Chłopiec, który za dużo pamiętał

Byłam tak zakochana w moim wnuku, że długo nie zwracałam uwagi na jego odmienność.

Kiedy wnuczek przyszedł na świat, byłam zachwycona
Kiedy wnuczek przyszedł na świat, byłam zachwycona123RF/PICSEL

Do dziś pamiętam ten dzień, jakby to było wczoraj. Stałam na balkonie i przycinałam kwiaty, gdy zadzwoniła do mnie córka.

- Co słychać, babciu? - zapytała, a moje serce zabiło mocniej.

Na chwilę odebrało mi mowę.

- Marta, czy... czy ja się przesłyszałam? - szepnęłam wzruszona. - Jak mnie nazwałaś?

- Nie przesłyszałaś się - odparła wesoło. - Będę miała dziecko!

Pogratulowałam jej z całego serca, a potem zasypałam pytaniami. Dobrze wiedziałam, że od blisko dwóch lat starali się z Romkiem o maluszka, ale lekarze nie dawali im większych szans.

- Zdecydowaliście się na in vitro? - dociekałam.

- Hm... Tak jakby... Umówiliśmy się na zabieg, ale wtedy okazało się, że jestem w ciąży.

- To prawdziwy cud! - ucieszyłam się, a łzy wzruszenia spłynęły po moich policzkach.

Gdy na świat przyszedł Mateusz, oszalałam ze szczęścia. Rozpieszczałam go, kupując zabawki i ciuszki. Byłam tak zakochana w moim wnuku, że nie od razu uświadomiłam sobie jego odmienność.

Na pozór wydawał się całkiem zwyczajnym, pogodnym dzieckiem, ale w jego oczach czaiło się coś niezwykłego - mądrość i dojrzałość, której próżno szukać u takiego malca.

Bardzo szybko zaczął mówić, a kiedy już opanował tę umiejętność, opowiadał historie, które w jego rodzicach budziły rozbawienie, ale we mnie wywoływały trudny do określenia niepokój.

Gdy miał niespełna cztery latka, przytulił mnie mocno i powiedział:

- Kocham cię, babciu Zosiu! Jesteś taka fajna! Całkiem jak babcia Ela!

Uśmiechnęłam się wtedy pobłażliwie.

- Ale ty nie masz innej babci, Mateuszku - powiedziałam, głaszcząc go po włosach. - Zapomniałeś?

Malec natychmiast pokręcił główką.

- Nie zapomniałem! Ja wszystko pamiętam! - oburzył się. - Wiem, że babci Eli tu nie ma. Babcia Ela mieszka w Nowej Soli, tak jak mój pierwszy tatuś.

- Jaki "pierwszy"? - spytałam zdumiona.

- No ten, co opiekował się mną wcześniej - odparł, jakby chodziło o coś oczywistego, a potem zobaczył dzieci bawiące się na placu zabaw i pobiegł w ich kierunku.

Pewnie szybko zapomniałabym o tej rozmowie, ale kilka miesięcy później, gdy zabrałam wnuka na basen, zaczął opowiadać, że jego tatuś był ratownikiem, a przecież Romek słabo radził sobie w wodzie.

- Coś ci się pomieszało, kochanie. Twój tatuś nie  jest ratownikiem.

- Ten nie. Chodziło mi o tatę z Nowej Soli - wypalił, jakby faktycznie miał gdzieś daleko drugą rodzinę.

Gdy wspomniał o niej po raz kolejny, zaczęłam się naprawdę martwić.

Podczas wizyty u młodych, poprosiłam Martę do kuchni, żeby pogadać z nią w cztery oczy. Wyjaśniłam jej, co się dzieje, ale wcale się nie przejęła.

- Oj, mamo, to nic takiego. Dzieci w jego wieku tak mają - powiedziała, jakby chodziło o wysypkę czy zwykły katar.

- Czyli wam też opowiada o rodzinie z Nowej Soli? - dopytywałam.

- Czasami - przyznała niechętnie.

- I nie niepokoi cię to? Drugi tato, babcia, mama... - wyliczałam.

- O mamie nie wspomina, chyba umarła albo od nich odeszła - wtrąciła szybko. - Ponoć wychowywał się z ojcem i babcią...

Posłałam jej znaczące spojrzenie, ale ona tylko machnęła ręką.

- Mamuś, to naprawdę nic takiego - wyjaśniła spokojnie. - Dzieciaki często fantazjują, mają wymyślonych przyjaciół...

- Przyjaciół może i tak - przyznałam, wchodząc jej w słowo. - Ale żeby całą rodzinę? No i dlaczego akurat przyszła mu do głowy Nowa Sól?

- Nie wiem... Może widział jakiś program w telewizji?...

- To nie jest normalne - wtrąciłam się.

- Nie rób z Mateusza wariata, dobrze? - rzuciła oburzona.

- Przecież nie o to mi chodziło! - odparłam, a po chwili dodałam już spokojniej: - Kochanie, ja się po prostu o niego martwię.

Córka ujęła moje dłonie.

- Niepotrzebnie, mamusiu - powiedziała łagodnie. - Rozmawiałam z psychologiem i wiem, że nie musimy się niczego obawiać. Dzieci mają przecież wybujałą wyobraźnię. A Mateusz? Cóż, jest trochę nietypowy. Kocha szpinak, woli biegać po podwórku, niż grać na komputerze, lubi duże psy, a najbardziej na świecie boi się ognia... Każdy człowiek ma jakieś dziwactwa, nawet tak młody jak mój Mateuszek. I to jest normalne, rozumiesz?

Pokiwałam głową, żeby skończyć temat, choć jej tłumaczenie wcale mnie nie przekonało. Nie umiem tego wyjaśnić, ale w głębi serca czułam, że za opowieściami Mateusza kryje się coś więcej.

Czasem, gdy wnuk przyjeżdżał do mnie na weekend, nakłaniałam go do zwierzeń. Chłopiec opowiadał mi wtedy o swoim drugim życiu i o tamtej rodzinie. Twierdził, że kiedyś nazywał się Jurek. Mieszkał z babcią i tatą w wielkim domu i godzinami bawił się na podwórku, grając z innymi dziećmi w berka i włócząc się po okolicy w towarzystwie dużego, czarnego psa, który należał do sąsiadów. Co ciekawe, choć mijały miesiące, a potem lata, on nigdy nie zmieniał swojej opowieści. Mówił to, co wtedy, gdy był czterolatkiem. Nie ubarwiał, nie przekręcał imion... To nie brzmiało jak dziecięce fantazje. Kiedy z nim rozmawiałam, miałam wrażenie, że Mateusz relacjonuje coś, co wydarzyło się naprawdę.

- A jak to się stało, że trafiłeś do nas? - zapytałam pewnego dnia.

- Zasnąłem, a gdy się obudziłem, byłem tutaj - odparł bez namysłu.

- Ile miałeś wtedy lat?

- Dwanaście - uśmiechnął się - i byłem taki duży! - wyciągnął w górę rączkę.

- Ale podoba ci się u nas, prawda? - dociekałam.

Skinął głową, a potem wbił wzrok w podłogę.

- Tylko czasem tęsknię za babcią i tatą...

I wtedy przyszedł mi do głowy dość szalony pomysł. Nachyliłam się nad wnukiem, a potem szepnęłam:

- Mogę ich poszukać...

- Możesz? Naprawdę?! - zapytał.

- Tak - uśmiechnęłam się. - Tylko musisz mi podać jak najwięcej szczegółów.

Mateusz aż podskoczył z radości i zaczął opowiadać. Oczywiście postanowiliśmy utrzymać całą sprawę w wielkiej tajemnicy, bo gdyby Marta dowiedziała się o wszystkim, pewnie urwałaby mi głowę.

Kiedy córa przyjechała po dziecko, oddałam jej Mateuszka, a potem rozpoczęłam przygotowania do wyprawy.

Dwa dni później, wyposażona w plan miasta i suchy prowiant, ruszyłam w drogę. Przejazd przez pół Polski zajął mi sporo czasu, a gdy już dojechałam, z przerażeniem odkryłam, że Nowa Sól nie jest tak mała, jak mi się wydawało. Zaczepiałam więc ludzi i wypytywałam o miejsca, które opisywał Mateusz - kościół, górkę do zjeżdżania na sankach, bielone domy - ale nikt nie wiedział, o co może chodzić.

Byłam już naprawdę zmęczona i zrezygnowana, gdy jakiś młodzian uśmiechnął się i ze zrozumieniem pokiwał głową.

- Znam te rejony. Ale to nie tu, tylko w takiej małej wiosce na obrzeżach miasta.

Wziął ode mnie mapę i wyjaśnił, jak tam trafić. Wsiadłam do auta, a potem pojechałam we wskazanym kierunku.

Osada była prawie opuszczona. Na miejscu znalazłam tylko kilka w miarę zadbanych domów i stary kościół, w którym zastałam wiekowego proboszcza. Nie wdawałam się w zbędne szczegóły, bo miałam niejasne wrażenie, że dobrodziej nie byłby zachwycony opowieścią o poprzednim wcieleniu mojego wnuka. Powiedziałam więc, że szukam dalekich krewnych, którzy mieszkali w tej okolicy, a potem podzieliłam się z nim wiedzą o Jurku i jego rodzinie.

- To się pani spóźniła jakieś trzydzieści lat - odparł duchowny. - Faktycznie, byli tu tacy. Wdowiec, starsza kobieta i taki wyrostek, ale, wie pani, wszyscy zginęli. Tragicznie...

Okazało się, że trzydzieści lat temu we wsi wybuchł wielki pożar. Wiele osób zostało rannych, ale trzy miały wyjątkowego pecha. Jurek, jego tato i babcia nie zdołali uciec z płonącego domu. Nim nadeszła pomoc, zaczadzili się na śmierć.

Pożegnałam się z proboszczem, a potem wyjęłam komórkę i spróbowałam zrobić kilka fotek zwęglonych ścian budynku, w którym kiedyś mieszkał Jurek. W domu, już na spokojnie, chciałam je sobie obejrzeć. Nie znam się jednak na tej technice i chyba coś namieszałam, bo nie znalazłam tych zdjęć w telefonie. Nie wspomniałam nikomu o mojej wyprawie. Bałam się, że córka mnie wyśmieje, a Mateuszowi zrobi się przykro.

Ale na dziewiąte urodziny zrobiłam wnukowi prezent i odstąpiłam mu swoją komórkę. Nie wiem, jak to się stało, ale znalazł te nieszczęsne zdjęcia. Spojrzał na mnie i w jednej chwili zrozumiałam, że on wie, że pamięta, co się stało... Odwróciłam wzrok, nie mogłam znieść tego spojrzenia.

Od tamtej pory mój wnuk nie wspomina już o rodzinie z Nowej Soli. A ja nie pytam. I niech tak zostanie.

Zofia J., 66 lat

Okładka 13/2013
Okładka 13/2013Z życia wzięte
Z życia wzięte
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas