Dramat w rezerwacie przyrody w Gdańsku. Przez turystów zmarło zwierzę
W mediach zawrzało po tym, jak okazało się, że do rezerwatu „Mewia Łacha” w Gdańsku włamali się turyści i robili sobie zdjęcia z ptakiem, biorąc go na ręce. Niestety po tym zdarzeniu zwierzę nie przeżyło. Sprawę bada policja, ale to nie pierwsze takie zachowanie, przez które dzikie zwierzęta cierpią.
Turyści zamęczyli na śmierć ptaka w rezerwacie przyrody
Dzika natura jest naszym dziedzictwem, dlatego powinniśmy ją chronić. Z tego względu powstają Parki Narodowe oraz rezerwaty przyrody. Niestety, nie wszyscy szanują zasady panujące w takich miejscach.
Sytuacja, jaka miała miejsce w rezerwacie przyrody "Mewia Łacha" na Wyspie Sobieszewskiej w Gdańsku, jest oburzająca. Młodzi ludzie przeszli przez szlaban z zakazem wstępu na teren rezerwatu i postanowiła zrobić sobie zdjęcia z jednym z ptaków, trzymając go na rękach.
Całą sytuację nagrali państwo Sawiccy, oglądając całe zajście z drugiej strony rzeki. Film został udostępniony na jednej z grup w mediach społecznościowych i od razu wywołał falę oburzenia. Największą tragedią jest niestety fakt, że zwierzę, które męczyli turyści, nie przeżyło.
"Owi turyści zaczęli robić sobie sesję zdjęciową przy koszu nagniazdowym sieweczki obrożnej. Wracając, wzięli na ręce młodego ohara i zaczęli sobie z nim robić zdjęcia!! I to przy kolejnej tablicy informującej o zamkniętym terenie. Szok i niedowierzanie. Widać, że ptak był w złej formie, ponieważ nie miał siły uciekać" - poinformowali ekolodzy.
Ptak został znaleziony już martwy przez pracowników rezerwatu, który jest siedliskiem wielu gatunków ptaków, w tym, sieweczki obrożnej. Rezerwat powstał w 1991 roku i znajduje się pod opieką Grupy Badawczej Ptaków Wodnych "Kuling".
To właśnie dzięki nim została powiadomiona policja, która zjawiła się na miejscu po 45 minutach. Ignorancja ludzi odnośnie szanowania fauny i flory przeraża. Niestety, nie tylko zwykli turyści potrafią wyrządzić szkody swoim brakiem odpowiedzialności, ale zły przykład społeczeństwu dają także i gwiazdy.
Anna Wendzikowska skrytykowana za zdjęcia z flamingami
Niedawno Anna Wendzikowska została skrytykowana za zdjęcia, jakie opublikowała swoich mediach społecznościowych. Na fotografiach prezenterka pozuje wraz z pięknymi ptakami - flamingami.
Są one atrakcja turystyczną Aruby i chociaż pięknie wyglądają na zdjęciach, nie mają łatwego życia. Okazuje się, że ptaki te są okaleczane przez podcinanie lotek, tak by nie mogły odlecieć z rajskiej plaży. Najwyraźniej celebrytka nie była tego świadoma i z uśmiechem na twarzy publikowała piękne zdjęcia ze skrzywdzonymi ptakami. W komentarzach zawrzało i internauci starali się uświadomić Annie Wendzikowskiej, jakie życie mają tamtejsze ptaki:
"Flamingi nie 'siedzą' na tej Arubie przypadkiem i bynajmniej nie z własnej woli. Ku uciesze turystów przycina im się skrzydła, uniemożliwiając przemieszczanie się w ich naturalny sposób, więc są tam niejako uwięzione. Stąd analogia do delfinarium. W delfinarium ssaki morskie umierają. Odwołanie do świadomej turystyki to nie złośliwość, tylko uwrażliwienie na to, co się przypadkiem promuję" - czytamy pod zdjęciem Anny Wendzikowskiej.
Gwiazda niestety nie odpowiedziała na komentarze dotyczące losu flamingów na Arubie. Na szczęście widać, że takie zachowania są krytykowane przez miłośników przyrody, którzy wolą podziwiać ją z daleko bez zbędnej ingerencji w faunę i florę. Nagłaśnianie ignoranckich zachowań turystów oraz surowe kary nadawane przez organy ścigania mogą pomóc w ograniczeniu takich nieszczęśliwych sytuacji, jak ta w rezerwacie przyrody "Mewia Łacha".
Dzięki działaniu grup ekologów zwierzęta żyjące w rezerwatach wciąż mogą być chronione, przez co zwiększa się szanse na przetrwanie gatunków zagrożonych wyginięciem.