Wojciech Młynarski - Nie miałby siły przebicia do ćwierćintelektualistów
Wojciech Młynarski dla kilku pokoleń polskiej inteligencji był kimś wyjątkowym. I o tym mówią wszyscy, którzy z Panem Wojtkiem pracowali, spotykali się. Niby pisał tylko piosenki, ale to było coś dużo więcej – piękna literatura, znakomity zmysł obserwacyjny, ironia ale i liryzm. Poniższy fragment pochodzi z książki "Mistrz. Absolutnie. O Wojciechu Młynarskim opowiadają Artur Andrus, Jerzy Bralczyk, Krzysztof Daukszewicz, Michał Ogórek, Irena Santor i inni" (premiera 25 października).
Występy Wojtka w kabaretach to był bardzo ważny etap w jego życiu. A było tego wiele. Na przykład u Lopka na pięterku hotelu Bristol, gdzie śpiewał swoje piosenki bardzo dobrze korespondujące z piosenkami przedwojennymi, które wykonywał Lopek, czyli Kazimierz Krukowski, i inni wielcy artyści tamtych czasów. Rola Młynarskiego w kabarecie Dudek - wszyscy wiedzą. Odcisnął na tym kabarecie piętno niebywałe, bo był w nim głównym autorem. Bez niego trudno wyobrazić sobie, żeby ten kabaret kiedykolwiek istniał.
Ale występował również w Wagabundzie, czyli kabarecie, a właściwie teatrzyku obliczonym na masową widownię. Jednak zaznaczmy - na masową widownię inteligencką. Ponieważ o tym zawsze należy pamiętać - Wojtek nie miałby siły przebicia do ćwierćintelektualistów, czy, jakby można ich nazwać, ludzi nieporadnych umysłowo. On by się dla nich nie liczył. Ludzie ci mieli swoich faworytów, a Wojtek był ozdobą innych scen. Dzięki temu potrafił pociągnąć dalej tę całą linię artystów, która wywodziła się z dawnych czasów.
Szczególnie należałoby podkreślić jego rolę autora przedstawienia poświęconego Marianowi Hemarowi. W teatrze Ateneum pokazywał publiczności twórczość przez tyle lat zakazanego autora, jednego z najwybitniejszych, jeśli nie najwybitniejszego kabareciarza sprzed wojny. Marian Hemar pokazany przez Wojtka był pisarzem i równocześnie bacznym obserwatorem rzeczywistości, mistrzem skrótu i charakterystyk psychologicznych, odkryć dotyczących kobiet, mężczyzn, czasów, w których się działa akcja tego przedstawienia. Było to bardzo ważne przedstawienie i myślę, że wielu ludzi, którzy próbowali swoich sił w kabarecie, zastanawiało się po nim: czy można inaczej? Czy można mądrzej? Nie uciekać się do tanich sztuczek, ale pokazać coś, co jest kawałkiem dobrej prozy, dobrej poezji, dobrego skrótu satyrycznego.
Tak jak mówiłem, Wojtek zachował odrębność. Nie chciał się przystosować, nie chciał udawać. Potrafił za to rzeczy, których nie przyjmował, wykpić, wyśmiać, pokazać, że są to rzeczy niepoważne, niedobre. Kiedy na przykład jeden mówi: "Oł", a drugi "Joł", i to jest cały dialog ludzi. Nie, Wojtek tego nie znosił. Uważał, że język polski ma w sobie tyle skarbów, tyle wartości, że można dzięki nim pokazać właściwie wszystko. Uczucia, gniew, swoje własne poglądy, ale nie trzeba robić tego dosłownie. nie należy robić łopatologicznie. On się tą łopatą nie posługiwał, brzydził się nią. Uważał, i to było jego intencją życiową, że tekst satyryczny powinien pobudzać myślenie, ale nie może go zastąpić.
