Półka z trendami
Ni to kiczowaty supermarket, ni to modny klub czy muzeum sztuki współczesnej. W concept stores kupuje się niepowtarzalne idee i świeże inspiracje, a ich klienci wyznaczają trendy. I słono za to płacą.
Właśnie w takich nierzucających się w oczy miejscach, squotowskich pomieszczeniach bez remontu na całym świecie ultraelitarny dom mody Comme des Garcones otwiera swoje sklepy Guerilla Store. Jego działający od marca lokal przy ul. Mokotowskiej to jeden z nielicznych concept store w Polsce.
Wyjątkowa partyzantka
Concept stores to sklepy o charakterze trendsetterskim. Trudno do nich trafić z ulicy, klientami są nieszablonowi młodzi ludzie, tzw. liderzy opinii, których styl bycia i ubierania staje się inspiracją dla innych. Wyznacznikiem pojawiających się w tego typu miejscach jest też gruby portfel. Za niepowtarzalne ciuchy, dodatki czy perfumy trzeba bowiem słono płacić.
- Naszym klientem nie jest zwykły Kowalski, bo jego nie stać na czarny płaszczyk za 3,5 tys. złotych. Z kosmetyków najtańsza maść w miniaturowym słoiczku kosztuje u nas 110 zł - mówi Jacek, jeden ze sprzedawców warszawskiego Guerilla Store.
Takich "partyzanckich" lokali na całym świecie jest tylko sześć. Otwierane są na rok, potem przenoszą się do innego miasta (obecnie znajdziemy je m.in. w Atenach i Reykjawiku). Zawsze lokują się w niecodziennych miejscach.
- W Singapurze nasz sklep znajduje się w dzielnicy, w której nie ma handlu. W Hongkongu jest w warsztatach samochodowych, a w Kolonii w masarni. Rzeczy wiesza się w nim na hakach - mówi Jacek.
Wspólną cechą wszystkich "konceptów" jest ich niepowtarzalność: zarówno jeśli chodzi o wnętrza, jak i asortyment. Obowiązuje tu ostra selekcja marek i produktów, handluje się krótkimi seriami lub wręcz pojedynczymi egzemplarzami. Specjalnie dla tego typu miejsc część producentów tworzy limitowane edycje (np. perfumy od Husseina Chalayana, torebki od Louisa Vuittona), które nigdy nie trafią do "normalnych" sklepów.
Prócz ciuchów, część tego typu butików handluje także książkami, meblami czy ręcznie ozdabianymi odtwarzaczami mp3 i innymi gadżetami. W wielu "konceptach" działają restauracje czy kawiarnie.
Pierwsze concept stores zaczęły powstawać w Paryżu. Ich właściciele szukali pomysłu na wyróżnienie się spośród masy zazwyczaj podobnych sklepów działających w światowej stolicy mody. - Teraz, żeby otworzyć sklep z czymkolwiek, trzeba mieć ideę, koncepcję - mówi Alexandre Cammas, dziennikarz trendsetterskiego magazynu "Nova" z Paryża. - Kiedyś wystarczyło po prostu znaleźć lokal i wstawić do niego ciuchy.
Trendy z muzeum
Obecnie do rangi ikony urósł paryski "koncept" Colette. Handluje się tam m.in. wodą mineralną z całego świata, a użytkowe przedmioty wyglądają w nim jak muzealne eksponaty. Właścicielka przywozi je z dalekich podróży, inspiracje czerpie z lifestyle'owych magazynów, rzadziej z internetu.
Gros gadżetów tworzonych jest na zamówienie przez niszowych projektantów czy kultowych artystów ulicy. Co miesiąc otwiera się nową wystawę współczesnego malarstwa czy fotografii. Wejścia strzeże selekcjoner. Efekt? Trendsetterskie tytuły okrzyknęły Colette "najgorętszym adresem Paryża". To tam opisujące nowe trendy czasopisma co rusz szukają tematów na artykuły.
Dużą popularność "koncepty" zdobyły też w Stanach Zjednoczonych. Przez Nike Town każdego dnia przewija się masa klientów. Sklepy wyglądają jak muzeum. Nie tylko kupimy w nich buty sygnowane przez koszykarza wszech czasów Michaela Jordana, ale także przyjrzymy się technologii produkcji butów czy zobaczymy sportowe relacje przygotowane specjalnie dla Nike Town. Część sklepu zajmuje sala gimnastyczna wyłożona drewnianym parkietem sprzed wieku. Podobne obiekty otwierają w Europie także sportowe marki: Puma i Adidas. Dla bardziej zwariowanej klienteli czekają nowojorskie TG-170, Urban Outfitters i Anthropology.
Maciej Cnota, Stefan Wroński