Reklama

Walcz, Dominiku!

Onkologia. To nie jest dobre miejsce dla dziecka. Ani dla kogokolwiek innego. Dziewięcioletni Dominik trafił na ten oddział po raz kolejny, a przecież powinien teraz być w szkole. Jego krzyk cierpienia cały czas dźwięczy w głowie mamy. Ten krzyk nie pozwala się zatrzymać, każe walczyć dalej. O każdy kolejny dzień.

Rok 2017 zapowiadał się jako przełomowy, wypełniony nowymi wyzwaniami. Dominik miał usłyszeć pierwszy dzwonek i zadebiutować w roli ucznia. Niestety, los zadecydował inaczej i zamiast szkolnego progu chłopiec przekroczył inny - szpitalny.

Ostra białaczka limfoblastyczna. Diagnoza była jak grom z jasnego nieba, choć tu każde porównanie wydaje się odległe i nieprecyzyjne. Takie rozpoznanie oznacza też, że niczego nie można być pewnym. Zwłaszcza jutra.

Miesiące w izolatce, kroplówki, zastrzyki, bolesne zabiegi. Mama chłopca nazwała jego zmagania nierówną walką z Obcym. Mały pacjent poznawał rzeczywistość sterylnych sal szpitalnych zamiast bawić się z kolegami na podwórku. 

Reklama

Do tego - bezsilność rodziców czekających na korytarzu, którzy nie mogą zrobić nic, poza powtarzaniem sobie, że wszystko będzie dobrze. To niełatwe, zwłaszcza, jeśli równocześnie zza ściany dobiega rozdzierający serce krzyk własnego dziecka. 

Po wielu miesiącach przyszła wyczekiwana wiadomość - Dominik pokonał Obcego, który rozszalał się w jego organizmie. Udało się! A zatem powrót do domu, do stęsknionej siostry, kontynuacja terapii już w nowych warunkach i powolne układanie życia na nowo. Wreszcie - koniec leczenia. I tak ta historia powinna się zakończyć, ale się nie zakończyła.

Wznowa. Obcy nie zniknął, tylko się przyczaił. Wszystko wróciło z wielokrotnie większą siłą.

- Żyjemy z dnia na dzień w nadziei na to, że tym razem znów uda nam się pokonać niewidzialnego przeciwnika, który zawładnął organizmem mojego synka. Codziennie powtarzam, że jego marzenia mają szansę się spełnić. Że przed nim całe życie. I wierzę w to, że nie wszystko stracone. Choć każdego dnia drżę o to, co się wydarzy, to wiem, że ta wiara jest niezbędna, by przeżyć wspólnie kolejny dzień, by znaleźć siłę do walki - pisze mama.

Marzenia rodziny pozornie wydają się proste, przyziemne. Pójść całą czwórką do ZOO, na obiad, móc się bawić... A tak naprawdę marzą o tym, by w życiu Dominika nie było już chemii, zastrzyków, zabiegów, szpitala, niekończących się konsultacji. Wszyscy chcą, aby mógł znów wieść życie małego chłopca: śmiać się, cieszyć, broić, chodzić do szkoły. To wszystko jest jeszcze realne. Tylko musimy trochę temu szczęściu dopomóc.

Kliknij TUTAJ, aby wesprzeć Dominika

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy