Carriere: Alfabet zakochanego w Meksyku

"W Meksyku wesołość jest melancholijna, a uśmiech groźny. Meksyk jest antyczny i awangardowy, oczywisty i skryty, folklorystyczny i niemy, wierzy bardziej w świętych niż w Boga". Tak napisał w swojej nowej książce Jean-Claude Carriere. To już kolejny "Alfabet zakochanego..." wydany w Polsce.

article cover
materiały prasowe

Pisał scenariusze do filmów światowej sławy reżyserów, takich jak Luis Bunuel, Miloš Forman, Andrzej Wajda, Louis Malle, Volker Schlöndorff, Jean-Luc Godard, Carlos Saura.

Poza scenariopisarstwem pojawiał się też okazjonalnie w filmach jako aktor. Mimo tego, że był ateistą - podobnie jak Bunuel - zagrał u niego księdza w "Dzienniku panny służącej" oraz heretyckiego biskupa z IV wieku w "Drodze mlecznej".

Jest autorem książki-rozmowy z Dalajlamą pt. "Siła buddyzmu". Napisał także adaptację indyjskiej" Mahabharaty dla Petera Brooka", "Rozmowy o wielości świata", w których rozprawiał z fizykami molekularnymi i kosmologami, oraz "Słownik głupstw". W Polsce ukazały się jego następujące książki: "Alfabet zakochanego w Indiach" (Drzewo Babel, 2009)i "Alfabet zakochanego w Meksyku" (Drzewo Babel, 2011). Zapis jego rozmowy z Umberto Eco (moderowanej przez J-F. de Tonnaca) ukazał się w książce pt. Nie myśl, że książki znikną (WAB, 2010).

"Są trzy Meksyki. Jest ten sprzed konkwisty, wspaniały i brutalny, którego symbolem jest mityczny stwór, Quetzalcoatl, pierzasty wąż. Jest Meksyk hiszpański i katolicki, który przetrwał trzy stulecia. Ten przyjął za swój symbol najświętszą Panienkę z Guadalupe, litosierną, wszędzie widoczną oficjalną patronkę kraju.

I jest Meksyk nowoczesny, który wyłonił się najpierw z wojen o niepodległość, a później ze słynnej rewolucji. Jego symbolem jest Zapata, chłopski bohater, człowiek sprawiedliwy, którego rozstrzelano. To trzy powody, by kochać Meksyk. Jest krainą sprzeczności, światem zmąconym, zmieszanym, z którego zrodzi się może nowy wiek" - czytamy na okładce książki wydanej przez Wydawnictwo Drzewo Babel.

Jean-Claude Carriere_fot. Pascal Gros
materiały prasowe

Po raz pierwszy przyjechałem do Meksyku w roku 1964. Byłem już trochę po trzydziestce, przyjechałem tu pracować nad scenariuszem filmu z reżyserem Louisem Malle'em, który czekał na mnie na lotnisku. Przybył tu zaledwie tydzień lub dwa przede mną i nie znał kraju. Już w pierwszych dniach pojechaliśmy razem do Teotihuacánu i poszliśmy do niedawno otwartego Narodowego Muzeum Antropologicznego w México, gdzie prezentowana jest większość wielkich kultur prekolumbijskich.

Miałem za sobą studia wyższe, historię. Louis Malle też nie był kompletnym nieukiem. A przecież już od samego początku, od pierwszego rzutu oka, zdaliśmy sobie sprawę, że wkraczamy w kulturę nam nieznaną.

(...)

Mówi się często, że urok Meksyku polega na nałożeniu się różnych kultur. "Kraj kontrastów" to jeszcze jedna przylepiona do niego etykietka. Kontrastów między bogatymi a biednymi, między Północą a Południem, przeszłością a teraźniejszością, pustynią a gęstą dżunglą.

Na stopniach piramid Jukatanu pieśniarze i muzykanci ubrani "po meksykańsku" (opięte spodnie, szerokie sombrera) niezmordowanie częstują nas ludowymi piosenkami, które, jak słychać, przybyły tu z Austrii. A to dlatego, że podczas nieszczęsnej francuskiej wyprawy za Napoleona III austriacki książę Maksymilian, który miał się koronować na cesarza, a trzy lata później został rozstrzelany, sprowadził z Wiednia swoje instrumenty miedziane i skrzypce, by grano mu w drodze ulubione melodie. Dodajmy do tego hiszpańską gitarę, a będziemy mieli zespół mariachis.

To jest oczywiście skrót obcesowy i zuchwały. Ale co się stało z muzyką prekolumbijską? Mamy wprawdzie kilka wizerunków instrumentów - flety, bębenki - ale nie wiemy o niej absolutnie nic. Żaden z nowoczesnych nabytków, rumba, tango, mambo, salsa, oczywiście rock, nie są właściwie meksykańskie. Ale walc wiedeński, rzecz dziwna, wciąż jeszcze rozbrzmiewa wieczorami w México na placu Garibaldiego.

Istnieje w stolicy plac Trzech Kultur: prekolumbijskiej, hiszpańskiej i nowoczesnej. Urok Meksyku stąd się z pewnością bierze, z tej udanej - nawet jeśli nieraz trzeba było użyć siły - mieszanki, z tego świata zmąconego, zawikłanego, niekiedy miażdżonego i sklejanego na nowo, z którego wyłoni się może nowy wiek. Jeśli nadchodzące czasymają być epoką metyzacji, jak zapowiada nam tylu proroków, to jest to dla Meksyku prawdziwa szansa. W tej dziedzinie ma on za sobą czterysta lat treningu.

Już teraz trzy kultury tworzą jedną. Jaką? Równie łatwą do życia, jak trudną do zdefiniowania. Zdejmujemy jedną maskę i pod nią odkrywamy następną. A maski te często nałożyli na swoje twarze sami Meksykanie, którzy zdają się godzić niekiedy z obrazem, jaki sobie o nich wytworzyliśmy. Życie w Meksyku jest dla nas kolorowe, odświętne, hałaśliwe, pieprzne, serdeczne i znienacka bywa gwałtowne. Nawet bardzo. Oto jakiś mężczyzna otwiera przed nami szeroko ramiona, klepie nas po plecach, ale podobno po to, by sprawdzić, czy nie mamy przy sobie broni. W Meksyku wesołość jest melancholijna, a uśmiech groźny.Meksyk jest antyczny i awangardowy, oczywisty i skryty, folklorystyczny i niemy, wierzy bardziej w świętych niż w Boga. Bogactwo jest tu równie widoczne jak ubóstwo. Jest to miejsce przyjemne do życia, a zarazem nawiedzane przez zbrodnię, która jest tu tak zwyczajna, że aż niewytłumaczalna. Etykietki, jak już mówiłem, spadały nań ulewą. Spróbujmy, podczas tej długiej włóczęgi, prześlizgnąć się między kroplami.

Książkę "Alfabet zakochanego w Meksyku" wydało wydawnictwo Drzewo Babel. Autor spotka się z polskimi czytelnikami 17.11.2011 w Warszawie. O spotkaniu przeczytasz tutaj

INTERIA.PL/materiały prasowe
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas