Dorota Gąsiorowska: Łapię magię życia

- Mimo fabuły mocno osadzonej w realizmie, w moich opowieściach jest też nutka magii, taka niedopowiedziana część, za którą - myślę - każdy z nas tęskni - mówi Dorota Gąsiorowska, autorka powieści obyczajowych, w tym najnowszej - "Szept syberyjskiego wiatru". - Moi bohaterowie nie boją się czuć. A nawet, jeśli na początku się tego obawiają, to moja w tym głowa, żeby ich tego nauczyć.

Dorota Gąsiorowska - nazywają ją autorką baśni terapeutycznych dla dorosłych
Dorota Gąsiorowska - nazywają ją autorką baśni terapeutycznych dla dorosłychmateriały prasowe

Agata Olejniczak-Nowak: Skąd pomysł na fabułę "Szeptu syberyjskiego wiatru"?

Dorota Gąsiorowska: - Najpierw pojawili się główni bohaterowie, w tym najbardziej rosyjska, dystyngowana Leonia Fiodorow, a także Sergiusz i Kalina. Później w miarę rozwoju fabuły dochodziły nowe postacie. Wiedziałam, że akcję umieszczę w dwóch głównych miejscach. Wybrałam Tropia, bo znałam ten rejon z dzieciństwa i mam z nim fajne wspomnienia. Wybrałam też Petersburg, bo kojarzy mi się z carską rodziną i idealnie pasuje do klimatu książki. Później tych miejsc pojawiło się znacznie więcej. Bardzo fajnie pisało mi się tę powieść, bo idealnie czułam jej klimat. Jestem zdecydowanie słowiańską duszą. Już wcześniej akcję "Primabaleriny" umieściłam na Wschodzie, w urokliwym Lwowie i pisało mi się ją równie przyjemnie, co "Szept syberyjskiego wiatru".

Dlaczego aż Syberia?

- Bo tam mnie zaprowadziła fabuła. Na początku miało być miejsce w innym rejonie Rosji, ale na skutek wyborów bohaterów, akcja przywiodła mnie do tej uroczej miejscowości, której nazwy nie powinnyśmy ujawniać, żeby nie pozbawiać czytelnika możliwości powolnego odkrywania tajemnicy Leonii. A więc był zjawiskowy Petersburg i trzeba było ruszyć dalej. Przyznam, że sama z wielką przyjemnością odkryłam ten zakątek Syberii, który opisałam, bo tak jak już wspomniałam kocham tajemnice i magię, a w tamtym miejscu tę magię czuje się na każdym kroku.

W wielu pani książkach jest bardzo sentymentalnie. Pani sama też taka jest?

Choć uwielbiam ludzi i zwykle staram się u wszystkich doszukiwać dobrych cech, jestem typem samotnej wilczycy

- Lubię przedmioty z przeszłości. Mam wrażenie, że każdy z nich opowiada jakąś historię. Dlatego tak często umieszczam je w moich powieściach: książki z antykwariatu, wiekowe meble, stare filiżanki. Dzisiejsze czasy są zbyt krzykliwe, trudniej się w nich zakotwiczyć, czas przepływa jakby szybciej, a i ludzie często pędzą na oślep. Gdzieś w tym wszystkim znika magia życia. A ja właśnie staram się złapać tę magię i zamknąć ją w na kartkach moich powieści. Często słyszę i czytam, że moje książki są magiczne, więc chyba w jakimś stopniu mi się to udaje.

- Na pewno jestem osobą nieco niedzisiejszą. Z przymrużeniem oka mówię nawet, że pewnie musiałam pomylić epoki i trafić nie tam, gdzie powinnam. W dzisiejszym świecie, gdzie wszyscy wychodzą na zewnątrz, gdzie liczy się sukces, wygląd itd. na pewno odbiegam od reszty. Od wielu lat nie oglądam telewizji, popularnych seriali, filmów. Nie znam nazwisk znanych aktorów, no może tylko z mojego rocznika i niżej (lata siedemdziesiąte). I wcale się z tym źle nie czuję. Gdybym nie zaczęła pisać książek, pewnie dotąd nie miałabym konta na FB. Facebook służy mi głównie do kontaktu ze wspaniałymi czytelniczkami, to jest tego ogromna zaleta. Choć uwielbiam ludzi i zwykle staram się u wszystkich doszukiwać dobrych cech, jestem typem samotnej wilczycy i jakkolwiek to brzmi uwielbiam własne towarzystwo. Męczą mnie tłumy, imprezy i wszystko to, co niektórym ludziom daje zastrzyk energii.

Czy możliwe jest, pani zdaniem, pisanie powieści nie opierając się na własnym życiu? Słyszałam kiedyś, że te radosne, szczęśliwe nie są w stanie do końca nas inspirować i pobudzać do autentycznego, pełnego emocji pisania...

