5 lat czekaliśmy ze ślubem
„Gdyby nie rodzice, pewnie długo byśmy tylko wokół siebie chodzili...” – mówi Felicja Ryngwelska (73 l.) z Człuchowa na Pomorzu
Jan (dziś 77 l.), mieszkał pięć kilometrów ode mnie, w sąsiedniej wsi. Zwrócił na mnie uwagę, gdy miałam 17 lat. Przerzucałam siano z tatą i ugrzązł nam wóz z koniem.
– Ja i syn chętnie pomożemy – zaproponował Janka ojciec. Widziałam, że tego dnia wpadłam Jankowi w oko. – O, jaka ładna córka tego naszego sąsiada – powiedział wtedy do swojego taty. Na tyle głośno, żebym usłyszała.
– Rzeczywiście – śmiał się jego ojciec. A mnie mocniej zabiło serce. Jan wcześniej nie zwracał na mnie uwagi. Do tego dnia traktował mnie jak smarkatą...
Po tym zdarzeniu spotykaliśmy się z Jankiem częściej. Tańczyliśmy ze sobą na zabawach, zerkaliśmy w swoją stronę w kościele... Ciągnęło nas do siebie, ale los nam nie sprzyjał. Jan poszedł do wojska i zniknął mi z oczu na dwa lata, a jak przyjeżdżał na przepustki, to widywaliśmy się tylko w towarzystwie innych osób.
„Może mu na mnie nie zależy?” – pomyślałam w końcu. Zaczął się wtedy wokół mnie kręcić jeden chłopak z naszej wsi. W Jana, gdy to zauważył, jakby piorun strzelił! Kiedy tamten krążył koło mnie na zabawie, Jan zaraz był obok i ciągnął mnie do tańca. „On jest chyba zazdrosny” – dotarło do mnie. Wróciła nadzieja. Janek mi się podobał. Ale nie wiedziałam, co jest między nami.
– Tak świetnie ze mną tańczy! – mówiłam rodzinie. – Ładnie razem wyglądacie – odpowiadała mama. Któregoś dnia pojawił się u mnie w domu. Smażyłam akurat placki ziemniaczane.
– Może spróbujesz? – poczęstowałam go.
– Pyszne – zajadał się. I tak jakoś, przez żołądek, trafiłam do jego serca. Zaczął przyjeżdżać do mnie na motorze. Wszystkie dziewczyny we wsi mi zazdrościły takiego adoratora.
– Podrywa mnie na motor – mówiłam im, udając, że mi na nim nie zależy. Tylko że Jan mi się wcale nie oświadczał... Za to niespodziewanie do moich rodziców przyszedł jego tata i zagadnął wesoło:
– Mój Janek tak tu do państwa córki przychodzi, to chyba będzie ślub i wesele?
– Dobra myśl – podchwycili.
– Mamo, ja nie wiem, nigdy z nim nie mówiłam o ślubie! – byłam trochę wystraszona.
– Od czterech lat chodzicie wokół siebie – roześmiała się mama. – Długo tak jeszcze zamierzacie? A to przecież wspaniały kandydat na męża. Sama w głębi duszy tak uważałam, więc się zgodziłam. Pobraliśmy się rok później. Byłam najszczęśliwszą panną młodą na świecie!
– Miałem nadzieję, że tak się stanie, odkąd cię zobaczyłem przy wozie – wyznał mi mój mąż na weselu.
– Dlaczego nic nie mówiłeś?
– Czekałem, aż dorośniesz – śmiał się Janek.
Po ślubie namówił mnie na kurs prawa jazdy.
– Będziesz jeździła ze mną na zmianę motorem – kusił Jan.
– Ma pani dryg – chwalił mnie instruktor. Zdałam egzamin bez problemu. Odtąd co niedziela robiliśmy sobie z Jankiem przejażdżki po okolicy.
– Uwielbiam z tobą jeździć – przytulałam się do męża, gdy pęd powietrza targał mi włosy, a nasza SHL-ka pruła szosą w dal. Ale zaczęło się w końcu i normalne życie.
Mąż pracował w PGR-ze w Płaszczycach, gdzie dostaliśmy mieszkanie.
– Ale szybko powiększa się nasza rodzinka – żartował Jan, gdy na świat przychodziły nasze dzieci: Januszek (dziś 50 l.), rok później Bożenka, a potem jeszcze Krzyś (46 l.) i Rafał (39 l.).
– Oj, będzie kim się zająć – uśmiechałam się. Nasze dzieci były już dorosłe, kiedy doszedł jeszcze Grześ (dziś 26 l.)
Miał 5 lat, kiedy zmarli jego rodzice, brat i bratowa Jana.
– Weźmy go do siebie – powiedziałam do Jana. – Nie zasnęłabym spokojnie, gdyby trafił do domu dziecka.
– Dziękuję ci, Felu – mąż był wzruszony. Ta decyzja tylko wzmocniła nasz związek. W latach 80. zaczęliśmy budować dom w Człuchowie. Wszystko robiliśmy sami. Mąż z synami murował, ja pomagałam w wykańczaniu.
– Nie mogę się doczekać, kiedy usiądziemy na kanapie i spędzimy w spokoju wieczór – mówiłam.
– Już niedługo – obiecywał Jan.
W końcu się udało! Przeprowadziliśmy się całą rodziną. Żyliśmy sobie tak spokojnie i szczęśliwie aż do 2012 r. Mąż dostał udaru. Pielęgnowałam go dzień i noc.
– Wyjdziesz z tego – powtarzałam, siedząc przy jego łóżku i trzymając go za rękę. – Musisz mi pomóc w ogródku, trzeba kwiatki zasiać...
Wyzdrowiał, dzięki Bogu. Może nie jest już tak żwawy jak kiedyś, miewa problemy z poruszaniem, muszę mu pomagać w ubieraniu się. Ale ja jestem młodsza i nadal mam wiele energii.
– W końcu mogę się tobą nacieszyć – mówię do Janka, puszczając oko.
– To prawda, nie miałaś wcześniej okazji... – śmieje się na to mój mąż. Bo faktycznie, jak na ponad 50 lat razem, to nie mieliśmy za dużo czasu tylko dla siebie. Przy piątce dzieci niełatwo o sam na sam. Jedynie wieczorami byliśmy tylko we dwoje, wtedy przytuleni oglądaliśmy razem telewizję i rozmawialiśmy o tym, jak minął dzień. Już dawno nie jeździmy na naszej starej SHL-ce, ale mamy ją do dziś!
Wyciągamy ją czasami z garażu, oliwimy i wspominamy początki naszej miłości.
– Pamiętasz, jak woziłam nią dzieci do szkoły? I jak jeździłam po zakupy? – pytam męża. – No pewnie! Mimo tylu lat razem wciąż się kochamy i szanujemy. Nasi rodzice mieli nosa...
Felicji Ryngwelskiej wysłuchała Anna Kamińska