Męska intuicja
Szukając wymarzonej posady, zdałem się na los. I nie żałuję!
Intuicja, choć nieproszona, zawsze przybywa nam z pomocą: przestrzega przed ukrytym niebezpieczeństwem, podpowiada rozwiązania. To nieprawda, że mają ją wyłącznie kobiety, a moja historia jest tego najlepszym przykładem...
Dziesięć lat temu, gdy skończyłem studia, miałem przed sobą niezłe perspektywy. Dostałem przyzwoitą pensję i posadę w banku, ale cały czas marzyłem o pracy w finansowym pępku świata, czyli londyńskim City. Szkoliłem więc swój angielski i zdobywałem doświadczenie w polskich firmach. W końcu uznałem, że jestem gotowy. Odprowadzony przez dumną narzeczoną na lotnisko, poleciałem do Londynu. Wynająłem pokój u znajomych, szybko też znalazłem sobie pracę na weekend, bo nie chciałem tracić oszczędności na bieżące wydatki. Umówiłem się na kilka rozmów kwalifikacyjnych.
W pierwszej firmie, prowadzonej przez nadzianego Rosjanina, czułem się onieśmielony. Zabytkowa kamienica z widokiem na Tamizę i białą kopułę katedry Świętego Pawła, skórzane kanapy... Szef, wspomniany Rosjanin o aparycji syberyjskiego niedźwiedzia i tubalnym głosie, przyjął mnie bardzo życzliwie. Z nonszalancją przekartkował moje papiery. Szybko upewnił się, że dobrze znam angielski i rozumiem po rosyjsku. To mu wystarczyło, by chwilę potem zaproponować mi pracę.
Kiedy powiedział, ile będę zarabiał, zrobiło mi się gorąco. O takich pieniądzach nawet nie marzyłem! Do tego miałem dostać samochód służbowy. Poprosił, żebym przemyślał jego propozycję do końca tygodnia i dał znać, gdy podejmę decyzję. Wyszedłem oszołomiony.
Drugą firmą, w której miałem rozmowę, był bank niedaleko Liverpool Station, czyli w moim upragnionym londyńskim City. Menedżer, niepozorny Japończyk, podczas rozmowy był mało wylewny. Powiedziałbym nawet, że potraktował mnie z odpychającą surowością. Czepiał się każdego szczegółu. Drobiazgowo wypytywał, czym zajmowałem się podczas studiów, gdzie pracowałem, na jaki temat pisałem pracę magisterską. Przez cały czas mierzył mnie przenikliwym spojrzeniem małego, złośliwego trolla. Podczas pożegnania na jego twarzy nawet przez moment nie pojawił się chociażby cień uśmiechu. "To człowiek czy robot? A może jakaś woskowa figura?", myślałem wkurzony, gdy znalazłem się już na ulicy. Następnego dnia znów się z nim spotkałem, bo rano zadzwonił i powiedział, że ma mi coś ważnego do zakomunikowania. "Jakby nie mógł tego zrobić przez telefon, cholera!", myślałem, jadąc metrem. Japończyk raz jeszcze urządził mi magiel. Pytał, a przy tym bacznie mi się przyglądał. W końcu powiedział, że chciałby, abym zaczął u nich pracę. Zaproponował mi niezłe warunki, ale w porównaniu z tym, co zaoferował Rosjanin, były skromne. Powiedziałem, że dam odpowiedź do końca tygodnia. Wyszedłem.
Pierwsza firma - myślałem o niej dzień i noc. Im dłużej się zastanawiałem, tym większe miałem wątpliwości, bo wiadomo - bogaci Rosjanie źle się kojarzą. Wieczorem zadzwoniłem do dziewczyny w kraju.
- To prosta sprawa - powiedziała Joasia. - Wybrałabym tego, kto lepiej płaci.
Prosta sprawa? Niby tak, ale ciągle nie byłem pewny. Analizowałem wszystkie za i przeciw. Wynik był zawsze taki sam: logicznie rzec biorąc, powinienem przyjąć pierwszą ofertę, ale... No właśnie, było to "ale", którego nie potrafiłem wytłumaczyć. "Zobaczymy, co los mi podpowie", zadecydowałem. "Jeśli wyjdę z domu i natknę się na Azjatę, wybiorę Japończyków. Jeśli nie - będę pracował dla Rosjan". Wyszedłem z domu i od razu wpadłem na grupę filigranowych Japonek.
- No to postanowione - westchnąłem i zadzwoniłem do japońskiego banku. Kilka tygodni później wziąłem do ręki gazetę, a tam sensacyjna wiadomość - firma X prała pieniądze rosyjskiej mafii. Chodziło o przedsiębiorstwo, w którym prawie zostałem zatrudniony. Czy muszę dodawać, że odtąd zacząłem wierzyć w intuicję? Mężczyźni też ją mają!
Daniel.G, 35 lat