Reklama

Sekretny dziennik młodego lekarza podbił serca widzów i czytelników. Adam Kay święci triumfy

Oto rzeczywistość: dyżury w weekendy, marna pensja, nagłe przypadki, niekoniecznie wdzięczni pacjenci i zazwyczaj wściekli przełożeni. Witajcie w szpitalu. Adam Kay pracował jako młody lekarz w szpitalach brytyjskiej służby zdrowia (NHS). Był ginekologiem, położnikiem i chirurgiem. Autor po latach zrezygnował z pracy w brytyjskiej służbie zdrowia i bez ogródek opisał trudne realia, w jakich funkcjonują młodzi lekarze - obarczeni ogromną odpowiedzialnością, przepracowani, nie mogący liczyć chociażby na godziwe wynagrodzenie. W swojej medycznej karierze zetknął się z całym mnóstwem osobliwych, przerażających, ale i komicznych przypadków i sytuacji. Przedstawia je z właściwym sobie poczuciem humoru i dystansem (w końcu jest także komikiem i stand-uperem), co docenili czytelnicy na całym świecie.

Po sukcesie książki, która trafiła na listę bestsellerów (w Polsce sprzedała się w ponad 100 tysiącach egzemplarzy i została okrzyknięta Najlepszą autobiografią roku 2018 przez użytkowników Lubimyczytac.pl), autor przeniósł swoją historię na karty scenariusza. Serial, który można oglądać także w polskiej wersji językowej wyreżyserowali Lucy Forbes ("The End of the F***ing World") i Tom Kingsley.

Książka "Będzie bolało. Sekretny dziennik młodego lekarza" doczekała się zaś wznowienia - prezentujemy jej fragment.

***

18 sierpnia 2004, środa 

Reklama

Pacjent M.O. to siedemdziesięcioletni emerytowany monter instalacji grzewczych ze Stoke-on-Trent. Ale dzisiejszej nocy Matthew jest ekscentrycznym niemieckim profesorem z niepschekonujoncy akzent. Co gorsza, nie tylko dzisiejszej nocy, ale też dzisiejszego poranka, popołudnia i każdego innego dnia jego pobytu w szpitalu. Wszystko przez demencję, która jeszcze nasiliła się w trakcie infekcji dróg moczowych*. [*Infekcje dróg moczowych u pacjentów w podeszłym wieku, a także inne, nawet niezbyt poważne zakażenia, często skutkują tym, że ci pacjenci zaczynają trochę świrować.] 

Ulubionym zajęciem profesora M.O. jest podążanie za grupą lekarzy w trakcie obchodu. M.O. zakłada swoją szpitalną koszulę tyłem na przód, niczym biały kitel (czasem ma na sobie bieliznę, a czasem serwuje nam na śniadanie widok swojego wurstu) i snuje się za nami, wołając: "Jawohl!", "Gut!" i okazjonalnie: "Genialne!", kiedy tylko któryś z nas coś powie. W trakcie obchodu z rezydentami i lekarzami specjalistami odholowuję go do jego łóżka i upewniam się, że pielęgniarki przetrzymają go tam przez kilka godzin. Kiedy obchodzę oddział sam, pozwalam mu się trochę powłóczyć po szpitalu. Właściwie nie do końca wiem, co robię, i brakuje mi pewności siebie przy podejmowaniu decyzji, więc podstarzała niemiecka cheerleaderka wrzeszcząca co chwilę za moimi plecami "Sehr gut!" poprawia mi nastrój. 

Dzisiaj M.O. wypróżnił się na podłogę tuż obok mnie, więc z żalem musiałem zwolnić go ze służby.

30 sierpnia 2004, poniedziałek 

Może nie mamy zbyt wiele wolnego czasu, ale za to mamy mnóstwo świetnych anegdotek o pacjentach. Dzisiaj, jedząc lunch w naszym pokoju socjalnym, wyposażonym w powycierane sofy i rozpadający się stół bilardowy [przez pierwszych kilka miesięcy mojej pracy w szpitalu pacjenci, których próbowałem leczyć, byli w równie złym stanie co te meble], dzielimy się opowiastkami o najbardziej nonsensownych objawach zgłaszanych przez pacjentów. 

Jak się okazało, przychodzili do nas pacjenci ze swędzącymi zębami, z nagłą poprawą słuchu i z bólem ramienia w trakcie oddawania moczu. Każda historia kwitowana jest niezbyt głośnymi, uprzejmymi chichotami, niczym przemowa lokalnego polityka na uroczystości rozdania dyplomów w jakiejś szkole wyższej. Wszystkie siedzące przy stole osoby, jedna po drugiej, zabierają głos, tak jakbyśmy siedzieli przy obozowym ognisku i opowiadali sobie historie o duchach. W końcu przychodzi kolej na Seamusa, który oznajmia, że dzisiaj rano na izbie przyjęć rozmawiał z pacjentem twierdzącym, że poci się tylko jedna strona jego twarzy. Odchyla się na krześle w oczekiwaniu na wybuch aplauzu, ale odpowiada mu cisza. 

Po chwili każdy z nas wysuwa to samo przypuszczenie: "To chyba zespół Hornera?". Seamus nigdy o nim nie słyszał. Ani o tym, że taki syndrom wskazuje na nowotwór płuc. Podrywa się na równe nogi, odsuwa z okropnym piskiem swoje krzesło i biegnie zadzwonić do pacjenta, by sprowadzić go z powrotem do szpitala. Dojadam jego twixa. 

10 września 2004, piątek 

Moje podejrzenia wzbudza fakt, że każdemu pacjentowi na oddziale w rubryce "tętno" w karcie obserwacji klinicznej wpisano liczbę 60. Ukradkiem przyglądam się, w jaki sposób salowy mierzy tętno swoim podopiecznym: najpierw wyczuwa ich puls, a potem patrzy na zegarek i skrupulatnie liczy liczbę sekund na minutę. 

17 października 2004, niedziela 

Muszę się pochwalić, że zdołałem jakoś opanować panikę, kiedy z ust pacjenta, którego właśnie badałem, zaczęły wydobywać się ogromne ilości krwi. Cała moja koszula została obryzgana. Z drugiej strony, chyba jednak nie nadaję się na lekarza, bo zupełnie nie wiedziałem, co zrobić. Poprosiłem pielęgniarkę, żeby przyprowadziła Hugo, przydzielonego mi rezydenta, który przebywał wtedy na sąsiednim oddziale. Czekając na niego, założyłem pacjentowi wenflon (Wenflon, inaczej kaniula, to plastikowa rurka, którą wbija się w zgięcie łokcia lub wierzch dłoni. Można do niego podłączyć strzykawkę lub kroplówkę bez konieczności każdorazowego wkłuwania się w żyłę i podać pacjentowi płyny lub leki. 

Zakładanie wenflonów to jeden z głównych obowiązków lekarza stażysty. Chociaż ukończyłem studia medyczne, nigdy czegoś takiego nie robiłem. W nocy przed pierwszym dniem pracy w szpitalu jeden ze współlokatorów z naszego przyszpitalnego mieszkania ukradł z oddziału pudełko bodaj osiemdziesięciu wenflonów i przez kilka godzin ćwiczyliśmy ich zakładanie na sobie. W końcu się nauczyliśmy. Ślady po wkłuciach mieliśmy jeszcze przez wiele dni). Podałem mu dożylnie płyny.

Chwilę później przyszedł Hugo. Ucieszyłem się na jego widok, bo zupełnie skończyły mi się pomysły. Co właściwie mógłbym teraz zrobić? Poszukać kurka, który da się zakręcić, żeby krew przestała wypływać? Wepchnąć pacjentowi do gardła rolkę ręcznika papierowego? Wrzucić do czerwonej kałuży kilka listków bazylii i udawać, że to gazpacho? Hugo zdiagnozował u mężczyzny żylaki przełyku [Żylaki przełyku to okropne powikłanie marskości wątroby. Powiększone żyły w przełyku w każdej chwili mogą pęknąć, czego skutkiem jest obfity krwotok.] W sumie było dość oczywiste, że przyczyną złego stanu pacjenta jest jakiś problem z wątrobą, bo facet wyglądał jak Homer Simpson w pierwszych sezonach serialu, kiedy twórcy kreskówki stawiali jeszcze na mocny kontrast barwny, przez co każda postać wyglądała niczym naskalne malowidło - i spróbował opanować krwawienie za pomocą zgłębnika Sengstakena [Zgłębnik Sengstakena to rurka, którą wprowadza się do gardła. Można ją nadmuchać niczym balonik, dzięki czemu jej ścianki naciskają na naczynia krwionośne, co może powstrzymać krwawienie.] 

Pacjent rzucał się niczym wyciągnięta z wody ryba, próbując nie dopuścić do tego, żebyśmy włożyli mu do gardła tę okropną rzecz. Krew była dosłownie wszędzie: na mnie, na Hugo, na ścianach, na zasłonach, na suficie, zupełnie jakbyśmy brali udział w wyjątkowo awangardowym odcinku programu o metamorfozie wyglądu mieszkania. Jednak to, co słyszeliśmy, przerażało nas jeszcze bardziej niż to, co widzieliśmy. Przy każdym oddechu, który zdołał zaczerpnąć pacjent, słychać było, jak krew ścieka w głąb jego płuc i jak ten biedak się nią dławi. Zanim udało nam się włożyć zgłębnik, krwawienie ustało. Krwawienie zawsze w końcu ustaje. Tym razem ustało z tej najsmutniejszej przyczyny. 