- Myślę, że to prawda. Przynajmniej w moim przypadku. Te trudne doświadczenia, które było mi dane przeżyć sprawiły, że czuję się nie tylko silniejsza, ale i zauważam więcej wokół siebie. Zawsze byłam osobą bardzo wrażliwą, ale jeśli człowiek dostał od życia w kość, uwrażliwia się i na krzywdę innych. Nie jesteśmy w stanie ocenić czegoś, jeśli sami tego nie posmakujemy. W moich książkach nie piszę o sobie, jednak uczucia i emocje są zjawiskiem tak uniwersalnym, a jednocześnie indywidualnym, że dotyczą każdego.

Skąd jeszcze czerpie pani pomysły na rozwinięcie fabuły?

- Uwielbiam podpatrywać przyrodę, zwierzęta, szczególnie kocham ptaki. Muzyka ma dla ogromne znaczenie. Pisząc daną powieść zwykle słucham różnych wykonawców, których potem umieszczam w tej historii. Gdy pisałam "Obietnicę Łucji" słuchałam głównie Yirumy, Yanna Tiersena i Lodovico Einaudiego, bo to powieść z muzyką fortepianową w tle. Pisząc "Melodię zapomnianych miłości" zasłuchiwałam się w utworach wykonywanych przez Davida Garretta, bo tam królują skrzypce.

- Duże znaczenie mają dla mnie obrazy i fotografia. Zdjęcia są bardzo inspirujące. Tak było w przypadku "Primabaleriny". Pomysł na napisanie tej powieści pojawił się u mnie nagle, gdy kiedyś przez przypadek zobaczyłam w internecie fotografię przepięknej zabytkowej kamienicy we Francji, która podobno pozostawała zamknięta przez blisko sto lat. Taką kamienicę opisałam, wprawdzie nie w Paryżu, ale we Lwowie i to zdarzenie w jakimś sensie zainicjowało myśl o stworzeniu tej książki. To takie drobne elementy układanki, które mają wpływ na moją twórczość. Trudno jednak uogólniać, bo każdą powieść pisze mi się inaczej i nie mam wypracowanego schematu jak to robić. No może tylko to, że swoje historie nadal zapisuję w zeszytach.

Dorota Gąsiorowska - autorka najnowszej powieści "Szept syberyjskiego wiatru"
Dorota Gąsiorowska - autorka najnowszej powieści "Szept syberyjskiego wiatru"materiały prasowe

Podobno jest pani zwolenniczką pozytywnego patrzenia w przyszłość, bez oglądania się za siebie.

- Przeszłość jest ważna, to nasza historia. Dzięki niej jesteśmy dziś właśnie tacy, jacy jesteśmy. Nie ma sensu jednak zastanawiać się jak wyglądałoby nasze życie, gdybyśmy nie podjęli pewnych, ocenianych przez nas jako błędne, decyzji. Tego się nie dowiemy. Nie dowiemy się również jak wyglądałoby nasze życie, gdybyśmy wówczas zadecydowali inaczej. Trzeba docenić fakt, że jesteśmy w takim miejscu i mamy szansę żyć nadal. Codziennie możemy kreować nasz los od nowa, bo tylko od nas zależy każda minuta życia.

- Nie wierzę w fatum, zbiegi okoliczności, które poniekąd miałyby ślepo prowadzić nas w nieznane. Tylko my jesteśmy kowalami własnego losu i tylko my decydujemy o jakości naszego życia. Dużo łatwiej jest zwalić zły los na karb czegoś, czego nie rozumiemy. Widzę, że niektórzy ludzie boją się samodzielnie podejmować decyzji, bo to zawsze wiąże się z ryzykiem. W związku z tym wybierają łatwiejsze, połowiczne rozwiązania. A to niestety świadczy o tym, że człowiek nie żyje prawdziwie. A jak nie żyje prawdziwie, nie może być całkowicie szczęśliwy i zadowala się tym, co ma, bojąc się sięgnąć po więcej.

Ma pani ulubione miejsca?

Moje książki są jak slow food. Dobre jedzenie, którym człowiek delektuje się po trochu

- Jestem trochę takim Nomadą, jak Łucja, bohaterka "Obietnicy Łucji", ale tylko w sferze mojej wyobraźni. Nie muszę gdzieś jechać, być i doświadczyć tego miejsca osobiście, by go poczuć. Mogę je opisać po swojemu, oczywiście opierając się na wiarygodnych informacjach. Zobaczyć coś innego, co być może umknęłoby mi w przypadku, gdybym była w tym miejscu na wycieczce.

- Nie przywiązuję się do miejsc. Mam wrażenie, że wciąż szukam swojego. Może gdy kiedyś je odnajdę, będę mogła powiedzieć, to jest ten kawałek raju, tutaj czerpię inspirację. Na razie jednak samo życie jest dla mnie największą inspiracją.

Jakby określiła pani literaturę, którą pani tworzy - kobiecą, obyczajową?

- Trudno jest mi to określić, bo wydaje mi się, że nie jest to jednak typowa literatura obyczajowa. A czy kobieca? Pewnie też, ale wiem, że po moje książki sięgają również mężczyźni. Myślę, że moje powieści są o magii życia. Staram się w nich pokazać to, co ważne, nie zawsze piękne i ładne, niemniej jednak istotne.

- Zdarzyło mi się przeczytać, że ktoś określał moje książki mianem baśni terapeutycznych dla dorosłych. I chyba to jest najtrafniejsze z określeń, bo mimo fabuły mocno osadzonej w realizmie, w moich opowieściach jest też nutka magii, taka niedopowiedziana część, za którą - myślę - każdy z nas tęskni. Dobro, które zwycięża mimo wszystko, jakaś sprawiedliwość odpowiedzialna za porządek we wszechświecie. No i uczucia, to przede wszystkim. Moi bohaterowie nie boją się czuć. A nawet, jeśli na początku się tego obawiają, to moja w tym głowa, żeby ich tego nauczyć.

- Spodobało mi się też określenie jednej z moich czytelniczek, która powiedziała, że moje książki są jak slow food. Dobre jedzenie, którym człowiek delektuje się po trochu, w odróżnieniu do fast foodów. Zdaję sobie sprawę, że to historie nie dla każdego, bo jeśli ktoś lubi wartką akcję, brak opisów, przy moich książkach na pewno będzie się nudził. Przyzwyczaiłam czytelników do powolnego tempa i mnóstwa tajemnic, które są odkrywane powolutku, niemal do ostatniej strony.

Wspomniała pani, że po pani powieści sięgają też mężczyźni. Sprawia to pani radość?

- Tak, oczywiście. Wydaje mi się, że panowie czasem wstydzą się do tego przyznać, bo w moich książkach jest mnóstwo uczuć, a jak wiadomo uczucia to trudny temat i nie każdy jest w stanie o tym rozmawiać. W dzisiejszych czasach ludzie boją się czuć. Boją się spojrzeć w siebie i przyznać: "To jest we mnie fajne", albo "Tego w sobie nie znoszę", "Boję się", "Cierpię", "Kocham" itd. Mam wrażenie, że dzisiaj bardziej promuje się przemoc. I o wiele chlubniej jest pochwalić się, że czytało się jakiś kultowy thriller niż książkę, która często wywołuje u człowieka łzy, pobudzając w nim jakieś struny, czy uczucia, o których nie miał pojęcia. To kojarzy się z obciachem, bo przecież faceci nie płaczą.

- Takie stereotypy krążą w społeczeństwie, zresztą nie tylko naszym, już od dawna i chyba musi upłynąć wiele czasu, żeby przestały istnieć; na pewno dużej zmiany świadomości ludzi. Bo jednak media są odpowiedzią na potrzeby ludzi, kreują to, co człowiek chce oglądać, czytać.

Ile trwa w pani przypadku pisanie jednej książki? Pisze pani pojedynczo czy kilka naraz?

- Na napisanie jednej książki daję sobie około pół roku. Rzeczywiście w trakcie tworzenia powieści mam ochotę przerwać pisanie, bo akurat poczuję, że mam pomysł na inną, fajniejszą. Przy pierwszej książce tak było i od tamtej pory nie zaczynam pisać nic nowego, zanim nie postawię ostatniej kropki w powieści, którą akurat tworzę.

- Choć przyznam, że i teraz miewam podobne pokusy. Zdarza się, że dana historia jest rozgrzebana, a tu w pewnej chwili przychodzi świeży pomysł na inną, która już kusi ciekawą fabułą. Dopiero, gdy powieść frunie do wydawcy, zabieram się za następną.

Najważniejszym dla mnie jest trzymać w rękach ster

O czym będzie kolejna?

- Aktualnie piszę jesienno-zimową książkę, w której też będzie mnóstwo tajemnic. Tym razem również zabiorę czytelników do wielu autentycznych, urokliwych miejsc. Ale na razie nie chcę zdradzać, gdzie polecimy. Mam też pomysły na kolejne powieści, więc pewnie zaraz jak skończę tę, nad którą pracuję teraz, szybko zabiorę się za następną.

A plany na bardziej odległą przyszłość?

Nie robię takich planów. Staram się żyć bieżącą chwilą. Życie już tyle razy mnie zaskoczyło, że nauczyłam się nie mieć dalekosiężnych planów i oczekiwań. Staram się też nie snuć planów na najbliższą przyszłość. Najważniejszym dla mnie jest trzymać w rękach ster, decydować o sobie, wierzyć w siebie, być otwartą na nowe możliwości i przede wszystkim nie bać się zmian.

"Szept syberyjskiego wiatru"
"Szept syberyjskiego wiatru"materiały prasowe
INTERIA.PL/materiały prasowe
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas