Mleczny hormon
Co łączy bóle głowy, trądzik, nadwagę, wybuchy złości i spadek zainteresowania seksem? Wszystkie mogą być objawami nadmiaru hormonu kojarzonego z macierzyństwem. Paradoksalnie, taki nadmiar może to macierzyństwo skutecznie uniemożliwić.
Prolaktynę, bo o niej mówimy, odkrył w 1933 roku dr Oscar Riddle. Przez dziesięciolecia łączono ją tylko z jednym - pobudzała wytwarzanie mleka (stąd zresztą jej nazwa). Dziś naukowcy znają ponad sto różnych działań tego hormonu, począwszy od wpływu na równowagę płynów w organizmie do podtrzymywania funkcji ciałka żółtego u gryzoni czy uruchamiania przeobrażenia u płazów.
Prolaktyna jest produkowana w przysadce mózgowej, a także w białych krwinkach, wyściółce macicy i łożysku (w czasie ciąży).
Hormon wpływa na wiele procesów zachodzących w organizmie, głównie związanych z rozrodem. Wywołuje laktację, ale jego zadaniem jest też hamowanie wytwarzania przez przysadkę mózgową hormonów regulujących czynność gonad. Im więcej prolaktyny, tym mniej hormonów płciowych (u pań - estrogenów, u panów - androgenów).
W warunkach fizjologicznych ma to głębokie uzasadnienie. Karmienie piersią to znak, że kobieta nie jest jeszcze gotowa na kolejną ciążę. Wytwarzana wtedy prolaktyna jest czymś w rodzaju naturalnego środka antykoncepcyjnego, bo obniżone stężenie estrogenów nie wystarcza do wywołania jajeczkowania.
Poziom "mlecznego hormonu" w organizmie reguluje wytwarzana w podwzgórzu dopamina - blokując uwalnianie go do krwi. To trochę tak, jakby trzymać samochód na gazie przy zaciągniętym hamulcu. Zwalnia go dopiero poród.
Problemy pojawiają się, gdy kobieta niemająca dziecka i niekarmiąca piersią ma zbyt dużo prolaktyny. Taki stan określamy mianem hiperprolaktynemii.
Wydawałoby się, że to rzadkie schorzenie, bo mało kto słyszał tę nazwę. Tymczasem eksperci szacują, że zaburzenia w produkcji prolaktyny występują nawet u co dziesiątego mieszkańca naszego globu (dane oparto na sekcjach zwłok, podczas których stwierdzano mikrogruczolaki wytwarzające ten hormon), częściej wśród kobiet.
W grupie pań, które mają trudności z zajściem w ciążę, odsetek ten może przekraczać 30proc., wśród tych zaś, które zgłaszają się do lekarza z objawami sugerującymi hiperprolaktynemię (wyciek mlecznej wydzieliny z piersi i zanik miesiączek) - dochodzi do 75proc. Nadmiar prolaktyny to zresztą niedoceniana, a powszechna przyczyna kłopotów z płodnością. I to nie tylko u kobiet, ale i u mężczyzn. Obniżenie stężenia hormonów płciowych, głównie estrogenów, utrudnia, a czasem wręcz hamuje jajeczkowanie.
W miarę postępu choroby najpierw pojawiają się cykle bezowulacyjne, czyli takie, w których nie może dojść do zapłodnienia, bo jajnik nie uwalnia dojrzałego jajeczka, miesiączki stają się coraz rzadsze i skąpe, aż w końcu może dojść do ich zupełnego zaniku. Dlatego jeśli kobieta miała regularne cykle, a od pewnego czasu zaczyna miesiączkować coraz rzadziej, to, o ile nie jest w okresie menopauzy, bardzo możliwe, że ma za dużo prolaktyny.
Najłatwiej byłoby obwinić za takie problemy przysadkę, bo przecież tam ten hormon powstaje. Okazuje się jednak, że to nie takie proste. Gruczolaki Prl (będące wynikiem rozrostu komórek przysadki wytwarzających prolaktynę) wcale nie są najczęstszą przyczyną jego nadmiaru. Często hiperprolaktynemia jest wynikiem guza złożonego z zupełnie innych komórek, który uciska szypułę łączącą przysadkę z podwzgórzem. Ucisk blokuje przepływ dopaminy, która w normalnych warunkach hamuje wydzielanie prolaktyny - to tak jakby zepsuć w samochodzie hamulce.
Zdarza się, że w przysadce zaczynają się nadmiernie mnożyć komórki wytwarzające jednocześnie prolaktynę i hormon wzrostu (GH). Kruchą równowagę hormonalną może też zakłócić np. niedoczynność tarczycy, co prowadzi do nadprodukcji TSH w przysadce. To nie tylko pobudza wydzielanie prolaktyny, ale także hamuje jej metabolizm w tkankach, dodatkowo zwiększając pulę aktywnego hormonu w organizmie.
Osobny problem stanowią leki, które mogą zwiększać ilość prolaktyny we krwi. Chodzi przede wszystkim o preparaty stosowane w psychiatrii (trójpierścieniowe leki przeciwdepresyjne, inhibitory MAO czy neuroleptyki), ale także niektóre leki przeciwnadciśnieniowe (metylodopa, werapamil), przeciwwymiotne (metoklopramid), przeciwwrzodowe (cymetydyna, omeprazol), czy przeciwbólowe (opioidy). Najlepszym dowodem na wpływ tych ostatnich jest możliwość przywrócenia normalnego wydzielania hormonów płciowych podawaniem pacjentkom - naltreksonu, czyli antagonisty receptorów opioidowych. Poziom prolaktyny może też rosnąć w przewlekłej niewydolności wątroby i nerek, a krótkotrwale także w stresie. Zarówno psychicznym, jak i fizycznym, takim jak np. poważny uraz głowy albo klatki piersiowej.
Niemożność zajścia w ciążę to poważny problem, ale hiperprolaktynemia to kłopot także dla wielu kobiet, które akurat nie planują macierzyństwa. Wszystko przez to, że prolaktyna niejako "przy okazji" funduje im coś w rodzaju przedwczesnej menopauzy. Spadek poziomu estrogenów sprawia, że nabłonek wyściełający pochwę cienieje i wysycha. Stosunki stają się przez to bolesne, co w połączeniu ze spadkiem libido skutecznie odstręcza kobiety od seksu. Przez brak estrogenów cierpią kości, które zaczynają rzeszotnieć, stają się kruche i podatne na złamania. Jednocześnie u pań rośnie produkcja męskich hormonów w korze pobudzanych przez prolaktynę nadnerczy. To sprawia, że zaczynają cierpieć na trądzik, przetłuszczają im się skóra i włosy, które do tego zaczynają rosnąć nie tam, gdzie trzeba (np. na twarzy).
Hiperprolaktynemia źle wpływa także na psychikę. Sprawia, że kobiety stają się bardziej drażliwe i agresywne, często pojawia się też u nich niepokój i depresja. Co ciekawe, u mężczyzn cierpiących na to schorzenie wskaźniki "psychicznego dobrostanu" nie odbiegały od wskaźników mężczyzn z grupy kontrolnej z normalnym poziomem prolaktyny.
Być może wiąże się to z tym, że u panów hormon ten nie ma sprecyzowanego działania fizjologicznego, więc trudniej uchwycić zaburzenia w jego wytwarzaniu. Mlekotok, czyli wyciek płynu z gruczołu sutkowego, zdarza się tylko u 10-20proc. chorych z hiperprolaktynemią. Natomiast problemy z erekcją, spadek popędu i jakości nasienia czy zanik owłosienia w okolicach narządów płciowych narastają powoli, w miarę wzrostu stężenia hormonu we krwi i dlatego rzadko się je z nim kojarzy, a pacjenci trafiają do lekarza zwykle z zupełnie innego powodu - silnych bólów głowy (czasem z towarzyszącymi im nudnościami i wymiotami) oraz kłopotów ze wzrokiem.
Te objawy są skutkiem ucisku, jaki rozrastający się gruczolak wywiera na otaczające go struktury mózgu. Ucisk na nerwy wzrokowe zwykle powoduje połowicze zawężenie pola widzenia od skroni (niczym końskie okulary), czasami defekt obejmuje tylko górny zewnętrzny fragment pola widzenia po obu stronach.
Ucisk może być też przyczyną uogólnionej niewydolności przysadki albo porażenia jednego z nerwów czaszkowych. Duże gruczolaki częściej spotyka się u starszych, ponadpięćdziesięcioletnich mężczyzn, podczas gdy małe, mające głównie efekt hormonalny, dominują u kobiet w okresie rozrodczym. Być może dlatego u mniej więcej 1/3 dotkniętych hiperprolaktynemią pań znikają one po menopauzie lub po ciąży.
W przypadku gdy gruczolaki nie znikają same, lekarze mogą zmniejszać ich rozmiary i stężenie prolaktyny, podając leki pobudzające receptory dopaminowe, co poprawia blokowanie "mlecznego hormonu" w przysadce. To tak jakby naprawić hamulce w samochodzie. Kiedyś najczęściej stosowano w tym celu bromokryptynę (używaną również do hamowania wydzielania mleka po porodzie). Dziś wypierają ją nowsze preparaty, skuteczniejsze i mające mniej działań niepożądanych (bromokryptyna może wywołać m.in. mdłości i wymioty).
Wadą wszystkich jest to, że trzeba je podawać bardzo długo, przez wiele lat, bo inaczej kłopoty związane z nadmiarem prolaktyny wracają. Najnowsze badania dają jednak nadzieję, że leczenie nie musi trwać do końca życia. U części pacjentek można się z niego po kilku latach wycofać, a poziom hormonu pozostanie w normie.
Bywa i tak, że kobieta bardzo chce zajść w ciążę, a nie toleruje dostępnych leków. Wtedy z pomocą przychodzi nowoczesna terapia hormonalna, polegająca na pulsacyjnym podawaniu tzw. GnRH, czyli czynnika uwalniającego gonadotropiny. Takie leczenie wymaga dużej dyscypliny i zaangażowania, ale pozwala na posiadanie upragnionego potomka.
Zabieg chirurgiczny to opcja dla osób z dużym guzem przysadki, który nie kurczy się po lekach. Przeprowadza się go w sposób gwarantujący brak widocznych blizn. Narzędzie, którym usuwa się gruczolak, wsuwa się przez nos i kość sitową. Odsetek wyleczeń tą metodą nie jest imponujący. Przy dużych gruczolakach sięga ledwie 30proc.
Przy małych początkowo przekracza 80proc., jednak z czasem komórki pojawiają się ponownie nawet u połowy osób, co nie musi oznaczać przegranej ani konieczności powtarzania zabiegu. Poziom prolaktyny może utrzymywać się w normie i nie uprzykrzać pacjentce życia mimo obecności maleńkiego, nawrotowego gruczolaka.
Działanie prolaktyny dowodzi, jak skomplikowany jest ludzki układ hormonalny. Zwłaszcza u kobiet, u których jest on misterną układanką, gdzie każde stężenie, minimum, maksimum i fazy przejściowe muszą być ze sobą idealnie zgrane, by zapewnić przedłużenie gatunku. Można uznać za przewrotność fakt, że tkanka, której przeznaczeniem jest tworzenie najcudowniejszej więzi między dwiema osobami, potrafi tę więź uniemożliwiać, niszczyć wzrok, a w skrajnych przypadkach zagrażać życiu.
Małgorzata T. Załoga jest lekarzem, redaktorem "Wiedzy i Życia".