Hugo stwierdził zgon pacjenta, wypełnił odpowiednie dokumenty i poprosił pielęgniarkę, żeby poinformowała rodzinę. Zdjęliśmy nasiąknięte krwią ubrania i w milczeniu przebraliśmy się w stroje chirurgów, w których spędziliśmy resztę naszej zmiany. A więc miałem to już za sobą. Po raz pierwszy byłem świadkiem czyjejś śmierci i było to tak straszne, jak tylko mogło być. Nie dostrzegłem w tym żadnego piękna ani romantyzmu. I jeszcze te odgłosy. Hugo wyciągnął mnie na papierosa. Obaj po prostu musieliśmy zaciągnąć się dymem tytoniowym. To był mój pierwszy papieros w życiu. 

9 listopada 2004, wtorek 

O trzeciej nad ranem moją pierwszą półgodzinną drzemkę po pracy na trzech zmianach z rzędu przerywa dźwięk pagera. Mam zejść na oddział i przepisać pigułkę nasenną pacjentowi, którego nocny wypoczynek jest, jak widać, ważniejszy niż mój. Po dotarciu na miejsce okazuje się, że mam moce potężniejsze, niż sądziłem - pacjent już śpi. 

7 lutego 2005 

Ledwo co przeniosłem się na chirurgię [Lekarze stażyści spędzają pół roku, poznając tajniki leczenia nieoperacyjnego, i pół roku, terminując na chirurgii. Niestety, miałem pecha i chirurgiczną część stażu odbywałem na oddziale urologicznym.], a już trafiło mi się pierwsze urazowe oskalpowanie.[Oskalpowanie urazowe polega na całkowitym zdarciu skóry i odsłonięciu znajdujących się pod nią tkanek. Zazwyczaj tego typu obrażenia są skutkiem wypadków motocyklowych, kiedy motocyklista szoruje rękami po ziemi. Podobno szczury potrafią zrzucić całą skórę z ogona, jeśli może im to pomóc w uwolnieniu się z pułapki - nie wiem, czemu uczą nas takich rzeczy na studiach medycznych.]

Osiemnastoletni pacjent W.M. ostro imprezował ze swoimi znajomymi. Po zamknięciu wszystkich knajp postanowił kontynuować zabawę na dachu przystanku. Potańczył tam przez chwilę, a potem stwierdził, że zamiast zeskoczyć z dachu na ziemię, ześlizgnie się po słupku sąsiedniej latarni niczym strażak, który zjeżdża po rurze, śpiesząc się do pożaru. Skoczył na słupek, obłapiając go jak miś koala drzewo, i zjechał na dół. Niestety, błędnie ocenił powierzchnię słupka. Zamiast gładko sunąć w dół, doświadczył bolesnej udręki szorowania ciałem o chropowaty beton. Wkrótce potem pojawił się na izbie przyjęć z odartymi ze skóry dłońmi i całkowicie oskalpowanym prąciem. 

Widziałem wiele członków w trakcie mojego krótkiego pobytu na oddziale urologicznym (i nie tylko wtedy), ale ten był najstraszniejszy ze wszystkich. Gdyby tylko dało się to zrobić, należałoby przypiąć do niego jakąś odznakę. Jak wyglądał? Kilka centymetrów cewki moczowej owinięte było cienką - mniej więcej półcentymetrową - warstwą mięsnej pulpy. To, co pozostało z tego narządu, przypominało utaplaną w zasychającym sosie pomidorowym nitkę makaronu spaghetti, jaka czasem przykleja się do dna miski. Pacjent W.M., jak można się było spodziewać, był trochę zdenerwowany. Jego niepokój wzrósł jeszcze bardziej, kiedy zapytał, czy możemy z powrotem owinąć jego penis "skalpem", a doktor Binns, lekarz specjalista, wyjaśnił mu łagodnym tonem, że jego "skalp" został rozsmarowany równiutko na dwuipółmetrowej latarni oświetlającej ulicę w jednej z dzielnic zachodniego Londynu. 

 ***

Zobacz także:

Co czwarty lekarz w Polsce to emeryt. Ratunkiem specjaliści z Ukrainy?

Naczelna Rada Lekarska o wynagrodzeniach minimalnych dla lekarzy

"Tutaj kobiet nie zatrudniamy!". Szokujący raport o dyskryminacji w polskiej ochronie zdrowia

INTERIA.PL/materiały prasowe
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy