcem, z wujami w pubach nie było rzadkością. Ale chciałem być mężczyzną i nie dać się upić, trzymać się na nogach...

...tak długo, jak to tylko możliwe.

Nie mogłem wstać i się zataczać, bo pytaliby mnie, co jest ze mną nie tak. Więc to szybkie upijanie się - tego właśnie nie pojmuję. Dzieciaki w dzisiejszych czasach strzelają lufy, żeby się upić, a to dla mnie jest przeciwieństwem tego, do czego jestem przyzwyczajony. Nikt nie powinien widzieć, że jestem pijany. Lubię ten moment, kiedy można sobie usiąść w restauracji i wypić dobre wino albo koniak na sam koniec, z kubańskim cygarem...

...albo Dom Pérignon.

Tak, lubię szampana Dom Pérignon. Ale to nie jest ukrywanie się, chowanie z narkotykami po toaletach czy coś w tym stylu...

Narkotyki pokonały niejednego wielkiego artystę...

Och, tak! I to patrzenie na nich... Wie pani, bywałem na przyjęciach, gdzie widywałem cholerne ilości kokainy na stole, z rurkami do jej wciągania. Facetów, którzy musieli pójść do toalety, aby... Po co to wszystko? Kiedy coś piję, chcę wiedzieć co. Jeśli jest to szampan czy piwo, to ja wiem, co ten alkohol zawiera, więc wiem też, na co sobie pozwalam. Ale z narkotykami wchodzi się na teren, którego się nie zna...

Próbował Pan?

Nigdy bym tego nie zrobił. Nie chciałbym wciągnąć czegoś nosem, nie wiedząc, co to jest. Podobna kwestia jest z tabletkami. Dzieciaki umierają teraz od zażywania ecstasy. Lubię kontrolować sytuację. Oczywiście, czasami może trochę się upiję...

Lubi Pan mieć wszystko pod kontrolą?

Tak. I nie chciałbym znaleźć się w sytuacji, w której tej kontroli bym nie miał.

Jest Pan prawdziwą gwiazdą, i to nie jest pusty komplement. Czy zgodzi się Pan ze spostrzeżeniem, że prawdziwe gwiazdy nigdy nie zachowują się jak gwiazdy?

Zawsze starałem się zachowywać normalnie, obawiałem się, że w przeciwnym razie Bóg może mi to wszystko odebrać.

Wierzy Pan w Boga?

Tak, wierzę, że mój głos jest dany od Boga, więc jeśli będę go nadużywał albo jeśli nadużyję popularności, wtedy On może mi go odebrać. Nie chcę, aby to się zdarzyło, więc tak naprawdę nigdy mnie nie poniosło, nigdy się zbytnio nie puszyłem, ponieważ to nie ja stworzyłem swoją sławę.

Te przemyślenia to też z domu rodzinnego?

Moja matka była silną osobą. Kiedy rozbiłem samochód...

Ten w roku ´66 w Londynie... (śmiech).

Dokładnie. Kiedy się przebudziłem następnego ranka, mama stała nade mną. Głowa mnie bolała, miałem szwy na czole, a ona spytała: "Co ty sobie wyobrażasz, że kim jesteś? Pijesz, prowadzisz, rozbijasz wóz. Powinieneś się tego wstydzić".

Inne powody do wstydu?

No właśnie takie jak ten. Może rzeczywiście zaczynało mnie wtedy ponosić, ale dostałem ten policzek od życia, który mnie otrzeźwił. Szczęście w nieszczęściu, że nie był to poważny wypadek, mam tylko bliznę. (Śmiech).

Czy - proszę o szczerą odpowiedź - jest Pan przystojny?

Nooo... tak.

Lubi Pan siebie, bo to chyba ważne dla artysty. W końcu musi Pan stanąć naprzeciw tych wszystkich ludzi i mieć poczucie, że jest w miarę OK.

Tak, dlatego między innymi ćwiczę.

A jakieś kompleksy? Nie wiem, że np. chciałby Pan mieć 2 metry...

Nie, ale miałem złamany nos i...

To jest męskie...

Wdawałem się w bójki, ale potem go chirurgicznie wyprostowałem. Moje zęby też są poprawione.

Kiedy był Pan dzieckiem, chorował Pan na gruźlicę, tak?

Tak, kiedy miałem 12-14 lat, miałem gruźlicę i leżałem dwa lata w łóżku. Widywałem przez okno dzieciaki bawiące się na zewnątrz i przyrzekłem sobie, że kiedy będę już w stanie wyjść z domu, gdy będę mógł przejść na drugą stronę ulicy, dojść do latarni ulicznej, to już nigdy nie będę na nic narzekał. To mnie nauczyło - i znów mówimy tu o uczeniu się - żeby nie brać życia za rzecz oczywistą, daną raz na zawsze.

To musiał być nieciekawy okres.

Tak, ale moja mama pomogła mi przez to przejść. Doktor powiedział, żeby dawać mi wszystko, czego mi potrzeba, że niczym mam się nie martwić. Mieszkaliśmy wtedy w trzypiętrowym budynku, moja sypialnia była pomiędzy dwiema klatkami schodowymi. Kiedy mama była na dole, w kuchni, waliłem w podłogę i ona się u mnie pojawiała. W górę i w dół biegała tymi schodami. Niewiarygodne. Nigdy nie narzekała, ponieważ lekarz powiedział, że ja, jej syn, nie powinienem się niczym przejmować. To dzięki niej przetrwałem ten czas.

Ma Pan rodzeństwo?

Starszą siostrę.

Pańska cierpliwość w stosunku do dziennikarzy...

Lubię rozmawiać. Myślę, że to jest celtyckie, ludzie w Walii zawsze gadają.

Polacy też dużo mówią - o polityce, medycynie i sporcie.

Jasne. Kiedy pierwszy raz pojechałem do Londynu i poszedłem do pubu, wszyscy byli bardzo cisi i zdziwiłem się, że nikt z nikim nie rozmawia, bo w Walii, jak ktoś wejdzie do pubu, a zwłaszcza gdy ma inny akcent, to zaraz pytają: "Skąd jesteś? Co tu robisz? Na jak długo przyjechałeś?". Chcą o tobie wszystko wiedzieć. Zostałem tak wychowany, żeby nie być nieśmiałym, a przede wszystkim, żeby być otwartym.

Życie jest za krótkie, by siedzieć cicho?

Dokładnie, nie byłbym z tym szczęśliwy.

Rozmawia Pan czasami sam ze sobą?

No tak, mój umysł jest zawsze aktywny.

W pięknej piosence "Seasons" śpiewa Pan, że przedstawienie, czyli nasze życie musi trwać i trzeba je zaakceptować ze wszystkim, co ze sobą niesie.

Zawsze podczas koncertów śpiewam jakąś balladę. Teraz jest nią "Seasons". Bardzo efektowna. Można usłyszeć, jak upada szpilka, kiedy ją śpiewam.

Czy zdarzyło się Panu myśleć: "A może ludzie o mnie zapomnieli, może nikt już nie chce słuchać Toma Jonesa?".

Nie, ponieważ zawsze jestem w trasie. Na przykład jeśli to, co nagrałem, nie stało się hitem, to gdybym nie był w trasie, mógłbym myśleć, że może rzeczywiście ludzie już nie lubią tego, co śpiewam. Ale jeśli się jeździ i koncertuje tyle co ja i za każdym razem, kiedy stanie się na scenie, widzi się ludzi, którzy są tam dla ciebie, to oni ci dają tę pewność, że jesteś OK.

Ile sekund Pan potrzebuje, żeby wiedzieć, że widownia "należy" już do Pana?

Pierwszą rzeczą, którą się odczuwa, gdy wychodzi się na scenę, jest taki charakterystyczny szum.

Jutro też tak będzie, z owacją na stojąco, tak jak mówiłam...

Tak? Kiedy przygotowuję się w garderobie, to już słyszę widownię. Wiem, że na mnie czekają.

Lubi to Pan?

Tak.

To działa trochę jak narkotyk?

Tak, dokładnie, to jest to, co cię nakręca. Pamiętam, że rozmawiałem o tym z Bobem Hope´em. Był już starszym aktorem, ale wciąż był w trasie. Powiedział mi wtedy: "Czy jest coś lepszego niż to, kiedy wychodzisz na scenę i ludzie biją brawo?". Więc robił to, dopóki mógł. Ja też będę.

Pamięta Pan tę piosenkę Beatlesów "When I Will Be..."?

...64? ("Kiedy będę miał 64 lata...").

Dziś ma Pan 68, przepraszam...

Wie pani, Paul McCartney, bo to on napisał tę piosenkę, kiedy skończył 64 lata, powiedział, że nie myślał, że będzie kiedykolwiek śpiewał ją w tym wieku. To jest to, co i ja czuję. Czas mija, ale ma to zawsze jakiś sens, bo przez ten czas się uczysz. 40 lat temu nie myślałem dokładnie tak samo jak dziś, nie przeżyłem wtedy wystarczająco dużo.

Kiedy miałam 20 lat, ktoś, kto miał 40, był dla mnie starym człowiekiem.

Tak, ma pani rację. Ale nie zamieniłbym tych lat za nic na świecie. Potrzebujesz doświadczenia, żeby zrozumieć cel i sens tego wszystkiego, życia.

Wokół siebie ma Pan młodych producentów, kompozytorów, tekściarzy?

Aby nagrać coś w dzisiejszych czasach, potrzebne ci są młode uszy, młodzi ludzie, którzy tworzą te nagrania razem z tobą.

Lubią Pana?

Lubią to, co robię.

Dlaczego?

Lubią sposób, w jaki śpiewam.

Pokolenie MTV mówi nawet o Panu, że jest Pan "cool".

Wydaje mi się, że jest to szczere.

Młodzi ludzie są zawsze szczerzy.

Dokładnie! Więc dzieciaki mi mówią: "Lubimy pana, bo jest pan taki, jaki jest, nie stara się być młodszy i wydaje się nam, że jest pan prawdziwy"...

W czasach generacji dzieci kwiatów był Pan wśród hippisów?

Tak.

Ale czy...

Nie, nie, nigdy nie nosiłem kwiatów we włosach ani nic takiego. Generalnie jestem po prostu starszą wersją tego, kim byłem kiedyś, i tak się właśnie czuję.

Szekspir pisał, że zazdrość jest zielonookim potworem, z pańskiej perspektywy także ta środowiskowa?

Nie znam tego uczucia. Wiem, jak śpiewam, i nigdy nie było tak, żebym myślał, że czegoś nie potrafię zaśpiewać. Nic takiego mi się jeszcze nie przytrafiło, więc daje mi to pewność, której nie po drodze z zazdrością.

Na zasadzie, że piękna kobieta nie jest zazdrosna o inne kobiety, bo jest piękna.

No widzi pani, właśnie tak jest. Nigdy nie zazdrościłem komuś czyjegoś głosu, bo podoba mi się moje własne brzmienie, podoba mi się to, co dał mi Bóg. Chcę brzmieć tak, jak ja brzmię.

Słyszał Pan miliony razy, że jest symbolem seksu, ale to tak naprawdę nie jest pański problem, tylko tych, którzy chcą w Panu widzieć kogoś takiego. To jednak dosyć zabawne, że BBC nie chciało Pana pokazywać na antenie, ponieważ był Pan zbyt seksowny.

Może rzeczywiście moje spodnie były czasami zbyt ciasne. Czasami... (śmiech). A z drugiej strony myślę sobie: "Boże, dlaczego ludzie nie mogą zwracać większej uwagi na mój głos, dlaczego muszą wciąż mówić o seksie?".

To znowu problem pięknych kobiet: "Dlaczego ludzie patrzą na mój biust, a nie dostrzegają, że jestem inteligentna...".

Dokładnie, dlatego kiedy patrzę na stare fotografie i widzę te obcisłe spodnie, dochodzę do wniosku, że to być może była moja wina. BBC dostawało listy od matek, że poruszam się tak na scenie, jakbym spółkował, i to na oczach ich córek.

(Śmiech). Śpiewa Pan "She´s a Lady" i "Sexbomb". A więc dama powinna być seksbombą czy seksbomba powinna być damą?

Można być obiema naraz. Wszystko zależy od tego, gdzie się jest. Czy jest się w sypialni, czy w kuchni (śmiech).

Wszystko jasne. Jakie cechy Pan najbardziej ceni w mężczyznach?

Poczucie humoru jest bardzo ważne. Trzeba śmiać się, nie brać siebie zbyt poważnie. Jeśli jesteś pewny siebie, to wtedy możesz się dobrze bawić.

W jednej z pańskich piosenek, "Never Never", jest bardzo erotyczne zdanie: "Twoja słodycz jest jak cukier na moich ustach". Mocne.

Cóż... Wiem, ale ta piosenka jest zwodnicza. Tak naprawdę jest o moim głosie, że nigdy go nie oddam, bo płynie w moich żyłach, ale zarazem wydaje się, że śpiewam o kobiecie.

To bardzo erotyczne...

Tak, ale następnym razem, jak pani będzie tego słuchać, to proszę i o tym pomyśleć.

Wolę własną interpretację. Jest Pan romantykiem?

Tak, taki stan pokazuje delikatniejszą stronę człowieka...

Lubi Pan oglądać zachody słońca?

Tak, romantyzm to śliczna rzecz.

Uczucia są dla Pana ważne?

Bardzo ważne. Przecież to jest cała moja muzyka.

A jak to jest, gdy śpiewa się piosenkę 50 tysięcy razy? To Pana nie nudzi?

Gdybym śpiewał ją tylko dla siebie, może wtedy bym się znudził, ale gdy ludzie mi mówią, że kiedy śpiewam np. "Delilah", to wciąż ją śpiewam tak, jakbym robił to pierwszy raz, to się nie nudzę.

Dlaczego? Bo czuję, że oni zasłużyli na to, abym dał z siebie wszystko.

Ćwiczy pan codziennie?

Nie. Śpiewam bardzo dużo, więc mój głos, jak to się mówi, jest dobrze wytrenowany. Jeśli go nie używasz, tracisz go.

Interesuje się Pan sportem?

Tak, lubię tenis.

Dzisiaj na Australian Open Nadal wygrał z Federerem, a ten płakał jak dziecko.

Naprawdę?

Tak.

Nie rozumiem tego. To jest oznaka bycia zbyt pewnym siebie. Jeśli myślisz, że wygrasz, a przegrywasz i płaczesz, powinieneś spojrzeć na siebie i przyznać: "Nie byłem wystarczająco dobry dzisiaj, dziś nie był mój dzień, ten człowiek mnie pokonał". Musisz przyjąć tę porażkę jak prawdziwy mężczyzna. Musisz być łaskawy dla zwycięzcy i przypisać mu całą zasługę...

Czego Pan się boi?

Hm... Nie zniósłbym utraty głosu, gdyby coś się stało i nie mógłbym już śpiewać.

Co jest pańską największą ekstrawagancją?

Właśnie kupiłem nowego rolls- -royce´a.

Jakiego koloru?

Czarnego. To unikat, jeden z tych dużych modeli. Dla niego sprzedałem bentleya, który miał na liczniku tylko 16 000 km. Parę dni wcześniej byłem u lekarza na okresowych badaniach i wszystkie testy przeszedłem śpiewająco. Wyszło świetnie, więc pomyślałem sobie: "Cudownie". Poszedłem i kupiłem nowy samochód. Ale teraz zastanawiam się, czy ja go tak naprawdę potrzebuję? Powątpiewam w konieczność wydawania tylu pieniędzy...

Zwłaszcza przy tym kryzysie...

Dokładnie. Czuję się więc trochę winny z tego powodu. Nawet teraz, choć dopiero co go kupiłem, ze dwa tygodnie temu. Nie jestem pewien, czy to było konieczne...

Ma pan kierowcę czy prowadzi Pan sam?

W Los Angeles prowadzę sam. Tak więc zastanawiam się, czy naprawdę go potrzebuję...

Potrzebuje Pan?

Naprawdę nie wiem!

Ale to właśnie jest ekstrawagancja.

I trzeba się tym cieszyć. Moja żona, kiedy jej powiedziałem, że nie wiem, czy dobrze, że kupiłem ten samochód, zapytała: "A co, chcesz zaczekać do swojej siedemdziesiątki?". Odpowiedziałem jej, że to jeszcze tylko 18 miesięcy.

(Śmiech).

(Śmiejąc się). Rozumie pani, ona to powiedziała, jakbym ja miał mieć siedemdziesiątkę za 5 lat albo i więcej. W końcu stwierdziła: "Naciesz się nim".

Głosował Pan na Obamę?

Nie, bo mam zieloną kartę, nie jestem obywatelem amerykańskim.

Gdyby Pan mógł głosować, zagłosowałby Pan na Obamę?

Tak, sądzę, że Ameryka potrzebuje zmian. Gdyby, jak mu tam, McCain wygrał, to byłaby podobna sytuacja...

...jak za rządów Busha.

Właśnie. I myślę, że ludzie zdawali sobie z tego sprawę.

Pytam się o to, ponieważ Bruce Springsteen, który pisze dla Pana piosenki, popierał Obamę.

Tak, ma pani rację. Bono również. Ameryka potrzebuje młodego czarnego... Chociaż nieważne, jaki ma kolor skóry. Potrzebuje po prosu młodego...

...charyzmatycznego polityka.

Tak.

To miłe, gdy ludzie rozpoznają Pana na ulicy?

Tak! Zwłaszcza jak podnoszą kciuki do góry w moim kierunku i mówią: "Jesteś super!".

Myśli Pan, że pewnego dnia wróci do Walii?

Planuję kupić coś w Walii, może na granicy z Anglią, ale jeszcze nie wiem, kiedy to będzie.

Jest Pan dobrym ojcem?

Tak mi się wydaje. Syn urodził się, gdy miałem 17 lat.

Dziś jest Pana menedżerem.

Tak. Zawsze motywował mnie do tego, żebym robił więcej, niż robiłem.

Patrząc na swoje życie, uważa Pan, że częściej był szczęściarzem czy szczęśliwym człowiekiem?

A to dobre pytanie... Szczęściarz czy szczęśliwy? Chyba dobry los przynosi szczęście, więc bycie szczęściarzem czyniło mnie szczęśliwym.

To dobra odpowiedź.

A widzi pani.

Ma Pan wnuki?

Tak. Mój wnuk ma 25 lat, a wnuczka 21.

Chodzi Pan czasami z nimi np. potańczyć?

Do klubu? Nie, nie chodzę. Ale lubię oglądać tańczących ludzi. Moja wnuczka mówi do mnie: "Grancho (to walijskie słowo na "grandpa" - dziadek), czy miałbyś coś przeciwko temu, żebym wyszła dziś wieczorem ze znajomymi?". Ona mnie o to pyta, co jest bardzo miłe z jej strony, bo wcale nie musi, przecież może robić, cokolwiek zechce.

Jest Pan bossem w rodzinie tak jak kiedyś pański ojciec?

Tak, oni mnie szanują i sprawia mi to przyjemność.

Gdyby mógł Pan coś zrobić w życiu jeszcze raz, co by to było?

Tak naprawdę to nic, ponieważ jeśli coś się zmieni, wpłynie to też na inne rzeczy.

Zasada domina.

Niczego nie żałuję, zrobiłem i wciąż robię rzeczy, które kocham. Dziękuję za to Bogu każdego dnia.

Czy może Pan sobie wyobrazić dzień, w którym nie będzie Pan już śpiewał?

To nie jest myśl, która wisi nade mną... Ale wiem, że to kiedyś przyjdzie. Mam nadzieję, że będę wystarczająco zmęczony i że zareaguję tak: "O, dzięki Bogu, już nie muszę śpiewać".

W końcu spokój.

Tak. Mam nadzieję, że nie dojdzie do tego, że będę lamentował: "O, mój Boże, nie mogę już śpiewać, chcę wyjść na scenę, ale głos mi na to nie pozwala". To by było bardzo frustrujące. Wierzę, że po prostu powiem: "OK, wystarczy tego".

Jest niebo i piekło?

Tak, chociaż bardziej wierzę w reinkarnację. Mój dziadek zmarł we Francji podczas I wojny światowej. I kiedy oglądam film dokumentalny albo fabularny pokazujący okopy z tamtego okresu, to mam takie dziwne wrażenie, że tam już kiedyś byłem. Więc może jestem reinkarnacją mojego dziadka?

Łatwo Pana zranić?

Teraz to mi się raczej nie przytrafia. Kiedy byłem dzieciakiem, to się zdarzało, wie pani, jakie są dzieci, zwłaszcza w szkole. Zawsze nieźle śpiewałem, a faceci zazdrościli mi tego. Wystarczyło, że któryś z nich powiedział, że fałszuję. Pięści szły w ruch.

Podobno walczył Pan wówczas, nawet kiedy wiedział, że przegra.

Tak.

Walka dla walki?

Kiedy byłem młody, nie mogłem także znieść widoku osoby, której się ktoś czepiał, musiałem wkroczyć do akcji, stanąć w jej obronie. Ale czasami było źle...

Pamięta Pan dzień, w którym poznał żonę?

Pamiętam.

Co w niej było wyjątkowego?

Nogi. Pochylała się nad grą w kulki. Wyglądała wtedy świetnie.

Kiedy Pan jej powiedział, że ma piękne nogi?

Jak tylko mogłem (śmiech). Chodziła do szkoły katolickiej, a ja do protestanckiej. Potem poszliśmy do tej samej szkoły, ale wie pani... Ona była naprawdę śliczną dziewczyną.

Blondynka, brunetka?

Miała jasne włosy, potem zaczęła je farbować.

Czy myśli Pan, że pańskie życie nadawałoby się na scenariusz filmowy?

Tak, tak myślę. Dorastanie na terenach kopalń węglowych, a potem Londyn, no i to całe moje życie.

Moja ulubiona definicja życia jest taka, że życie to nie wczoraj, to nie jutro, że życie to dzisiaj.

Jest takie stare powiedzenie, że powinno się żyć dniem dzisiejszym tak, jakby był on twoim ostatnim. I rzeczywiście któryś z tych dni będzie ostatnim.

Ale na razie czeka Pana jutro owacja na stojąco, OK?

Mam nadzieję, że ma pani rację.

PS Zgodnie z przypuszczeniami widownia Telekamer zgotowała gwiazdorowi owację na stojąco.

PANI
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas