Zmienię cię w lepszy model
Czy kobieta może zmienić mężczyznę według własnego "widzimisię"? Nie może i nie powinna - twierdzą psycholodzy. A jeśli marzy, żeby jej partner był po prostu pełen sił, optymizmu, energii? Trzeba znaleźć metodę, by ukochany uwierzył, że zdrowy styl życia to świetny pomysł.
Przepraszam, czy pan jest moim mężem?
Sylwia: Początek walki
Nasze nowe życie zaczyna się od dzikiej awantury. Kinderbal u sąsiadów. Menu dla dzieciaków: frytki, hamburgery, cola, kremowy tort. I mój mąż w kolejce po czwartego hot doga. Tak, skrupulatnie liczę. Podobnie jak zjedzone na deser dwa kawałki tiramisu plus garść krówek. Co za wstyd. Bartek obżera się na kanapie. Wyjmuje z ciasta świeczki i oblizuje je z kremu. Koszula - rok temu za luźna - napina się na brzuchu.
"Opanuj się, odstaw ten talerz", syczę do ucha. Obraża się. Wieczorem ostentacyjnie wyciąga z lodówki słoik ze smalcem, kroi grube pajdy chleba. "Ty nie jesz? - pyta zaczepnie. - A może rzodkiewkę zagryziesz szczypiorkiem?".
W nocy na zgodę chce się kochać. Odmawiam. "Nie będę się mierzyć z zawodnikiem sumo", wypalam. Bartek trzaska drzwiami i wynosi się na kanapę do salonu. Zimna wojna trwa tydzień. Wraca do sypialni, ale o seksie zapominamy na kilka miesięcy. Nawet kiedy mam ochotę, Bartek miewa kłopoty. Kiedyś paradował nago, teraz z łazienki wychodzi owinięty ręcznikiem i przemyka do łóżka. Jego waga to tajemnica, ale widzę - brzuch zasłania mu świat. Wstydzi się. I dobrze - myślę. Namawiam: "Koleżanka zna świetnego dietetyka. Będę ci gotować. Zapiszemy się na siłownię". Nadyma się i obraża. Krytyka tylko go rozjusza.
Znasz jakąś dietę?
Podjada ukradkiem. Znika "pięterko" ptasiego mleczka, znajduję puste torebki po nachos. Rok temu w sylwestra Bartek dezerteruje. Nie może dopiąć się w ostatnim garniturze. - "Nie idę na imprezę. Znasz jakąś skuteczną dietę?", pyta błagalnie. Całuję go mocno. Odzyskam mojego męża - wierzę. Jeszcze nie wiem, że czeka mnie droga przez mękę.
Klara: O mało nie rozstaliśmy się przez anginę. Trzecią tamtej zimy. Chory facet jest nie do zniesienia. Marudzi. Czepia się. "Na co ty, do cholery, wydajesz pieniądze! Zobacz, jakie są rachunki. A w lodówce nie ma nawet masła." "Gdzie podział się mój chłopak", żartowałam. Wpatrzony, zakochany, zgodny... i hiperaktywny. W weekendy nigdy nie siedzieliśmy w domu. "Jedziemy na kajaki. Zapiszmy się na krav magę. Chodź na konie. Albo chociaż na spacer", namawiał. Niezmordowany. W dzień i nocą w sypialni.
Pierwsze usterki pojawiają się jesienią. Maćka niecierpliwią moje sukcesy w pracy. "Już mi to mówiłaś", komentuje, gdy o nich opowiadam. Ziewa, kiedy proponuję: wyjdźmy gdzieś. Na kanapie leży leń - obcesowy, zestresowany leń. Przestaje grać w tenisa (Antybiotyki mnie osłabiły). Gapi się w telewizor (to przywilej chorego). A wieczorem wypija kolejne drinki (Pomagają mi na stres).
- "Jesteś jak mój tata - skarżę się. - Postarzałeś się o trzydzieści lat".
Uratuję ten związek
Zdrowy, wysportowany facet staje się niedołężny. W ciągu trzech miesięcy Maciek zalicza zapalenie korzonków, trzy anginy. I chyba ma depresję. Klara szuka pomocy. Żali się koleżankom ("Faceci to marudy. Nie zmienisz ich".). Trafia do psychologa. "Mój narzeczony wpadł w apatię", tłumaczy (terapeuta przytakuje: aha, tak, aha. I bierze 150 zł). Nie odpuszczam - warto zawalczyć o "dawnego" Maćka. Su dżok - przypominam sobie. Technika w medycynie chińskiej: akupresura, akupunktura, leczenie magnesami, nasionami. Czary-mary, ale pomogło mi kilka lat wcześniej rzucić palenie. Może uratuje mój związek - myślę.
Bilans ujemny: chyba oszalałaś!
Sylwia: Zaczynam zbyt ambitnie.
Motto większości facetów brzmi: "Nie naprawiaj tego, co działa". Bartek uważa, że nie jest zepsuty. "Po prostu trochę przytyłem", mówi, kiedy wymownie spoglądam na jego brzuch i talerzyk z herbatnikami. Nie zauważył, że częściej choruje, jest podminowany, zaczął chrapać. I największa porażka "Mała, dziś nie jestem w formie", tłumaczył brak erekcji.
Źle zabrałam się do naprawiania Bartka. "Od dziś jemy owoce morza - to afrodyzjak, niskokaloryczny", puszczam oko, wyrzucając ukradkiem z lodówki bigos od teściowej. Chowam cukierniczkę, na stole stawiam słodzik. Błąd. Facetowi nie wolno wydawać komend. "Kupiłam sokowirówkę. Przygotuję ci soki warzywne: najpierw oczyszczanie organizmu z toksyn, potem zaczniemy odchudzanie. Paweł, kolega z pracy, stracił dzięki diecie kilkanaście kilo. A ile ma energii! - Zjedz sobie tą morską papkę z Pawłem" - odparowuje mój mąż. Znowu zła taktyka. Porównanie z innym mężczyzną to dyshonor. Krążki kalmarów lądują w śmieciach.
Po wypiciu trzech litrów soków warzywnych Maciek jest zielony ze złości. Bo głodny i urażony. Idiotka - myślę - tak go nie wychowasz. Babcia zawsze powtarzała: "Udawaj, że mężczyzna nie ma wad. Pamiętaj: chce być akceptowany bez względu na swoje niedoskonałości".
Klara: Najpierw odstresuję Maćka - postanawiam. Zapisujemy się na jogę. "Znajdziesz harmonię, odzyskasz energię - czytam Maćkowi w ulotce. - To sposób na stres lepszy niż szklanka whisky wieczorem" - przekonuję. Chyba zbyt protekcjonalnie. "Jesteś drzewem. Oddychaj głęboko. Teraz pozycja psa". Maciek wciąż traci równowagę w czasie ćwiczeń. Wychodzi przed końcem. "Jeszcze bardziej się zestresowałem", twierdzi. O su dżoku nie chce słyszeć: "Mam wydać 200 złotych, żeby ktoś wbił we mnie igły?".
Tresowanie się nie sprawdza
Nie poddaję się: "Zabieram cię gdzieś, to niespodzianka". Znowu niewypał. Mój chłopak nie kupuje pomysłu z medytacją. Mruczenie pod nosem "ommmmm" wywołuje chichot. Jest zażenowany. "Wystarczy tych niespodzianek - warczy. - Przestań stawiać mnie pod ścianą". Wieczorem wraca na kanapę. Nadal smutny, naburmuszony. Techniki oddychania i dobroczynne zaśpiewy w pozycji lotosu to nie jego klimat. Te "antydepresanty" odpuszczam. Namawiam za to na wizytę u tybetańskiego lekarza: "Przez tydzień proszę jeść tylko kaszę jaglaną. I żadnego nabiału". Po dwóch dniach znajduję przypaloną kaszę w śmietniku. Obok pudełek po chińskich daniach i butelek po pilsnerze.
- "Przecież piwo wychładza organizm, a ty jesteś wiecznie przeziębiony - mówię z pretensją. - Przestań traktować mnie jak dziecko!" - ciska się Maciek. Woli leczyć anginę antybiotykami. "Sama jedz kaszę, smakuje jak papier", słyszę, kiedy pytam: "Nie masz silnej woli?". Tresowanie - najgorsza droga do celu - dziś już wiem.
Trafiony, niezatopiony - sukces połowiczny
Sylwia: Podejście numer dwa. Będziemy się odchudzać razem. Nordic walking? Nie, to nie zabawa dla prawdziwych facetów. "Nauczysz mnie jeździć na łyżwach?", próbuję klasycznego sposobu "zaopiekuj się mną". Działa. Mój okrągły mąż dobrze się bawi na lodowisku - do pierwszej wywrotki. "Nie będę robił z siebie pośmiewiska", chowa hokejówki do szafki. Jestem zdesperowana.
"Koledzy z pracy zachwalają siłownię w okolicy. Już mam karnet - kłamię. I nagle zmiana frontu. - A mnie nie zapisałaś? Wolisz z kolegami?". Bingo! Wyciskamy na atlasie siódme poty. Poprawiam sylwetkę i strategię wobec Bartka: "Mmm, jaki fajny triceps", mówię. Albo: "Czy mi się zdaje, czy spodnie robią się za luźne?". Pozytywne wzmocnienia, to działa - myślę. Po miesiącu chudnę - na wadze trzy kilo mniej. Bartek... plus jeden. Wracając z siłowni, zamawia kolację: pizza supreme, podwójny bekon. I dwa piwa. Mam dość. Wiem, że o sukcesie decydują pochwały, nagrody. Ale nie mam już siły zachwycać się moim malkontentem. Sama nie słyszałam komplementu od wielu miesięcy.
