Tłumy w Tatrach to niejedyny problem. Największe grzechy turystów
Wycieczki górskie z roku na rok cieszą się coraz większym zainteresowaniem. Osoby, które stawiają dopiero pierwsze kroki w górach, często robią to nieodpowiedzialnie, a skandaliczne zachowania stają się normą. Pracownicy parków narodowych mają przy nich ręce pełne roboty.
Pandemia koronawirusa sprawiła, że Polacy zaczęli szukać innych krajowych kierunków podróży. Zamknięte granice, zmieniające się przepisy i obostrzenia związane z pandemią spowodowały, że coraz więcej osób chętniej odkrywa piękne zakątki Polski.
Morze, jeziora, lasy, a przede wszystkim góry, cieszą się niezwykłą popularnością tego lata.
Im więcej ludzi w takich turystycznych miejscach, tym większe prawdopodobieństwo nieodpowiedzialnych zachowań wśród zwiedzających. A przykładów jest całkiem sporo, bo do wypadków dochodzi wszędzie. Służby co roku alarmują i ostrzegają przed utonięciami, udarami słonecznymi czy urazami ciała.
Śledząc wiadomości możemy odnieść wrażenie, że niektórzy turyści nic nie robią sobie z tych słów. O ile wypadki mogą przydarzyć się nawet tym, którzy niezwykle uważają, tak niektórych sytuacji z łatwością można uniknąć.
W najgorszym przypadku okazuje się, że turyści nie szkodzą sobie, a otoczeniu, innym turystom czy zwierzętom. Takich zdarzeń w Tatrach w środku sezonu letniego jest pełno.
"Idź, pogłaszcz sarenkę"
Droga do Morskiego Oka z parkingu na Palenicy Białczańskiej to jedna z najczęściej wybieranych tras przez osoby, które dopiero rozpoczynają swoją przygodę z górami. Prosta, szeroka, asfaltowa trasa wiedzie aż pod samo schronisko. Pełno na niej rodzin z dziećmi, osób w różnym wieku.
Niektórzy, mimo łatwości z jaką można pokonać tę drogę piechotą, wybierają wciąż kontrowersyjny sposób poruszania się - wsiadają na wozy ciągnięte przez konie. Od lat trwa dyskusja, czy zwierzęta powinny pracować w takich warunkach. Chociaż konie pociągowe nie od dziś wykonują taką pracę, to obciążenie jest często ponad ich siły.
W mediach znajdziemy wiele zdjęć i nagrań z dramatycznych sytuacji, gdzie konie padają na trasie z wycieńczenia. Władze Zakopanego, a także sami właściciele koni, bronią się, tłumacząc że konie są zadbane, a jazda nimi to ich tradycja.
Niektórzy turyści wierzą im na słowo i korzystają z powozów, chętnie wsiadając całymi rodzinami na wygodne siedzenia. Miłość do zwierząt i dbanie o ich komfort nie ma wówczas znaczenia. Istotnym jest, by dojechać do celu i ujrzeć piękne góry okalające Morskie Oko.
Na tym nie kończy się jednak dyskusyjne zachowanie turystów w stosunku do zwierząt. Na tej trasie, ale także na wielu innych górskich szlakach, można spotkać dzikie zwierzęta, dla których park narodowy jest domem. Jelenie, sarny, kozice, lisy, świstaki czy niedźwiedzie pojawiają się na górskich ścieżkach i nie ma w tym nic dziwnego.
Zdziwienie może wywołać jedynie zachowanie ludzi. Próbują oni dokarmiać dziko żyjącą zwierzynę - proponują liskowi kanapki, szynkę, a nawet batoniki z czekolady. Wiele ze składników ludzkiego jedzenia jest trujące dla zwierząt i może doprowadzić nawet do śmierci.
Prócz dokarmiania, często spotykanym zachowaniem jest robienie sobie zdjęć ze zwierzęciem i głaskanie go. Największą śmiałość ludzie wykazują w stosunku do pięknych jeleni. Ten, który jest często widywany na drodze do Morskiego Oka, niestety przyzwyczaił się już do obecności ludzi i szuka u nich pożywienia.
W osłupienie wprawiają sytuacje, gdy rodzice zachęcają swoje pociechy do podejścia bliżej i pogłaskania zwierzaka, by uwiecznić moment na zdjęciu. Nie docierają do nich ostrzeżenia, że zwierzę może się spłoszyć i w amoku wyrządzić krzywdę dziecku.
Na pamiątkę zostawię swój ślad
Papierki po batonikach, puste butelki czy nawet papierowe kubki po kawie to codzienność w górach. Co roku w okresie letnim odbywa się akcja "Czyste Tatry", gdy tysiące wolontariuszy rusza w trasę z workami na śmieci, by zebrać "pamiątki" pozostawione przez turystów.
To, co i ile zbierają do swoich worków, zwala z nóg.
"Papierki, kubki i butelki, to norma, pamiętam jednak jak zaskoczyła nie plastikowa reklamówka wypchana innymi śmieciami i zostawiona w drodze na Grzesia. Przecież ktoś musiał zebrać ze swojego plecaka te brudy i zostawić je ładnie zapakowane na trasie. Przecież mógł to przywiązać nawet do plecaka, jeżeli już w nim nie miał miejsca i znieść do schroniska... Jak widać, to zadanie okazało się być dla kogoś zbyt trudne" - mówi Magdalena, która już dwa razy brała udział w akcji "Czyste Tatry".
Te pozostałości po turystach można jednak łatwo usunąć. Inni jednak wpadają na pomysł, by zostawić po sobie bardziej trwały ślad. Wypisują niezmywalnymi markerami swoje inicjały na głazach albo ryją napisy w konarach drzew.
Za takie akty wandalizmu grozi kara finansowa, którą mogą przyznać pracownicy TPN. Mandat możemy dostać również za zbieranie runa leśnego, za chodzenie poza wyznaczonym szlakiem, wprowadzenie na teren Tatrzańskiego Parku Narodowego zwierząt domowych (zakaz ten nie obejmuje Doliny Chochołowskiej, Drogi pod Reglami i Gubałówki) czy palenie papierosów.
Niektórzy turyści jednak śmiało łamią zakazy, wychodząc z założenia, że jeżeli nikt tego nie widzi, to nic się nie stanie.
Nie brakuje także osób pragnących mocnych wrażeń, chcących zrobić coś naprawę szalonego - na taki pomysł wpadły chociażby osoby, które zażyły kąpieli w Morskim Oku. Oczywiście obowiązuje zakaz wchodzenia do wody, ale już niejednokrotnie śmiałkowie próbowali swych sił w wodach największego jeziora po polskiej stronie Tatr.
Niektórzy na dodatek chwalą się swoim wyczynem w mediach społecznościowych, jak pewien Rosjanin, który nagrał nielegalną kąpiel. Jak widać, pomysłów na wycieczkę z dreszczykiem, nie brakuje.