Mężczyźni uczą się szczerości
Widocznie czasy się zmieniają - pomyślałem, kiedy trzeci z kolei pacjent wchodzący do gabinetu okazał się mężczyzną - pisze w swojej książce "Gdyby mężczyźni umieli mówić" amerykański psycholog dr Alon Gratch.
Kilka dni wcześniej zadzwonił do mnie jeden ze wspólników domu inwestycyjnego zajmującego wspomniane biuro. Pytał, czy zgodzę się przyjść tam na kilka godzin i porozmawiać z tymi pracownikami firmy, którzy odczuwaliby taką potrzebę, bo właśnie otrzymali przygnębiającą wiadomość: jeden z najbardziej lubianych pracowników, wieloletni członek zarządu, zginął w wypadku samochodowym. Kiedy tam przyszedłem, jeden ze wspólników przedstawił mnie krótko, a następnie zaprowadził do swojego gabinetu. "Proszę się rozgościć - zaproponował. - Powiedziałem ludziom, że pan jest tutaj i że mamy te rzeczy. - Zamaszystym gestem wskazał na ciasteczka i kawę rozstawione na jego wielkim mahoniowym biurku. - Pomyślałem, że może to ich zachęci do przyjścia" - wyjaśnił.
Nie wypowiedziałem się na temat ciasteczek, ale byłem raczej sceptyczny. Możesz tak postępować z dziećmi - pomyślałem - ale z dorosłymi? Okazało się jednak, że ten bankowiec był lepszym psychologiem niż ja, a może po prostu lepiej znał swoich podwładnych. Blisko godzinę przesiedziałem w samotności i zacząłem się już zastanawiać, czy sobie nie pójść, gdy ku mojemu zaskoczeniu do gabinetu zajrzał wysoki mężczyzna w okularach i eleganckim włoskim garniturze i zapytał o... ciasteczka.
Kiedy go zaprosiłem, żeby usiadł na krótką pogawędkę, powiedział: "Nie, dziękuję, wpadłem tylko skosztować ciasteczek, ale może wypiję też filiżankę kawy. Rozmawiać? O czym tu rozmawiać? Każdy musi kiedyś umrzeć, prawda?". Po czym rozsiadł się i spędziliśmy następne piętnaście minut na rozmowie o życiu i o śmierci. Stracił ojca, kiedy miał dwadzieścia trzy lata, a matkę przed dwoma laty.
Drugi mężczyzna, który się zjawił, stracił w młodości brata. Nie przyszedł na ciasteczka, ale i on nie uważał, żeby było coś do omawiania. A jednak został całe pół godziny. Wychodząc, otaksował mnie wzrokiem od stóp do głów i powiedział: "Pierwszy raz w życiu... chcę powiedzieć, że nigdy przedtem nie rozmawiałem z psychologiem". "To musiał być duży wstrząs" - zażartowałem. "Myślę, że nie wygląda pan tak znowu groźnie" - zauważył z uśmiechem, wychodząc.
Trzeci mężczyzna również przyszedł tylko na ciasteczka. Bez osłonek oświadczył, że należy do osób potrafiących uwewnętrzniać problemy i radzić sobie z nimi. Rozmowa zeszła na walkę z bezpłodnością, którą toczyli razem z żoną od pięciu lat. Mówił o tym rzeczowo i mądrze, ale temat naszej rozmowy w dziwny sposób ściśle wiązał z tym, co przywiodło mnie do tego biura, oprócz - rzecz jasna - widoku na port nowojorski i ciasteczek, mianowicie z utratą życia.
Nie znam sondaży, ale paradoksalnie wydaje się, że mężczyźni mają coraz większą potrzebę szczerości - i to jest coś nowego, przy czym niewiele zmienia się ich sposób rozmawiania.
Ci trzej mężczyźni, jedyni z całego biura, którzy wstąpili, żeby pogadać o uczuciach, jakie wzbudziła w nich nagła śmierć współpracownika, w końcu o swoich uczuciach nie mówili. Mówili raczej o stratach, które sami ponieśli, o własnej śmiertelności i o tym, czym jest życie. Wyłącznie przemyślenia, żadnych uczuć, a jednak bardzo mnie to poruszyło.
Wcześniej często miałem do czynienia z problemem śmierci, spodziewałem się więc zalewu emocji, jak w przypadku tradycyjnej, kobiecej formy żałoby. Tymczasem męskie, bardziej intelektualne podejście do sprawy wzbudziło we mnie takie emocje, jakbym sam stracił kogoś bliskiego. Emocje otwarcie wyrażane w podobnych okolicznościach przez kobiety skłaniały mnie do przemyśleń, jak gdyby ich uczucia wymagały uporządkowania.
Fragment książki "Gdyby mężczyźni umieli mówić"