Jego odrębność towarzyska wynikała z odrębności twórczej. Autor polega przede wszystkim na sobie, jego najbliższym przyjacielem jest kartka papieru. A Wojtek był bardzo pracowity. Zostawił przecież po sobie bardzo duży dorobek. Nie tylko piosenki i wiersze, musimy pamiętać też o librettach, o bardzo ciekawym przedstawieniu "Eryk VI na łowach", które robił dla Kazimierza Dejmka. Musimy też pamiętać sztukę "Cień" i wszystkie te rzeczy, które opracowywał. Dodawał do nich swoją osobowość. A do tego nie było potrzebne rozbuchane życie towarzyskie.
On wolał zamknąć się w sobie, mieć swoje sekrety, swoje rozwiązania tekstowe i umysłowe i to było dla niego ważniejsze niż jakieś zabawy, przedrzeźnianie czy po prostu podlizywanie się publiczności o bardzo różnym poziomie. Dlatego on nie był dla każdej publiczności, na pewno nie. Nie każda publiczność jest w stanie go zrozumieć. Tym bardziej lubiła go ta, dla której tworzył.
A jemu było z tym przyjemnie i dobrze, bo każdy autor lubi to poczucie, że trafia do publiczności. On trafiał do publiczności, do jej pewnej części, bardziej wykształconej i wyrobionej. Dzięki temu wiele jego tekstów przetrwa, będzie na nowo odkrytych. Teksty te będą słownikiem czasów, które minęły. On te czasy pokazywał, potrafił w tym, co się działo, znaleźć jakiś sens i równocześnie widzieć przyszłość. Jednak musimy pamiętać, że wiele jego tekstów zachowało aktualność, choćby słynne "W Polskę idziemy".
Warto też podkreślić jego umiejętność współpracy z aktorami. Nieomylnie znajdował odpowiednich wykonawców do swoich tekstów. Bardzo to było ważne. Pamiętam, jak duże wrażenie na ludziach doświadczonych przecież kabaretowo i teatralnie wywarło, jak Lidia Wysocka zaśpiewała piosenkę, którą Wojtek dla niej przyniósł. "Z kim tak ci będzie źle jak ze mną?" to przecież bardzo oryginalny rodzaj wyznania. W tej piosence mieści się cały styl Wojtka.
A przyniósł ją właśnie Lidii Wysockiej, licząc na to, że ona potrafi wydobyć z niej sens. Że to nie będzie błazenada, tylko coś, co zostanie na długo. Tak jak zostaną jego szlagiery z zapisanym tzw. szlagwortem, jak na przykład "Jesteśmy na wczasach, w tych góralskich lasach". Takie rzeczy mogą się zdarzyć tylko autorowi mającemu wspaniałe ucho do rzeczywistości. Trafia do ludzi, a jednocześnie zostaje w pamięci. To jest bardzo ważne w przypadku piosenki, że pamięta się ją, idzie się za autorem, że znajduje się w niej sens. Na tym właśnie polega siła talentu, żeby coś takiego stworzyć.
Dlatego Wojtek był autorem tak oryginalnym. Potrafili się na tym poznać ludzie bardzo dobrze osadzeni w kabarecie. Jednym z mistrzów Wojtka i wzajemnie był Jerzy Dobrowolski, czyli twórca takich kabaretów jak Koń i Owca. Bardzo byli ze sobą zaprzyjaźnieni, o ile Wojtek potrafił się wiernie przyjaźnić przez lata. Raczej dotyczyło to muzyków, z którymi współpracował. Stąd jego wielki szacunek i ścisła współpraca z Jerzym Wasowskim. No i Jerzym Derflem, który był jego ulubionym muzykiem i z którym napisał wiele, wiele piosenek. Drugim kompozytorem, z którym Wojtek lubił współpracować, był Włodek Korcz.
Wojtkowi z powodu choroby niełatwo było się pewnie przyjaźnić. Czasem dochodziło do sytuacji trudnych. Jednak została po nim wielka, niepowtarzalna twórczość. I tę twórczość wspominajmy.
Fragment pochodzi z książki "Mistrz. Absolutnie. O Wojciechu Młynarskim opowiadają Artur Andrus, Jerzy Bralczyk, Krzysztof Daukszewicz, Michał Ogórek, Irena Santor i inni". Więcej o książce można przeczytać tutaj.