Uwaga! Mogę eksplodować!
Jest jedną z najbardziej kontrowersyjnych gwiazd telewizji. Ma tysiące przyjaciół i równie wielu wrogów. Jak sobie z nimi radzi? W rozmowie z SHOW zdradza sposób. Podpowiada też, jak postępować z mężczyznami.
Po trzech dniach kolejnych prób udaje się zgrać terminy. Spotykamy się na planie "Kuchennych rewolucji", podczas nagrywania finałowych scen odcinka, który zobaczymy w telewizji jesienią. Magda zaprosiła do restauracji córkę Larę, kilku bliskich znajomych, swoich fanów z Facebooka oraz... osoby, które akurat przechodziły ulicą Ordynacką. Krążąc między stolikami i kamerami, zagaduje gości. Czy smakuje kaczka? A co powiedzą na sajgonki? Wszyscy czują się dopieszczeni. Ja też. Zwłaszcza że wreszcie możemy porozmawiać...
Pani Magdo, gdybym nie wchodziła na Facebooka, nie uwierzyłabym, że ktoś jest w stanie funkcjonować na takich obrotach. Kładzie się pani spać o piątej nad ranem, a już o dziewiątej odbiera ode mnie telefon, cała w skowronkach.
Magda Gessler: - Wydaje mi się, że siła rażenia i atrakcyjność tego, co mogę zrobić następnego dnia, jest tak ogromna, że żal mi czasu na sen. Nie jestem osobą, która wytraca energię przez cały dzień i potrzebuje snu, by ją odzyskać. U mnie wszystko jest na odwrót. Ilość rzeczy, które dzieją się w ciągu dnia, naładowuje mnie energią. Ja się tym wszystkim nakręcam. Jestem jak bateria słoneczna. Kiedy wracam do domu, buzują we mnie emocje. Nie potrafiłabym w takim stanie położyć się do łóżka i zasnąć. Raczej eksplodowałabym jak bomba wodorowa.
Ciepłe mleko nie pomaga na sen?
- (śmiech) Raczej bliskość ukochanej osoby. Gdy wracam do domu, to potrzebuję się wyciszyć i doprowadzić do takiego stanu, by zachciało mi się spać. A to trwa godzinami. Zawsze jest jeszcze tyle do zrobienia... Mój mąż mieszka w Kanadzie. Przychodzi do swojego domu o pierwszej lub drugiej w nocy polskiego czasu. Wtedy zaczynają się nasze nocne pogawędy . Dzwonimy do siebie co pół godziny. On pyta mnie, jak się czuję, czy jest gorąco, jak wyglądam, co danego dnia mnie poruszyło. Ja podgrzewam sobie mleko. Waldek robi sobie coś do jedzenia. To jest nasz rytuał.
Wtedy też loguje się pani na Facebooku?
- Tak, kiedy mam krótkie przerwy w rozmowach z Waldkiem, mogę porozmawiać z innymi ludźmi. W nocy mam bardzo jasny umysł i wiem, co chcę im przekazać, przed czym ich ostrzec i jak zainspirować, by dali sobie radę z życiem. Każdy dzień powinien się tak skończyć, byśmy kładli się spać spokojnie i z uśmiechem.
Pani nawiązuje z niektórymi internautami dość bliskie relacje. Dziewczynę o imieniu Klaudia traktuje pani niemal jak córkę.
- Jest teraz z nami. Siedzi trzy stoliki dalej. Zupełnie niesamowita osoba. Ma 17 lat, przyleciała z Barcelony, by mnie poznać. Klaudia odwiedza wszystkie moje restauracje. Jestem tym wzruszona. Zwiedza mnie trochę jak muzeum, chociaż może nie jestem jeszcze taka stara... (śmiech).
Przyjaźń przez internet jest możliwa?
- Wydaje mi się, że to raczej jakaś bliskość serc i wspólnych dążeń. Nawet przez ekran komputera z tych drobnych literek można wyczytać, czy mamy z kimś podobną chemię.
Na urodziny podarowała pani Nergalowi tort poziomkowy w kształcie serca. On mówi, że jest pani fanem. Będzie z tego jakaś współpraca?
- Nigdy nie mówię nie. Adam jest nieprawdopodobny. Bardzo go szanuję i mam do niego szczególny stosunek, ponieważ miałam podobne doświadczenie z moim pierwszym mężem.
Volkhart Müller, dziennikarz, korespondent tygodnika "Der Spiegel", umarł w dniu pani 33. urodzin. Chorował na nowotwór.
- Niestety, jego historia nie skończyła się dobrze. Od tamtego czasu medycyna zrobiła ogromny postęp w leczeniu nowotworów. Jestem całym sercem z Nergalem. Jak mało z kim.
Przyjaźnicie się?
- Nie, ale wzajemnie się sobą fascynujemy.
Miała pani kiedyś chwile energetycznej zapaści? Na przykład usiadła pani i pomyślała: nic dziś nie robię.
- Tak, ale były to bardzo krótkie chwile. Taka już jestem. Nie wiem dlaczego. Może któregoś dnia po prostu padnę?! Mój ojciec też zawsze mało spał i miał mnóstwo energii. Odziedziczyłam więc to chyba w genach. Tata właśnie skończył 82 lata i pisze książkę o Kapuścińskim.
Podobno Ryszard Kapuściński był pani ojcem chrzestnym?
- I w dodatku niesamowitym człowiekiem. Kupił ode mnie jeden z pierwszych moich obrazów.
Jak ten obraz wyglądał? Pamięta pani?
- Tak, oczywiście. Byłam na nim ja sama. Wtedy malowałam głównie autoportrety, by zrozumieć, dlaczego jestem tak inna niż wszyscy.
Zapisałam sobie cytat pani autorstwa z Facebooka: "Marzę o wybrzeżu Wisły zagospodarowanym ogródkami jordanowskimi dla dzieci... Kinem nocnym samochodowym, dorożką rowerową, przyrządami do ćwiczeń na powietrzu. Stoiska z ekoproduktami mlecznymi i świeżo wyciskane soki z polskich warzyw i owoców. Cukrowa kręcona wata, pańska skórka...".
- Mam swój malutki ogródek jordanowski w restauracji Zielnik. Tam serwuję dania z grilla, słodkie ciasta i zapraszam dzieci. Ale marzy mi się takie miejsce, w którym moglibyśmy uczyć maluchy, jak rośnie marchewka, zanim trafi na stół, i że można ciągnąć rzepkę... (śmiech). Bo świat warzyw, owoców jest cudowny, smaczny i zdrowy. Dzieci powinny wiedzieć, co jedzą. Wtedy to polubią.
Dla pani karmienie innych to prawdziwa sztuka?
- Nie tylko sztuka, ale też i psychologia. Jeśli obdarzamy dziecko szacunkiem (także przy stole), przełoży się to później na jego dorosłe życie. To jest bardzo ważne, szczególnie u małych chłopców. Jeśli matka krzyczy na synka, nie szanuje jego wolnej woli i prawa do posiadania apetytu oraz gustu kulinarnego, zmusza go do jedzenia wątróbki, której on nie znosi, to on potem będzie pozwalał innej kobiecie nie szanować siebie. Stąd biorą się kompleksy, brak poczucia własnej wartości i brak sukcesów w dorosłym życiu. To my, kobiety, wychowujemy mężczyzn dla innych kobiet. I to my właśnie niejednokrotnie zabijamy w nich męskość.
W jaki sposób?
- Krzyczymy, ponieważ czegoś od nich nie dostajemy. A oni po prostu nie potrafią nam tego dać. Wtedy mężczyzna zamyka się w sobie i ucieka.
Pani wie, jak żyć z mężczyzną?
- Być oczywiście czujną, ale nie kontrolować wszystkiego systematycznie, po kieszeniach, po szufladach, po amerykańsku.
Pani kieruje się w życiu tylko sercem i emocjami?
- Coraz częściej kieruję się rozumem. Teraz mam tak mało czasu, że nie starcza mnie dla wszystkich. Dlatego coraz częściej planuję, czego nigdy wcześniej nie robiłam. Nawet już się nie spóźniam. A to w moim przypadku objaw dekadencji (śmiech).
Czego sobie pani życzyła z okazji niedawnych, pięćdziesiątych ósmych urodzin?
- Nie powiem! Nie chcę, by ktokolwiek znał moje marzenia.
A zdradzi pani, jak je świętowała?
