Audrey Hepburn - tancerka ruchu oporu
Audrey Hepburn mówiła, że druga wojna światowa, którą spędziła w Holandii, ją ukształtowała. Do tej pory wiedzieliśmy o tym okresie z jej życia bardzo niewiele. Zmieniło się to wraz z książką "Audrey Hepburn. Tancerka ruchu oporu" Roberta Matzena. Poniżej publikujemy jej fragment.
W 1953 roku Audrey opowiedziała dziennikarce Kirtley Baskette o chwili grozy, którą przeżyła właśnie wtedy, na początku kwietnia ostatniego roku wojny, gdy korzystając z tego, że walki chwilowo ustały, włożyła lekką sukienkę i wymknęła się do ogrodu.
Baskette tak streściła jej opowieść: "Odetchnęła głęboko, a świeże powietrze, którego przez wiele tygodni była pozbawiona, szybko uderzyło jej do głowy. Wyciągnęła się na kocu w promieniach słońca. Uśpiło ją brzęczenie pszczół w sadzie, lecz sen był płytki i niespokojny, bo dudniły w nim wybuchy pocisków artyleryjskich. Echa grzmotów maszerowały brzegiem Renu prosto do jej ogrodu, który leżał dokładnie na wytyczonej przez Niemców linii bojowej. Obudziło ją potężne tąpnięcie. Sturlała się z koca, szarpnięta podmuchem eksplozji, i wtedy dotarło do niej, że to nie był tylko kolejny koszmar senny. To działo się naprawdę. Zasypywał ją drobny żwir, a w uszach świdrował szyderczy świst odłamków".
Audrey, pisała Kirtley Baskette, leżała plackiem na ziemi, a dookoła niej wybuchały pociski.
"Wreszcie ostrzał przesunął się dalej i zaczołgała się, roztrzęsiona, do piwnicy, obiecując sobie, że to był ostatni raz".
Mijały dni. Angielskie myśliwce Spitfire i Typhoon z rykiem przecinały niebo. Celem ich ataków było teraz Arnhem i niemieckie stanowiska w tym biednym, spustoszonym mieście. Artyleria prowadziła ostrzał ze wszystkich stron: większość pocisków dolatywała do Arnhem, ale niektóre spadały bliżej, w Velp. Znów ginęli mieszkańcy.
Audrey i jej krewni już prawie w ogóle nie wychodzili z piwnicy pod willą Beukenhof. To był prawdziwy cud, że w ogniu walk willa nie legła w gruzach ani nie spłonęła. Przeszła jednak swoje.
"Cały czas odstrzeliwali po kawałku naszego domu", wspominała Audrey, określając Velp mianem "strzelnicy", gdzie "dwie armie walczyły o lepsze, a bitewny zgiełk nie cichł nawet na chwilę, ani za dnia, ani nocą, aż wreszcie przywykliśmy do niego i przestaliśmy zwracać uwagę na najgłośniejsze nawet hałasy".
Steven Jansen zapisał w swoim dzienniku pod datą trzynastego kwietnia: "Jeśli chociaż przez chwilę jest cicho, człowiek wygląda z piwnicy. Lepiej nie oddalać się od domu, trzeba jednak uzupełniać zapasy wody. (...) Velp przedstawia obraz nędzy i rozpaczy. Na ulicach kamienie, piach, gruz i zwęglone gałęzie. Czarne ściany spalonych domów. Wiele budynków po bezpośrednim trafieniu, a przede wszystkim okna bez szyb".
Tego samego dnia Radio Oranje nadało komunikat: Franklin Delano Roosevelt, prezydent Stanów Zjednoczonych, dostał nagłego udaru mózgu i być może nie żyje. Z racji jego holenderskich korzeni Holendrzy zawsze uważali Roosevelta za swojego. Kolejny zły znak, gdy wyzwolenie było już tak blisko; świat potrzebował tego prezydenta bardziej niż kiedykolwiek.
Więcej o książce "Audrey Hepburn. Tancerka oporu" przeczytasz TUTAJ.
Dzień i noc trwał nieprzerwany ostrzał, wybuchały granaty i pociski. Seria za serią, z krótkimi chwilami ciszy. W sobotę, czternastego kwietnia, wśród huku eksplozji odezwała się broń ręczna. Ostre trzaski karabinów i grzechotanie kaemów wzbudzały nadzieję rychłego wyzwolenia: był to nieomylny znak, że wojska lądowe są już w zasięgu wzroku i można do nich strzelać.
Wszędzie wokół willi Beukenhof spadały pociski, a gdy nagle coś potężnie gruchnęło tuż obok, wszyscy zamarli. Nawet na dole, w piwnicy, czuć było dym, co mogło oznaczać, że willa stanęła w płomieniach. Kiedy ostrzał na chwilę ucichł, opa i Audrey wyszli zobaczyć, co się właściwie stało. "Sprawdzić, czy dom jeszcze stoi", mawiała o takich sytuacjach Audrey.
Na zewnątrz był jasny dzień. Baron szukał nowych dziur po kulach i zniszczeń wyrządzonych przez odłamki, ona natomiast rozejrzała się dookoła. Palił się jeden z pobliskich domów, gdzieś niedaleko księgarni państwa Thiele. A może to była właśnie księgarnia? Z drugiej strony willi widać było kolejne dwa pożary, po obu stronach Rozendaalselaan, a jeszcze trochę dalej na północ, w okolicy skrzyżowania z Ringallee, w niebo biły kłęby gęstego czarnego dymu, który całkowicie pochłonął stojący tam dom.
Dostojne stare buki przy ulicy uniknęły wycięcia, bo Niemcy potrzebowali osłony przed atakiem z powietrza, lecz wybuchy oderwały wiele potężnych konarów, które teraz leżały na jezdni i chodnikach. Podwórka i ogrody usiane były małymi flagami zatkniętymi w ziemię dla oznaczenia niewybuchów. Niektóre z pocisków potrafiły wbić się głęboko w jezdnię lub trotuar i te miejsca także oznaczono. Wysoko w górze krążyły, niczym sępy nad padliną, wojskowe myśliwce - sześć, nie, osiem czarnych krzyżyna tle błękitu nieba. Z południa, gdzieś całkiem niedaleko, dobiegał głuchy łoskot dział przeciwlotniczych, a dookoła samolotów zakwitały obłoczki czarnego dymu.
Powoli pojawiali się inni cywile - ludzie wychodzili z ukrycia, aby obejrzeć swoje domy i okolicę. Tańczące płomienie, łowcy w powietrzu i strzelcy na ziemi, szukający celu, aby wystrzelić i zabić - była to najstraszliwsza makabra, jaką może zobaczyć piętnastoletnia dziewczyna.
Audrey miała wrażenie, że ona i jej dziadek stanęli u wrót piekieł. Przedtem willa Beukenhof była jednym z wielu pięknych domów w sielskim miasteczku. A teraz? Tutaj pożar, tam już tylko zgliszcza. Jak okiem sięgnąć, ogień z upiornym spokojem trawił budynki, bo kto by się odważył biec i gasić, kiedy z nieba lecą bomby?
Silniki samolotów buczały jednostajnie i czasem tylko jakiś kawałek płonącego drewna odezwał się głośniejszym trzaskiem. I wtedy zasyczały spadające granaty, całkiem niedaleko. Słysząc wybuchy, Audrey i opa pobiegli, tak jak wszyscy, do piwnicy, chcąc jeszcze trochę pożyć.
Wieczorem, gdy rodzina van Heemstra usiadła przy lampie, w powietrzu czuć było gryzącą woń spalenizny, a huk artyleryjskich pocisków brzmiał niczym nieregularny puls umierającej wojny, która bardzo opornie rozstaje się z życiem.
Najgorzej było tuż przed północą, kiedy ostrzał się nasilił i wściekłe granaty kąsały na oślep w ciemnościach. Potem zapadła cisza i można było na chwilę zasnąć. Całe Velp myślało tylko o jednym: dzisiaj Anglicy jeszcze do nas nie dotarli, ale jutro już na pewno doczekamy się wyzwolenia.