Czy kiedykolwiek mnie kochałaś?
Sądziłem, że mnie i Magdę łączy wyjątkowa miłość, ale najwyraźniej wcale tak nie było...
Magda niewiele mówiła o swoim życiu w czasach, zanim się poznaliśmy.
- Nie chciałbyś tego słuchać - twierdziła, a moje zapewnienia, że chętnie dowiem się czegoś o jej przeszłości, nic nie znaczyły.
Nie chciała mówić o rodzinach zastępczych, z którymi mieszkała, ani o ośrodku adopcyjnym, gdzie spędziła pierwsze lata swojego życia. Tak samo rozpaczliwie broniła się przed decyzją o wspólnym mieszkaniu, potem o ślubie i o dziecku.
- Sama nie miałam rodziców, więc nie byłabym dobrą matką - tłumaczyła. - Poza tym, zobacz, jak wiele jest na świecie zła. Dzieci cierpią i...
- Nie nasze - zapewniłem ją. - Umielibyśmy je ochronić.
Otoczyłem dłońmi jej twarz. Popatrzyliśmy sobie w oczy. Chciałem jej powiedzieć, że będzie wspaniałą matką, właśnie dlatego, że da dziecku wszystko to, czego sama nie zaznała. A jeśli sobie nie poradzi, to przecież będę przy niej i pomogę.
- Więc chciałbyś mieć ze mną dziecko? - zapytała po chwili i uśmiechnęła się, ale w jej spojrzeniu było coś niepokojącego.
- Tak - ułożyłem policzek na jej brzuchu, a ona potargała palcami moje włosy.
Znałem jej słabsze i mocniejsze strony. Miewała dni, kiedy nie mogła zmusić się, żeby wstać z łóżka, ale były też takie, gdy energia ją rozpierała.
Czy byłem ślepy i naprawdę nie widziałem, że dzieli czas między mnie i innych mężczyzn? Ignorowałem pewne sygnały. Wiedziałem, że kiedyś w przeszłości Magdy byli różni faceci. Nie zastanawiałem się, ile właściwie znaczyli dla mojej żony. Myślałem, że jestem najważniejszy.
Krótko po naszej rozmowie nastąpił gorszy okres. Niepozmywane talerze, brudne mieszkanie, brak makijażu, włosy niechlujnie rozsypane na plecach. Po powrocie do domu zastawałem ją zamyśloną, nieobecną i zapłakaną. Zapominała, że miała zapłacić rachunki albo że byliśmy umówieni z moimi znajomymi.
- Lubisz nasze życie? - zapytała kiedyś.
- Tak - przyznałem, siadając koło niej. - Ale czasem jest mi ciężko...
- Przeze mnie, prawda? - szepnęła.
Przytaknąłem. Wtedy sięgnęła po niewielki kawałek plastiku, który do tej pory zakrywała dłonią, i podsunęła mi.
- Spójrz...
Ująłem go w palce i czas stanął w miejscu. Uświadomiłem sobie, że to nie jest byle jaki kawałek plastiku, tylko test ciążowy. A w jego okienku widniały dwie różowe kreski. Popatrzyłem na nią zdumiony.
- Od kiedy wiesz?
- Od godziny - odparła ze spokojem.
- Od godziny wiesz, że spodziewamy się dziecka, i mówisz mi to dopiero teraz? - czułem się jak ktoś, kto po długim czasie bez powietrza nagle znowu łapie oddech. Przyciągnąłem Magdę, a ona oplotła ramionami moją szyję.
- Jesteś szczęśliwy? - zapytała.
- Najbardziej w świecie! A ty?
- Muszę ochłonąć - wysunęła się z moich objęć i poszła się ubrać.
Myślałem, że potrzebuje czasu. Dla mnie to był najszczęśliwszy dzień w życiu, ale ona nigdy nie miała normalnej rodziny. Nie wiedziała więc, z czym przyjdzie jej się mierzyć.
- Boję się, że nie będę umiała go pokochać - powiedziała któregoś wieczoru. - Mnie nie kochano. Nie wiem, jaką będę matką.
Innego wieczoru przytuliła się do mnie i westchnęła cicho:
- Jesteś takim dobrym człowiekiem. Nie zasłużyłam na ciebie.
Kiedy ją przytuliłem, zapewniając, że jest dokładnie taka, jak chcę, odniosłem wrażenie, że zamierza mi powiedzieć coś jeszcze, ale w końcu nie zrobiła tego.
Dziecko rozwijało się. Magda zaczęła sięgać po coraz to nowe przysmaki. Chociaż była wegetarianką, w ciąży jadła mięso. Bywało, że rozbawiała mnie do łez, kiedy stawała w nocnej koszuli w drzwiach kuchni z łyżką pełną lodów albo siadała na naszym łóżku z opakowaniem chipsów i zajadała się nimi.
- Jak przytyję, przestanę ci się podobać? - pytała z niepokojem w głosie.
Na początku Magda chodziła do lekarza sama, ale na którymś z kolei USG byliśmy razem. Dziecko wyglądało jak maleńka lalka, która miała ręce i nogi. Nigdy wcześniej nie czułem czegoś podobnego, gdy oboje jak zahipnotyzowani wpatrywaliśmy się w coś, co według lekarza oznaczało bijące serce.
- Będą państwo mieli zdrową dziewczynkę - stwierdził w pewnej chwili.
Ciężko było wyczytać coś z wyrazu twarzy mojej żony. Po badaniu spuściła nogi z kozetki i szybko sięgnęła po swoje ubrania. Natomiast w samochodzie, w drodze powrotnej, delikatnie dotykała brzucha. Cały czas marszczyła brwi.
- Jak ją nazwiemy? - zapytałem w domu. Podobno żony moich kolegów wybierały imiona na podstawie ich znaczeń, ale Magda nie miała koleżanek. Przez całe życie trzymała się raczej z chłopakami, więc teraz też nie popadła w ekstazę i nie spędziła kilku godzin w necie, szukając imienia dla naszej córeczki.
- Emilka - powiedziała stanowczo.
- Emilka? Dlaczego? - zdziwiłem się.
Wzruszyła ramionami.
- Bo tak nazywała się dziewczynka z domu dziecka, którą zabrała najfajniejsza rodzina. Chcę, żeby nasza córka też była szczęściarą.
Do świata mojej żony nie miałem dostępu. Byli w nim ludzie, którzy coś w jej życiu znaczyli, ale ona nie chciała mi o nich opowiadać. Umawiała się z nimi na kawę, jednak ja ich nigdy nie poznałem. Gdybym chciał zliczyć to, co nas łączyło, poza miłością, nie było tego zbyt wiele.
Kolejne USG odbyło się na sprzęcie Dopplera, więc pierwszy raz zobaczyliśmy naszą córkę wyraźnie. Ssała kciuk i przypominała już dziecko. Magda przełamała strach i zaczęła pytać lekarza o szczegóły porodu. Kiedy wyszliśmy z gabinetu, zauważyłem w niej zmianę. Czułem, że teraz zaczyna się dobry okres w naszym życiu. Moja żona znowu patrzyła śmiało w przyszłość i zaczynała w siebie wierzyć.
Jednak kilka dni później wróciłem z pracy i zastałem ją podczas pakowania.
- Co ty robisz? - zapytałem całkiem zdezorientowany. - Co ty wyprawiasz?!
Obróciła się do mnie, a jej głos przeciął ciszę jak ostrze noża.
- Odchodzę.
Zabrzmiało to tak idiotycznie, że przez chwilę po prostu patrzyłem na nią.
- Dlaczego? - zapytałem w końcu.
- Och, proszę cię! - zagarnęła za ucho kosmyk włosów i wróciła do pakowania.
Wtedy uświadomiłem sobie, że coś przegapiłem, zajęty pracą, dzieckiem i własnymi marzeniami. Coś tkwiło w przeszłości, ale uparcie chowało się przed moimi oczami. Poczułem się tak, jakby Magda właśnie zepchnęła mnie w gigantyczną przepaść, nie dając możliwości uchwycenia się czegokolwiek.
- Poczekaj - spróbowałem wyjąć jej rzeczy z rąk, ale rzuciła mi takie spojrzenie, że się cofnąłem. - Poczekaj - powtórzyłem, na siłę starając się zachować spokój. - Nie odchodź... Porozmawiajmy o tym.
Przemknęło mi przez myśl, że Magda oszalała, a ja to przeoczyłem, zrzucając winę na hormony i jej ciężką przeszłość. "To się nie dzieje naprawdę!", pomyślałem, a kiedy zrobiłem krok w jej stronę, cofnęła się, unosząc dłonie jak do obrony.
- Co ty? - zapytałem. - Przecież cię nie uderzę. Magda...
Zrobiło mi się jej żal.
- Panikujesz - powiedziałem najspokojniej, jak mogłem. - Przeraża cię rola matki i coś sobie umyśliłaś, ale nie martw się, wszystko będzie dobrze...
- Odchodzę! Mam kogoś! - krzyknęła ze złością.
Minęła mnie, więc złapałem ją za nadgarstek i poczułem, jak coś we mnie pęka. Pierwszy raz miałem ochotę potrząsnąć nią, popchnąć tak mocno, żeby ją zabolało.
- Co ty wyprawiasz, do diabła?! Stój tu i wyjaśnij mi to!
- Co tu tłumaczyć? - wyszarpnęła rękę. Stojąc w bezruchu, patrzyłem, jak sięga po walizkę i ciągnie w stronę drzwi. Patrzyłem, jak włosy spadają jej na twarz. Patrzyłem na moją żonę, gdy odchodziła, nie oglądając się za siebie.
- Magda... - zacząłem i wtedy się obróciła. Patrzyła tak, jakby dokładnie wiedziała, co właśnie robi z moim życiem i wcale nie była z tego dumna. Była przerażona i załamana, ale tak wiele razy w przeszłości ludzie ranili ją, że nie widziała powodu, by dbać o cudze uczucia.
- Bartek, to nie jest twoje dziecko - rzuciła jakoś bezradnie. - Chciałam ci to powiedzieć już wtedy, zobaczyłam test, ale tak bardzo się ucieszyłeś i... - urwała, uświadamiając sobie, co właśnie robi. - Przykro mi - dodała, otwierając drzwi.
Potem były dni i tygodnie, które niewiele różniły się od siebie. Chodziłem do pracy i zachowywałem się normalnie, choć wszystko się zmieniło. Nie mogłem pogodzić się z odejściem Magdy, ale nie potrafiłem też poradzić sobie z uczuciem do nienarodzonego dziecka. Przez tyle czasu żyłem jego istnieniem, a teraz okazuje się, że nie wezmę go na ręce, być może nawet nigdy nie zobaczę...
"Tak nie można!", myślałem. "Co z niej za człowiek? Jak mogła zrobić coś takiego?!"
- Jak się czuje Magda? - spytała moja siostra przez telefon.
Chciałem powiedzieć jej prawdę, ale nagle uświadomiłem sobie, że nie mam na to siły. Gdybym to zrobił, zaczęłyby się pytania. Siostra nigdy nie lubiła mojej żony, uważała ją za "trudną osobę". Już prawie słyszałem, jak mówi: "A nie mówiłam?" albo "Widzisz, mogłeś mnie posłuchać!".
- W porządku - odpowiedziałem z uczuciem, jakbym znowu spadał w przepaść.
- Wybraliście imię dla dziecka? To już tak blisko porodu...
Moje spojrzenie padło na okno, za którym niebo było czyste i błękitne. Pomyślałem, że chciałbym być gdzie indziej, tylko nie tutaj i nie teraz.
- Tak, Emilka - odpowiedziałem.
Po skończonej rozmowie jeszcze chwilę trzymałem telefon w ręce, zastanawiając się, co dalej. Od odejścia Magdy minął miesiąc, a ja wciąż nie byłem w stanie o tym rozmawiać. Ciągle na coś czekałem, chociaż nie wiedziałem na co. Magda nie skontaktowała się ze mną w sprawie rozwodu i nie odbierała moich telefonów, więc roiłem sobie, że wróci albo że kłamała, mówiąc o innym mężczyźnie. Przychodziły mi do głowy różne myśli, również ta, że rola matki ją przerosła. Może odeszła, bo po urodzeniu zamierza oddać dziecko, a wiedziała, że ja jej na to nie pozwolę...
Zacząłem przeglądać rzeczy żony i znalazłem w komputerze mejle, które wysyłała do jakiegoś mężczyzny. Pisała, że czuje się samotna i że mąż wcale jej nie zna. Twierdziła, że oczekuję od niej niemożliwego i ciągle podnoszę poprzeczkę. Moje pragnienie posiadania dziecka przepełniło czarę goryczy i to wtedy pierwszy raz umówiła się z tym człowiekiem na spotkanie.
Nie wiem, jak długo siedziałem w bezruchu wpatrzony w ekran komputera, zanim zrozumiałem, że to już koniec. Inny mężczyzna naprawdę istniał i mi ją odebrał. Nie byłem ojcem dziecka.
Tej nocy nie mogłem zasnąć. Godziny wlokły się jedna za drugą, a ja leżałem w łóżku z szeroko otwartymi oczami. Wtedy przypomniałem sobie, że po Magdzie zostały tabletki nasenne, których używała w okresach depresji. Poszedłem do kuchni, wysypałem ich kilka na dłoń i połknąłem. Zrobiłem się senny...
Telefon dzwonił już pewnie z siódmy raz, nim jego dźwięk przebił się do mojej świadomości. Z trudem otworzyłem oczy i poczułem, jakbym głowę miał wypchaną kamieniami.
- Halo?...
Głos w słuchawce brzmiał obco, a ja miałem problemy z koncentracją i chwilę zajęło mi zrozumienie, że to nie jest jakiś upiorny żart.
- Słucham? - zapytałem po raz kolejny.
- Proszę się skupić! - powiedział ktoś zdenerwowany. - Dzwonię z policji. Pańska żona miała wypadek....
Spodnie, koszulka, buty! Trzęsły mi się ręce i ciągle nie mogłem zebrać myśli, kiedy uruchamiałem samochód. Wciąż nie myślałem przytomnie, gdy wchodziłem do szpitala. Policjant czekał na mnie w holu. Od razu zaczął wyjaśniać szczegóły zajścia. Mówił, że Magda nie prowadziła samochodu, tylko ten mężczyzna. Że na drodze było ślisko. Jechali zbyt szybko i nie wyrobili na zakręcie...
- Gdzie ona jest? Gdzie jest moja żona? - pytałem raz za razem.
- Mówiłem już panu, ona nie żyje - policjant popatrzył na mnie ze współczuciem. - Bardzo mi przykro.
Ukryłem twarz w dłoniach i stałem tak przez długi moment.
- Kierowca też zginął - dodał policjant.
Opuściłem dłonie. Nie mogłem oderwać oczu od jego ust.
- Z wypadku wyszło cało tylko dziecko. To wcześniak, musi pan porozmawiać z lekarzami na temat stanu jego zdrowia. Ale z tego, co mi powiedziano, wszystko jest w porządku.
Kolejny raz moje życie wywróciło się do góry nogami. Poszedłem do sali, którą wskazał mi funkcjonariusz, i zobaczyłem maleńką dziewczynkę w inkubatorze. Nie miałem pojęcia, że wcześniaki mogą ważyć zaledwie kilogram i są takie maleńkie. Emilka oddychała tylko dzięki respiratorowi. Nie mogłem oderwać od niej oczu.
Powoli docierały do mnie pewne fakty: nie wzięliśmy rozwodu, nikt ze znajomych nie wiedział o naszych problemach, nikt więc nie miał pojęcia, że człowiek, który prowadził auto, jest ojcem dziecka.
- Pan jest jej ojcem? - zapytał policjant.
Z trudem przeniosłem na niego wzrok. Nie wahałem się ani przez moment.
- Tak, to moje dziecko - odparłem.
Bartek P., 35 lat