Rozstania i powroty
Żyją jak na huśtawce. Raz odchodzi on, raz ona. Po jakimś czasie wracają do siebie...po to, aby wkrótce znowu przekonać się, że nie mogą ze sobą wytrzymać.
Za każdym razem obiecują sobie, że to już ostatnia ich szansa. Jeśli znowu nic z tego nie wyjdzie, podejmą wreszcie ostateczną decyzję. Potem jednak zapominają o obietnicach. Zaczynają tęsknić za partnerem, nie pamiętają o jego wadach, "wybielają" go. Niby przypadkiem szukają z nim kontaktu. Nie dają się długo namawiać na kolejną próbę. Zwykle wystarczy telefon, bukiet kwiatów, wspólna kolacja żeby znowu uwierzyć, że tym razem będzie inaczej.
Funkcjonowanie w tego rodzaju związkach świadczy o uzależnieniu od drugiej osoby, w dodatku zafundowanym na własne życzenie. Nie potrafimy wyrwać się z takiego układu, choć zdajemy sobie sprawę z jego mankamentów. Boimy się samotności, tego, że nikt nas już nie pokocha, nie wierzymy w siebie. Nasz instynkt samozachowawczy zawodzi. Wybaczamy i kolejny raz przechodzimy przez to samo.
Partner, który wciąż odchodzi i wraca, często nie wie, czego naprawdę chce. Zwykle lubi dominować nad drugą osobą, liczy na jej uległość. Walkę podejmuje dopiero w sytuacji zagrożenia - gdy na horyzoncie pojawia się jakiś rywal. Nagle znowu jest zainteresowany - plinuje, aby kto inny nie zajął jego miejsca. Po jakimś czasie znowu znika bez skrupułów, przekonany, że zawsze ma do kogo wrócić.
Bywa, że decyzja o odejściu jest jedynie groźbą, próbą zwrócenia na siebie uwagi. Nie zamierzamy naprawdę rozstać się, ale chcemy w partnerze wywołać jakiś wstrząs - niech przeprasza, prosi, obiecuje poprawę, zacznie znowu się starać, itd. Jeśli takie groźby okazują się skuteczne, a rozpaczliwe sygnały prawidłowo odczytane przez osoby, do których są kierowane, ze związkiem nie stanie się prawdopodobnie nic złego. Wiele osób przecież co jakiś czas się ze sobą "rozwodzi" po to, aby przekonać się, że nie mogą bez siebie żyć.