Pogodzić psyche z somą
Klara: Próbuję od innej strony. Sprawdzam, czy trafię "przez żołądek do serca". Próbuję zamienić się w domową boginię. Zaczynam gotować według pięciu przemian! "Turbodoładowanie. Zapomnicie o anginach", zachwala przyjaciółka, która twierdzi, że dzięki tej diecie wyleczyła męża z gronkowca. Porządne zupy, gulasz z mięsa - uprawiam przy kuchence czary. Najpierw jemy coś kwaśnego - element Drzewa, potem Ogień - coś gorzkiego, Ziemia, Metal, Woda. Taki cykl ma pogodzić psyche z somą. Obywa się bez grymaszenia. Po miesiącu mijają choroby, ale Maciej nadal się czepia: "Za co my płacimy takie wysokie rachunki?!
- Wymieńmy żarówki na energooszczędne, uratujemy kilka drzew w puszczy amazońskiej" - mówię, choć wiem, że ekologia to ostatnia rzecz na liście trosk Maćka. Za to przemawiają zera: "Ze 150 zł rachunek za prąd spadnie do 30. Twoja mama tak robi - blefuję. - I sprawdź wydatki na benzynę" - zrzucam na Maćka część winy za finansowe tarapaty, bo ostatnio jeździ samochodem nawet do osiedlowego sklepu.
Następnego dnia Maciek wyciąga rowery z piwnicy! "Będzie bardziej ekologicznie, uratujemy świat? - pyta ironicznie. - Nie, po prostu będziesz zdrowszy, zahartujesz się". Pedałujemy przez stolicę w obłokach spalin z innych samochodów i po raz pierwszy od dawna żartujemy, że zostaniemy parą ekoświrusów: ja będę przytulała się do drzew i zbierała deszczówkę, Maciek zrobi nam fotele z butelek po coli. Jak miło! Mój ukochany nie marudzi! To pewnie endorfiny, które organizm wytwarza podczas ruchu - przypominam sobie.
W maju namawiam go na wyjazd do spa: "Pojadę z koleżanką - mówię najpierw. - Kilka masaży dobrze mi zrobi. Ty pewnie nie chcesz? - A dlaczego? Mój szef regularnie jeździ z żoną do spa" - odpowiada. Jedziemy. Masaż gorącymi kamieniami podoba mu się średnio. Za to z kriokomory Maciek wychodzi ożywiony: "To lepsze niż red bull", mówi. W Klarę wstępuje nadzieja: "Może jeszcze kiedyś popłyniemy we dwoje kajakami?".
Bilans dodatni. Zwycięstwo!
Klara: Oddałam prowadzenie. "Pozwól mi być sobą - poprosił Maciek po kłótni: - Sprawiasz, że czuję się gorszy". Zawstydził mnie. Gorszy? Ależ nie! Rano czeka na mnie ze śniadaniem (Tak! oboje gotujemy według pięciu przemian). Wstaje o szóstej, żeby przed pracą zdążyć na basen - to efekt naszego weekendu w spa. Nie choruje od miesięcy. Apatia minęła. Ma nowe hobby, kupuje książki na Allegro(literatura z second-handu: tanio i ekologicznie): "Wolę Solaris od Dzienników gwiazdowych, a ty?".
A ja byłam niesprawiedliwa i bardziej marudna niż ty podczas anginy - pomyślałam. Przecież mój rozprawiający o literaturze facet jest sexy! Głośno powiedziałam: "A ja chcę iść z tobą do łóżka". Tego akurat nie było w moim biznesplanie na poprawianie mężczyzny. Chciałam uniesień z początku związku. Po co? Mój mężczyzna przeszedł kryzys, miał trudny czas - to wszystko. Czy trochę pomogłam mu przez to przejść? Mam nadzieję, że tak.
Sylwia: Za Bartkiem znowu oglądają się kobiety. Na liczniku - dziewięć kilo mniej, minus trzydzieści lat. Energia. Koszule znowu są luźne. Co pomaga? Nie siłownia, nie diety, choć Bartek daje się namówić na zmiany: zamiast śledzi w śmietanie - sushi. Zamiast pizzy - warzywne zapiekanki.
Ale rewolucja wydarza się w osiedlowym domu kultury. Na kursie tanga. Po miesiącach wyrzutów, strofowania i prowadzenia męża za rękę na parkiecie oddaję władzę. On, macho, może mnie poprowadzić. Przez trzy godziny dwa razy w tygodniu patrzymy sobie w oczy, od nowa uczymy się pożądania. Nie wierzyłam, że się uda.
Sama poszłam na ten kurs. Podreperować kobiecość, poprzeglądać się w oczach innych facetów. Dla Bartka wizja, że pojawiam się tam jako singielka, była najsilniejszą motywacją. Jesteśmy już w grupie zaawansowanej. Nasze życie zaczęło się kręcić wokół tanga. Zajęcia, warsztaty, wyjazdy. W tańcu odnaleźliśmy to, co zgubiliśmy w codzienności.
Marta Bednarska