„Zostaw ziemniaczki, zjedz chociaż mięsko!”
Ile razy takie zdanie padło z naszych ust w stronę dziecka? Ile razy sami byliśmy nim karmieni?
Nie ma rozwiązań idealnych. Nie ma jednej metody, która zadziała w każdym przypadku. Są jednak logiczne zasady racjonalnego sposobu odżywiania.
Dobrze je znać i korzystać z nich dla zdrowia i lepszego komfortu życia. Zarówno białka jak i węglowodany są nam niezbędne. Pełniąc różne funkcje w organizmie człowieka - uzupełniają się.
Już uczniowie wczesnoszkolni z zapałem relacjonują, że białko ma funkcję budulcową. Można odnieść wrażenie, że nie tylko nastoletni chłopcy, wytrwale pracujący nad wyrzeźbieniem męskiego zarysu klatki piersiowej, przeceniają rolę białek.
Równocześnie deprecjonujemy znaczenie węglowodanów. Ta grupa składników odżywczych nie jest jednorodna, a w prawidłowo skonstruowanym jadłospisie węglowodany złożone powinny stanowić od pięćdziesięciu do sześćdziesięciu pięciu procent jego składu. To właśnie one odżywiają mózg i krwinki czerwone.
Jak zachowa się nasze wewnętrzne centrum dowodzenia, które nie dostało swojej porcji energii? Spróbujmy sobie to wyobrazić z perspektywy mózgu. Do żołądka "wjeżdża" nowa dostawa kalorii, na przykład kurczak i warzywa na parze.
Komórki nerwowe z przewodu pokarmowego informują mózg - centralę naszego organizmu - o zaistniałej sytuacji informując jednocześnie, że nie ma tam nic dla niego. Nieodżywiony i rozdrażniony mózg chwilę po takim niekompletnym obiedzie zaalarmuje ze zdwojoną siłą, że jest głody.
Zażąda szybkiej dawki energii i najczęściej skutecznie wymusi satysfakcjonującą porcję węglowodanów prostych - słodyczy. Brak węglowodanów złożonych jest ogromną pułapką. Konsekwencją jest brak równowagi energetycznej w ciele, nadpobudliwość, kłopoty z zapamiętywaniem i koncentracją, mniejsza energia życiowa.
Ten błąd żywieniowy popełniają najczęściej osoby, które chcą ekspresowo zredukować masę ciała. Trudno u nich o dobry nastrój - ma to swoje podstawy. W podobnym schemacie często nakłaniamy dzieci do zjedzenia przynajmniej mięsa.
Ile z tych obiadów kończy się deserem, czyli obfitą porcją słodyczy? Ulegając kaprysom dziecka niestety działamy na jego niekorzyść. Organizm przyzwyczaja się do łatwej i szybkiej dawki energii, którą dostaje w słodyczach.
Wzrost poziomu energii jest wysoki i krótkotrwały. Jak zachęcić dziecko do zjedzenia tego, co dla niego korzystne? Ktoś, kto znajdzie uniwersalną metodę pewnie stanie się najbogatszym człowiekiem na świecie.
Póki co, musimy działać metodą prób i błędów. Podpowiadam kolorowe talerze, wspólne tworzenie posiłków, ozdabianie dania pokrojonymi kolorowymi warzywami, stosowanie przypraw. Im więcej kolorów widzą oczy dziecka, tym większa szansa, że posiłek będzie zjedzony.
Rodzicom, którzy skarżą się na brak apetytu u swoich dzieci, warto uświadomić, że pilnowanie pociechy z nadmiernym apetytem to też nie jest przysłowiowa "bułka z masłem". Żadna z tych sytuacji nie jest komfortowa.
Praca nad nawykami żywieniowymi nie należy do najłatwiejszych. Wytrwałość i konsekwencja przynosi jednak pożądane efekty: lepsze zdrowie, poprawa zdolności zapamiętywania i koncentracji a także bardziej stabilny system nerwowy. Utrwalajmy dzieciom pozytywne przekaz najlepiej przez przykład własny.
Dobrze wiemy, że one rzadko nas słuchają, ale niemal bezbłędnie naśladują. Zwróćmy uwagę, żeby w każdym posiłku był obecny węglowodan złożony. Co mamy do wybory? Kasze, ryże, makarony, pieczywo, płatki - czyste, nie te, które przemysł spożywczy dosładza i ziemniaki. Zjadając nawet niewielką ich porcję regularnie, w każdym posiłku, odżywiamy mózg.
Nasz wewnętrzny szef jest spokojny, a my bardziej odporni na pokusy w postaci słodyczy.
Życie bywa zaskakująco proste. Czasem sami chcemy je komplikować.
Ewa Koza, dietetyk, autorka bloga mamsmak.com