- W gronie najbliższych mi osób, w domu. To ja dla nich gotowałam. A potem Waldek zabrał mnie w nieznanym kierunku, w podróż niespodziankę.
Pani marzenia znają tylko najbliżsi?
- Nikt ich nie zna. Zawsze tak było. W dzieciństwie, jeśli czegoś pragnęłam, wycinałam to sobie z gazety. Na przykład zegarek. Wycinałam i natychmiast zakładałam na rękę. Ale to było tylko dla mnie, nikomu tego nie pokazywałam. Wydaje mi się, że jakbym na głos opowiedziała o swoich planach, natychmiast by mi to zabrano.
Ale na razie wszystko idzie po pani myśli?
- Tak. Odpukać, tak!
Czemu pani zawdzięcza sukces?
- Obłędnej pasji do ludzi, do gotowania, do kolorów, do świata, do wszystkiego.
A miłość na odległość jest trudna? Widuje się pani ze swoim partnerem tylko przez dziesięć dni każdego miesiąca.
- Taka miłość jest genialna. W moim wieku? Po prostu idealna! Zawsze między nami jest tęsknota i pragnienie. I to nigdy się nie kończy. Trzeba mieć jednak zaufanie do siebie samej, do drugiej osoby oraz do życia. Oboje z Waldkiem nabałaganiliśmy w przeszłości i teraz musimy popracować, żeby...
...wszystko wyprostować?
- Nie, nawet nie. Musimy popracować, by na nowo wszystko poukładać i poczuć się bezpiecznie.
Czytała pani już książkę "Imperium Gessler od kuchni"?
- Nie, nie miałam jeszcze czasu. I nie wiem, czy w ogóle ją przeczytam. A co tam o mnie napisano?
Zacytuję: "Po wrzuceniu na Google nazwiska Gessler program odnajduje około miliona siedemset tysięcy publikacji, w których się ono pojawia. Dla porównania: potraktowana w ten sam sposób inna warszawska potęga cukiernicza jaką jest Blikle, ma ich tylko trzysta pięćdziesiąt tysięcy". Kolejne pokolenia Gesslerów też będą restauratorami?
- Moja córka Lara idzie w moje ślady. Prowadzi teraz swoją kawiarnię cukiernię w Warszawie. To są jej sprawy, nie chcę o tym mówić. Proszę ją spytać. Może opowie? Natomiast mój syn Tadeusz jest fotografem nie tylko ludzi, ale też jedzenia.
Podobno teraz pani pisze książkę?
- Nazwę ją chyba "Seks w wielkiej knajpie". To będzie książka o tym, jak w restauracji tworzą się relacje. Jak ludzie zmieniają się, zakochują,
dzięki dzieleniu się wspaniałym posiłkiem.
Dla kogo jest ostatnie pani "dziecko", restauracja szybkiej obsługi "MG Eat"?
- Dla młodych ludzi, żeby dać im coś lekkiego i przyjemnego, co nie przeraża nikogo ceną. I po to, żebym ja była "light", czyli żebym się zwyczajnie odmłodziła.
Pani budzi kontrowersje. Publikacje na pani temat bywają naprawdę uszczypliwe.
- Zbijam wszystko dobrą energią. To moja jedyna forma walki. Żadna zemsta. Tylko robienie więcej dobrych i fajnych rzeczy.
Chciała pani wystąpić w "Tańcu z gwiazdami"?
- Bardzo, ale mam kontuzjowane kolano, ponieważ jeździłam na nartach wodnych. Ale gdyby ta propozycja przyszła do mnie przed kontuzją, to byłoby cudowne, bo ja ubóstwiam tańczyć.
Szkoda?
- A może i szczęście? Może na parkiecie lepiej oglądać młode kobiety?
A dlaczego mają tańczyć tylko młode?
- A dlaczego nigdy nie zwyciężyła kobieta dojrzała: Grochola, Figura, Kalata?
Panią interesuje tylko pierwsze miejsce?
- Tak! Jeśli czegoś nie potrafię w swoim mniemaniu zrobić najlepiej, to tego po prostu nie robię.
Iwona Zgliczyńska
Nowy większy SHOW - elegancki magazyn o gwiazdach! Jeszcze więcej stron, więcej gwiazd i tematów! Więcej przeczytasz w najnowszym wydaniu magazynu, w sprzedaży od 18 lipca!