Epidemia smutku

Czujesz, że nadchodzi depresja? Nie martw się, nie jesteś sama. Przeciętny dorosły przeżywa w miesiącu trzy dni o wyraźnym spadku nastroju.

Kobiety mają niechlubną przewagę nad mężczyznami w tym względzie - 3,5 dnia do 2,4. Powodem tak powszechnej epidemii smutku jest głównie życie w stresujących warunkach. Można by powiedzieć, że to norma, bo dosięga każdego, lecz gdy stan ten się przedłuża np. do 2 tygodni w miesiącu, to należy już szukać pomocy u lekarza.

Blisko 11 proc. społeczeństwa amerykańskiego cierpi na depresję, najbardziej zagrożonymi są młodzi dorośli, ludzie w przedziale wiekowym 18-24. Ale też tej grupie wiekowej jest najłatwiej zwalczyć niskie samopoczucie - ludzie uprawiający sport mają z reguły o 1,3 dnia mniej ponurego nastroju niż ci, którym aktywność fizyczna jest obca.

Okazuje się też, że wyższy status materialny i wykształcenie obniżają ryzyko zapadnięcie na depresję. Najbardziej zagrożonymi są bezrobotni, w tym też niezdolni do pracy - ok. 10,2 dni w miesiącu. Oni też najczęściej popadali w nałóg palenia i picia.

Ludzie smutni z niewyjaśnionych przyczyn tracą zainteresowanie życiem, sprawami bliskich i swoimi, nie mają energii życiowej, spada jakość ich życia. Ci bez wątpienia najbardziej potrzebują pomocy lekarza, zanim depresja ich dopadnie na poważnie, gdyż późniejsze koszty leczenia są dużo większe niż wcześniejsza profilaktyka. Co więcej depresyjne stany rzadko kiedy pozostają w izolacji, najczęściej wywierają wpływ na otoczenie i życie publiczne.

Smutek, przygnębienie to zatem jeszcze nie tragedia, lecz sygnał, by przyjrzeć się częstotliwości takich stanów i zapobiec ich rozprzestrzenianiu.

INTERIA.PL
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas