On uciekł sprzed ołtarza

Jak w tej piosence - "żoną miałam być, miał być ślub i wesele też". Wszystko gotowe i zapięte na ostatni guzik. Z jednym drobnym wyjątkiem - brakło pana młodego. Gdyby to była komedia, pewnie pękałabym ze śmiechu. Niestety, to moje życie.

article cover
ThetaXstock

Z Krzyśkiem poznaliśmy się obozie na Mazurach. Wakacyjne zauroczenie przetrwało jednak koniec lata i przerodziło się w miłość. To było ponad trzy lata temu. Nie pamiętam nawet dokładnie, kiedy podjęliśmy decyzję o ślubie. Nie było klasycznych oświadczyn, tak po prostu któregoś dnia zaczęliśmy snuć wspólne plany.

Ja nie widziałam poza nim świata, byłam zakochana po czubek uszu. Właściwie nie mieliśmy większych problemów. Poza jednym. Pochodzę z dość zamożnej rodziny, czego nie można powiedzieć o Krzyśku. Czasami w kłótni, potrafił mi wypomnieć, że jestem "rozpieszczoną córeczką tatusia" albo, że "nie mam pojęcia o prawdziwym życiu". Myślałam jednak, że to nic poważnego, w końcu spięcia zdarzają się w każdym związku. Dla mnie kłótnia o pieniądze była nie do końca zrozumiała, nie wiedziałam, że z powodu ich braku można mieć kompleksy. U nas wszystko było wspólne, konto, wydatki, wakacje. Pomimo tego, że zarabiałam więcej, on wcale tego nie odczuwał, bo dzieliliśmy się wszystkim pół na pół.

Jestem jedynaczką, na wiadomość o ślubie rodzice bardzo się ucieszyli i obiecali we wszystkim pomóc. Mama popłakała się ze wzruszenia.

Przygotowania pochłonęły mnie bez reszty. Jakie zaproszenia, które menu, kto będzie grał i kogo gdzie posadzić za stołem... We wszystkich decyzjach konsultowałam się z Krzyśkiem, ale kiedy na widok rachunku z kwiaciarni on wybuchnął gniewem, postanowiłam pewne rzeczy załatwić we własnym zakresie. Nie chciałam go denerwować.

Nadszedł w końcu "ten" dzień. Kościół dosłownie tonął w kwiatach, z podekscytowania niemal nie rozróżniałam twarzy gości. Czekałam tylko, aż przed kościołem zjawi się mój przyszły mąż i staniemy razem przed ołtarzem.

Chyba moja druhna pierwsza zwróciła mi uwagę, że Krzysiek jest już spóźniony. "Och nic takiego" - pomyślałam wtedy. Korki na mieście, problem z samochodem. Zaczęłam panikować dopiero gdy nie odbierał telefonu. Na pewno coś mu się stało!

Uroczystość trzeba było przełożyć, mama przepraszała gości, a ja chciałam pędzić do wszystkich szpitali w mieście.

SMS przyszedł już w taksówce - "Kasiu, przemyślałem wszystko i nie mam ochoty brać udziału w tej szopce. Wybacz. Mam nadzieję, że ułożysz sobie życie z kimś bardziej odpowiednim. Krzysztof."

Łzy same popłynęły mi z oczu. I prawdę mówiąc płyną aż do dziś. Czemu to tak wszystko się stało? Czym sobie zasłużyłam? Nawet nie wiem, czy mam ochotę go zabić czy wciąż go kocham.

Kaśka

Jeśli chcesz się podzielić swoją historią - napisz do nas!

INTERIA.PL
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas