Paul Newman
Był najprzystojniejszym mężczyzną kina. Choć uznano go za jednego z najwybitniejszych aktorów Ameryki, fortunę zarobił na sosach.
Siła charakteru
Na początku było ich trzech: Marlon Brando, James Dean i Paul Newman - wychowankowie legendarnego Actors Studio. Brando uznany został za najbardziej magnetycznego, a Dean za najzdolniejszego studenta. Newman zawsze deptał im po piętach. Nikt nie przypuszczał, że z tej trójki on osiągnie najwięcej. Siła charakteru i wytrwałość okazały się jego największymi zaletami.
W dzieciństwie nic nie zapowiadało, że odniesie sukces.
Syn żydowskiego sklepikarza prowadzącego biznes na zamożnych przedmieściach Cleveland opisywał siebie jako "przeciętnego ucznia i niezbyt błyskotliwego rozmówcę". "Gdybym miał brązowe oczy, moja kariera filmowa nigdy by nie wypaliła" - żartował. W czasie wojny bardzo chciał wstąpić do lotnictwa. Na próżno. Okazało się, że jego lodowato błękitne źrenice nie rozróżniają kolorów. Trzy lata odsłużył jako radiotelegrafista na południowym Pacyfiku.
Po powrocie nie mógł nigdzie zagrzać miejsca. Z college´u wyrzucono go za bójkę. Z Ohio University za (niezamierzone)oblanie piwem samochodu rektora. Namówiony przez matkę zapisał się do studenckiego teatru i rozpoczął współpracę ze znanym zespołem Woodstock Players z Chicago. Tam poznał swoją pierwszą żonę Jackie Witte.
Później przyszła miłość
Kiedy w 1950 roku nieoczkiwanie umarł jego ojciec, Newman odziedziczył sklep z artykułami sportowymi. Szybko jednak zrozumiał, że nie chce spędzić życia za ladą. W wieku 25 lat postawił wszystko na jedną kartę. Sprzedał bratu udziały w sklepie i pojechał z Jackie do Nowego Jorku. Godził studia aktorskie na Yale i w Actors Studio z koniecznością utrzymania rodziny (w krótkim czasie urodził mu się syn Scott oraz córki Susan i Stephanie), ale okazało się to trudne. Młody ojciec starał się o chałtury w telewizji, sprzedawał encyklopedie, chodząc po domach.
"Potrzebowałem wtedy pracy jak powietrza. Nie sukcesu, ale regularnych dochodów". W 1953 roku poznał na Broadwayu młodą aktorkę Joanne Woodward, która partnerowała mu w sztuce "Picnic". Nie była pięknością, ale wyróżniała się błyskotliwą inteligencją i ciętym dowcipem. "Najpierw czułem podziw dla jej wielkiego talentu, potem zrozumiałem, że jest znakomitym kompanem. Dopiero później przyszła miłość". Woodward określiła początki ich znajomości jako męczącą szarpaninę. "Raz ja uciekałam, raz on kończył naszą znajomość". Newman nie mógł dać sobie rady z poczuciem winy wobec Jackie, która kilka lat odmawiała mu rozwodu.
Recepta na miłość
Para pobrała się wreszcie w 1958 roku w hotelu El Rancho w Las Vegas. Od tamtej pory we wszystkich wywiadach pytani byli o tajemnicę idealnego związku. - Po co jeść hamburgera na mieście, jeśli masz w domu stek - brzmiała słynna odpowiedź gwiazdora. Czasem żartował: "Nie wiem, czego ta kobieta dosypuje mi do jedzenia". Kiedyś wyznał, że ich małżeństwo przetrwało, ponieważ bardzo się różnią. "Każde z nas miało swój świat, ale szanowaliśmy je nawzajem". Newman ufał swojej żonie bezgranicznie, ponadto uważał ją za genialną aktorkę. Kiedy reżyserował, lubił obsadzać Joanne w roli głównej. Ich filmy nigdy nie stały się kasowymi hitami, ale ceniła je krytyka. Za rolę samotnej nauczycielki w dramacie "Rachelo, Rachelo" Woodward dostała nawet w 1969 roku Złoty Glob.
Jednak nie wszystko w życiu Newmana układało się fantastycznie. W 1978 roku jego syn Scott przedawkował leki uspokajające i narkotyki. Aktor do końca życia czuł wyrzuty sumienia, że coś w jego wychowaniu zaniedbał. "Nie było mnie przy nim w wielu ważnych momentach. To błąd, koszmarny błąd". Dlatego założył sieć specjalnych obozów letnich dla młodzieży z rodzin zagrożonych nałogami.
