Body positive - słuszna moda na akceptację własnego ciała
Nie wychudzone i wyretuszowane do granic modelki, a kobiety o pełniejszych kształtach i z widocznymi niedoskonałościami stają się coraz częściej bohaterkami kampanii reklamowych i sesji zdjęciowych. Czyżby wreszcie zapanowała słuszna moda na naturalność i akceptację własnego ciała?
Rozstępy, blizny, nierówny koloryt skóry, nadprogramowe kilogramy - to wszystko, czego próżno było jak dotąd szukać na okładkach kolorowych pism i w sesjach zdjęciowych, a co jest notabene naturalną cechą wyglądu ciał wielu kobiet, ujrzało wreszcie światło dzienne. I medialne, bo właśnie promocja naturalności i wszelkich jej odcieni oraz idąca za tym akceptacja własnego wyglądu przyświeca twórcom kampanii reklamowych i rozmaitych projektów wpisujących się w tzw. body positive movement.
To nurt mający pokazać milionom - zwłaszcza młodych - kobiet i dziewczyn, że ciało bez retuszu może być piękne, a niedoskonałości cery czy figury nie są bynajmniej powodem do wstydu i kamuflażu. "Ruch body positive służy temu, by podważyć ramy arbitralnie stworzonego konstruktu, jaki kierują do nas media - normatywnego obrazu ciała, który obowiązuje w przestrzeni medialnej, narzuca jedną formę, do której powinniśmy dążyć" - ocenia w rozmowie z PAP Life dr Karol Jachymek ze School of Ideas Uniwersytetu SWPS.
W ostatnich latach dążenie do perfekcji wizualnej przybrało na sile - głównie, jak się zdaje, za sprawą mediów społecznościowych. Prym wiedzie tu Instagram, na którym każdego dnia publikowane są setki tysięcy zdjęć ukazujących wyidealizowane wizerunki kobiecych ciał. W erze selfie każdy chce wyglądać lepiej niż w rzeczywistości - młodziej, szczuplej, atrakcyjniej. Poddane drakońskim dietom, morderczym treningom oraz obróbce graficznej ciało idealne, ukazane w na ogół równie idealnej pozie i możliwie najlepszym oświetleniu, na stałe wpisało się w medialny przekaz, w którym normą jest paradoksalnie nie to, co w istocie normalne, a to, co doskonałe, czyli sztuczne.
Nieustanne bycie pod presją spojrzeń, porównywanie się do wiecznie młodych i pięknych celebrytów i ich przefiltrowanych w Instagramie zdjęć prowadzi do nierealistycznych oczekiwań wobec własnego wyglądu. Lena Dunham, reżyserka, a zarazem odtwórczyni głównej roli w słynnym serialu "Girls", powiedziała w jednym z wywiadów, że "nienawidzi kultury, która każe jej nienawidzić tego, jak wygląda". W dobie nagminnego poprawiania urody - czy to za pomocą skalpela, czy Photoshopa - skrzywieniu uległo postrzeganie cielesności. Gdy owa cielesność odbiega od lansowanego ideału, któremu nie sposób sprostać, zaczynają się kompleksy i frustracja, co jest szczególnie niebezpieczne dla psychiki nastolatek i młodych kobiet.
O tym, że przekazy medialne miewają katastrofalny wpływ na kobiety, przekonana jest psycholog Katarzyna Miller. "Dziewczyny popadają w anoreksję, bulimię albo czasem właśnie w otyłość, dlatego, że są tak zmaltretowane psychicznie. Przekaz globalny jest bardzo ważny dla ludzi, najbardziej na nich działa - zwłaszcza na tych, którzy nie czytają i nie myślą. Jestem więc jak najbardziej za naturalnością, czyli, żeby ludzie byli różni i cieszyli się tym, kim są. I nie męczyli się nadmiernymi treningami - chyba że mają wielką ochotę na pracę nad swoim torsem czy figurą - bo i tak wszyscy jesteśmy zwyczajni, i tak" - mówi.
Afirmacja kobiecego ciała w różnych rozmiarach i kształtach oraz niezgoda na wyśrubowane standardy dotyczące wyglądu, stały się tymczasem asumptem do rozpoczęcia aktywnego propagowania ukazywania kobiet w ich naturalnym wydaniu, czyli bez ingerencji grafika. Podążając niejako wbrew spopularyzowanej na całym świecie modzie na nieskazitelny, a zarazem mocno odbiegający od rzeczywistości wygląd modelek, kolejne marki, fotografowie i ludzie mediów zaczęli promować piękno bez ulepszeń.
Szerokie uśmiechy i naturalne pozy, a w rolach głównych dziewczyny o pełniejszych kształtach i różnych kolorach skóry - oto kwintesencja kampanii marki Target, amerykańskiego producenta kostiumów kąpielowych. Celem miała być promocja różnorodności i akceptacji swojego ciała; pokazanie, że każda z nas ma prawo czuć się komfortowo we własnej skórze, a noszony przez nas rozmiar ubrania nie ma znaczenia. Z retuszowania zdjęć modelek zrezygnował też w ostatnim czasie ASOS - słynna platforma sprzedaży internetowej.
Z kolei na Instagramie coraz większą popularność zdobywają zdjęcia dziewczyn prezentujących naturalny wygląd, którego wyznacznikiem są, pojmowane zwykle jako niedoskonałości, rozstępy, blizny czy niewydepilowana skóra.
"To, co w body positive movement jest szczególnie cenne, to media społecznościowe, które coraz częściej napędzają ten ruch. Zwykli ludzie, ale i influencerzy, których zdjęcia są szeroko oglądane. Pokazują oni, że medialna rzeczywistość dotycząca cielesności, w której do tej pory funkcjonowaliśmy, jest wykreowana na różne sposoby" - mówi Jachymek.
Redaktorki "Wysokich Obcasów", w ramach swoistego manifestu i wpisującej się w ruch body positive walki z kulturową presją dotyczącą wyglądu, opublikowały niedawno wspólne zdjęcie w bikini - bez makijażu, wspaniałych fryzur i retuszu oraz tę samą fotografię mocno upiększoną przez grafika, czym wywołały dyskusję na temat naszej tolerancji wobec fizycznych niedoskonałości. Podobnych inicjatyw wciąż przybywa.
Zaakceptowanie własnego ciała to dla wielu kobiet wyzwanie. Na szczęście coraz bardziej donośny jest głos sprzeciwu wobec rygorystycznych kanonów piękna. Jak mówi Jachymek, ciało, które posiadamy, "jest przestrzenią, która będzie nam towarzyszyła przez całe życie, dlatego nie powinniśmy chcieć tej przestrzeni nieustannie zmieniać". Niezależnie wszak od tego, czy mamy figurę modelki, czy raczej kształty mocno odbiegające od lansowanych w popkulturze wzorców, każda z nas powinna dobrze i pewnie czuć się we własnym ciele. I polubić je, zamiast na siłę starać się je modyfikować, by sprostać presji otoczenia i dorównać ideałowi. Bo ten z natury rzeczy jest nieosiągalny.
Iwona Oszmaniec (PAP Life)