Przepraszam za moja grę
Imponująca kariera Newmana rozpoczęła się w 1954 roku od - jak później wspominał - wielkiego upokorzenia. W historycznym "Srebrnym kielichu" Victora Saville´a debiutant zagrał tak źle, że wstydził się obejrzeć samego siebie na ekranie. W gazecie wykupił ogłoszenie, w którym przeprosił za swoją rolę. Ale już wkrótce rozpoczęła się jego znakomita passa. "Między liniami ringu" Roberta Wise´a, "Kotka na gorącym blaszanym dachu" Richarda Brooksa, "Długie, gorące lato" Martina Ritta, "Bilardzista" Roberta Rossena powstały zaledwie w ciągu czterech lat, a na długo ugruntowały jego mocną pozycję. Siła jego aktorstwa polegała na połączeniu dwóch, zdawałoby się, niemożliwych rzeczy: metody nauczanej w Actors Studio (grze opartej na realizmie, która zmuszała artystów do sięgnięcia do własnych doświadczeń) z jednoczesnym dystansem do roli.
Metoda, która pomagała aktorom wiarygodnie się przeobrażać, u Newmana dała efekt odwrotny. "Na początku zawsze próbowałem dopasować się do postaci. A okazywało się, że nadawałem jej własny charakter". Gdy w 1963 roku zagrał tytułową rolę w westernie "Hud" Martina Ritta, z człowieka, który w zamyśle reżysera miał być odrażający, mimowolnie uczynił bohatera. Nawet jako pijak i hazardzista budził sympatię, bo nie pozbawiał swoich bohaterów godności. Nie cenił gry obliczonej na pokaz, nie cierpiał manieryzmu.
U progu kariery cechą charakterystyczną jego sztuki była oszczędność środków, powściągliwość. Potem dodał do nich słynne poczucie humoru. Na pewno pomagała mu w pracy uroda, której nikt nie potrafił się oprzeć. Ale gdy zaczął ją tracić, nie rozpaczał. Wręcz przeciwnie, cieszył się, że "przestanie zakłócać odbiór". W westernach George´a Roya Hilla "Butch Cassidy i Sundance Kid" z 1969 roku, a później w kultowym "Żądle" był dokładnie takim jak w życiu prywatnym eleganckim, dobrze wychowanym dżentelmenem.
Współpracownicy wspominają, że nigdy nie uczynił nikomu na planie najmniejszej przykrości. Choć w latach 80. otrzymał Oscara za występ w "Kolorze pieniędzy" Martina Scorsese, a rolę adwokata w "Werdykcie" Sidneya Lumeta uznano za najwybitniejszą w jego dorobku, kino zaczęło go nużyć. Odkrył inną pasję: wyścigi samochodowe. I w tej dziedzinie był perfekcjonistą. W 1979 roku ukończył na drugim miejscu zawodowy 24-godzinny wyścig na torze Le Mans. Miłość do rajdów była jedyną kością niezgody między nim a Joanne. Żona zaczęła grawerować mu na prezentach błagalną prośbę "Jedź wolniej!".
To miał być żart
W Ameryce nazwisko Newman kojarzy się nie tylko z filmem, ale też z... sosami. Firma Newman´s Own założona przez aktora i jego sąsiada wyrosła na jedną z najpotężniejszych w branży spożywczej. "To miał być żart" - opowiadał wspólnik Paula, pisarz A.E. Hochtner. "Któregoś dnia siedzieliśmy na werandzie i zajadaliśmy się pysznym dressingiem, który przygotował Paul. "Gdyby tak inni mogli go skosztować...", zacząłem się zachwycać. Potem zaczęliśmy marzyć o założeniu firmy innej niż wszystkie. Bez wyzysku, sztywnej hierarchii i tego całego korporacyjnego bałaganu. To miał być tylko żart. Żart, który wymknął się spod kontroli".
W przedsiębiorstwie panują nietypowe zasady. Przede wszystkim świadomie lekceważy się wszelkie biznesowe reguły i porady ekspertów, a właściciele polegają tylko na swojej intuicji i wyobraźni. Po drugie, każdego roku cały zysk (w sumie prawie 200 milionów dolarów) oddawany jest na cele charytatywne. Kasa jest pusta, firma zaczyna działać od zera. W testamencie Newman powierzył kierowanie biznesem córce Elinor. Przed samą śmiercią wyznał, że Newman´s Own to jego najważniejsze dziedzictwo.
Maria Barcz