Jak wygląda życie kobiety w Watykanie?

Magdalena Wolińska-Riedi, jako jedna z nielicznych kobiet mieszkała w Watykanie przez kilkanaście lat. Jest pierwszą kobietą tłumaczem watykańskich sądów i pierwszą w historii korespondentką na co dzień tam żyjącą. Współrealizowała filmy i seriale o świecie za Spiżowa Bramą. Teraz, na łamach "Kobiety w Watykanie" opowiada, jak wygląda tam codzienne życie. Oto fragmenty książki.

Magdalena Wolińska-Riedi
Magdalena Wolińska-Riedimateriały prasowe
Magdalena Wolińska-Riedi
Magdalena Wolińska-RiediSergio Natolimateriały prasowe

Może zabrzmi to paradoksalnie, ale to kobieta wprowadziła mnie do Watykanu. Pokazała mi przeróżne zakamarki, od tak oczywistych jak sklep, w którym można kupić wszystko, poprzez pocztę czy aptekę aż po miejsca tak niezwykłe jak ogród angielski, gdzie można się schronić przed rzymskim upałem i choćby poczytać dobrą książkę. Siedzi się wtedy na kamiennej ławeczce z herbem jednego z papieży i sięga po łyk wody z małej fontanny zwieńczonej kluczami Piotrowymi.

To właśnie kobieta stała się moim wspaniałym przewodnikiem po zaułkach mikroskopijnego państwa. Mieszkała za Spiżową Bramą od pięciu lat. Była żoną późniejszego komendanta Gwardii Szwajcarskiej. Moja zażyłość z Theresią zrodziła się w chwili, gdy spotkałam ją po raz pierwszy. Czekała na mnie przy Bramie Świętej Anny, byłam zaproszona na obchody dorocznego święta Konfederacji Szwajcarskiej, co okazało się ewenementem, bo w tamtym okresie byłam "dopiero" narzeczoną, a nie żoną gwardzisty, a selekcja towarzystwa na takie uroczystości jest rygorystyczna i generalnie dopuszcza prawie zawsze wyłącznie osoby już należące do gwardyjskiej rodziny. Pamiętam dokładnie tamten dzień, 1 sierpnia 2002 roku.

Bijące od niej ciepło, otwartość i życzliwość sprawiły, że gdy tylko przekroczyłam próg koszar, poczułam się jak w domu. To była symboliczna granica dwóch światów. Jeszcze wtedy nie miałam pojęcia, jak będzie wyglądać moje życie w roli kobiety za murami Watykanu i jak ułoży się moje życie w nadchodzących latach. Ale jej kobiecy głos, serdeczny uśmiech i mocny, pewny uścisk dłoni, kiedy speszona poznawałam realia wojskowego rytmu, dodały mi otuchy. Były dla mnie podświadomym znakiem tego, że Watykan to może wbrew naszym stereotypowym wyobrażeniom "prawie" normalny świat. Taki, w którym mimo przytłaczającej większości mężczyzn na co dzień funkcjonują także kobiety. Nie tylko siostry zakonne, które posługują w domach biskupów i kardynałów. Ich obecność jest tu w pewnym sensie oczywista. Okazało się, trochę ku mojemu zaskoczeniu, że żyją tu zupełnie zwyczajnie również "normalne" żony i matki. Młode, pełne energii, entuzjazmu i inicjatywy. Wnoszą pierwiastek lekkości pomiędzy dostojne i nieco usztywnione twardymi zasadami zwyczaje Watykanu.

Na co dzień pracują, wychowują dzieci, prowadzą domy, gotują i rozwieszają pranie na tarasie 20 metrów w linii prostej od okien Ojca Świętego. Czasem zapraszają gości z zewnątrz, a na co dzień prowadzą dość intensywne życie towarzyskie w swoim gronie. Kobiety są tu na ogół zżyte ze sobą i solidarne. Zresztą trudno się temu dziwić. Można je zliczyć na palcach obu rąk.

W pierwszej dekadzie XXI wieku, kiedy po ślubie zamieszkałam za Spiżową Bramą, kobiet świeckich żyjących w najmniejszym państwie świata było około 20. Dziś ich liczba wzrosła, choć nadal nie przekracza 30. To przede wszystkim małżonki żołnierzy, które należą do wielkiej "rodziny" papieskiej Gwardii Szwajcarskiej. Theresia, jako małżonka zwierzchnika papieskiej armii, cieszyła się - należnym z uwagi na jej pozycję - szacunkiem gwardzistów, a także żandarmów, księży i różnych pracowników Stolicy Apostolskiej. To bardzo ułatwiało poruszanie się i penetrowanie "tajemnic" Watykanu. Miała ogromną potrzebę wewnętrznej integracji znikomej garstki mieszkających za murami kobiet i na każdym kroku wykazywała się inicjatywą. Kultywowała zwyczaje regionu swego pochodzenia, na oficjalne uroczystości wkładała tradycyjny strój kantonu Sankt Gallen, bardzo chciała podkreślić swoją tożsamość i czuć się tu jak u siebie. Wnosiła do Watykanu namiastkę swojej małej ojczyzny.

Swoimi działaniami krok po kroku dążyła do tego, byśmy razem z innymi kobietami tworzyły "silną grupę pod wezwaniem". Sama miała czworo dzieci, troje starszych i jedno maleńkie, a mimo to na wszystko znajdowała czas.

Miała dość mocno rozwinięty zmysł organizacyjny i sporą dozę fantazji. Przechodząc obok dyżurki watykańskiej żandarmerii, potrafiła zostawić wózek ze swoim kilkumiesięcznym synkiem pod opieką zdumionych policjantów, po czym ruszała po sprawunki i wracała 40 minut później. Nieraz wprawiała tym w osłupienie pracowników kurii rzymskiej, bo dziecko donośnym krzykiem domagało się mamy, a jej nie było na horyzoncie. Ale to właśnie takie niezwykłe postaci jak ona, o wyraźnym charakterze i niekonwencjonalnych zachowaniach, zapamiętuje się na lata. One także tworzą swoistą historię Watykanu. Tylko że ten aspekt najczęściej pozostaje ukryty, znany tylko małej grupce osób mieszkających wewnątrz.

Theresia, jako żona głównego szefa, była inicjatorką obiadów dla rodzin gwardii. Raz w miesiącu, w sobotę, wszyscy żonaci gwardziści wraz z żonami i dziećmi zapraszani byli na uroczysty lunch w pięknej, udekorowanej freskami kantynie gwardii. Przez lata regularnie co cztery tygodnie spotykaliśmy się, żeby razem pobyć, porozmawiać bez pośpiechu, zjeść tradycyjne szwajcarskie przysmaki przygotowane przez kilku gwardzistów, będących z wykształcenia kucharzami, albo przez polskie siostry albertynki.

Magdalena Wolińska-Riedi na terenie Watykanu
Magdalena Wolińska-Riedi na terenie Watykanumateriały prasowe

Dzieci, gdy tylko zjadły, biegły się bawić na dziedzińcu koszar, a my jeszcze długo zostawaliśmy przy stole i swobodnie gawędziliśmy. W końcu mężów najczęściej wzywały obowiązki służbowe, popołudniowe audiencje papieża ze specjalnymi gośćmi, jakaś uroczystość w bazylice watykańskiej albo zwykły obchód po Pałacu Apostolskim. Kobiety zostawały najczęściej dłużej i spokojnie spędzały tu sobotnie popołudnie.

Z tych wspólnych obiadów zrodził się inny zwyczaj. Stwierdziłyśmy, że mamom malutkich (wówczas) dzieci też należy się coś od życia, i ustaliłyśmy, że raz w miesiącu, z reguły w któryś piątek, będziemy organizować wspólną kolację. Taki wieczór zastrzeżony wyłącznie dla nas, kobiet. Nie zawsze wzbudzało to zachwyt mężów, którzy w tym czasie samodzielnie musieli dopilnować dzieci. W imię solidarności nieraz i oni się organizowali, by ten trudny czas spędzić razem, bo w grupie zawsze raźniej. Próbowali przetrwać ten czas, oglądając wspólnie mecz i sącząc szwajcarskie piwo.

Te nasze kolacje za każdym razem urządzałyśmy w innej knajpce w Wiecznym Mieście. Wybierając trattorie, opierałyśmy się na indywidualnych znajomościach i preferencjach. Punkt zbiorczy stanowiła tradycyjnie Brama Świętej Anny. Dla osób postronnych, a czasem i samych rekrutów, którzy dopiero poznawali życie w Watykanie, musiało to wyglądać zaskakująco. W pewnym momencie około godziny 20.30 ze wszystkich mieszkań w koszarach wylegały jak na zawołanie odstrzelone dziewczyny, gromadziły się w jednym miejscu i czekały na koleżanki. Zwykle zbierała się nas całkiem spora grupka. Oczywiście same płaciłyśmy za te kolacje, by nikt nie mógł nam zarzucić, że próbujemy się podpiąć pod finanse Watykanu.

Ciekawe, jak w ciągu ostatniego dziesięciolecia zmienił się sposób komunikacji i jak Watykan poszedł z duchem czasu. Jeszcze do niedawna sprawy organizacyjne ustalałyśmy między sobą za pośrednictwem karteczek i notatek w kopertach, które trafiały do skrzynki pocztowej męża każdej z nas w Komendzie Głównej Gwardii Szwajcarskiej. W ten sposób umawiałyśmy spotkania czy ustalałyśmy składki na prezent z okazji przyjęcia do grona kobiet gwardii nowej żony bądź też narodzin kolejnego dziecka. Ta tradycja bardzo mocno zakorzeniła się wśród nas. Zawsze obchodzona była uroczysta inauguracja pojawienia się nowej członkini w wielkiej rodzinie za murami. Prezent i bardziej lub mniej huczne powitanie były obowiązkowe. Obecnie wszelkie sprawy załatwia się jednym kliknięciem. Mamy w aplikacji Whatsapp wspólny chat GSP Wives, gdzie wymieniamy się ustaleniami, życzeniami lub przypomnieniem o jakimś ważnym wydarzeniu bądź rocznicy. To bardzo uprościło kontakty i doprecyzowanie wielu kwestii. Od razu wiadomo, która z nas potwierdza swój udział we wspólnym wyjściu czy spotkaniu. (...)

Te wieczorne babskie wypady były dla mnie ważnymi etapami stopniowego zaszczepiania Watykanu w swoim sercu. Sprawiły, że dość szybko poradziłam sobie z początkowym poczuciem zagubienia i samotności. Kobiety za Spiżową Bramą często czują się samotne. Odosobnienie i fakt, że większość czasu spędza się z dala od męża, który 80 procent swojego życia poświęca służbie papieżowi, są wpisane w codzienność każdej z nas. Nie przesadzając, mogę powiedzieć, że codzienna służba gwardzisty zajmuje mu od 10 do 12 godzin. Oprócz regularnej służby wartowniczej - czy to w słynnym wielobarwnym stroju galowym, czy w garniturze - wyżsi stażem gwardziści (a z reguły tacy zakładają rodziny) pełnią też inne funkcje w gwardii - są instruktorami młodej kadry, zajmują się logistyką koszar, pracują w zbrojowni czy nadzorują kuchnię i stołówkę. A ponadto pracują w komendzie głównej, piszą raporty, organizują zebrania, omawiają papieskie podróże i biorą udział w rekonesansie przed kolejnymi pielgrzymkami, czasami nawet na drugi koniec świata - na Madagaskar, Mauritius i do Mozambiku.

Dlatego dużym wsparciem jest towarzystwo rówieśniczek czy innych kobiet gwardii. Na pewno - tak było w moim wypadku - największa zażyłość rodzi się w chwili, gdy koleżanki mają dzieci w podobnym wieku, które później razem chodzą do przedszkola i są w jednej klasie w szkole. Łączy prozaiczna codzienność, ale i nasza różnorodność, co bardzo ubogaca. Pochodzimy z różnych krajów, niektóre przybyły tu z drugiego końca świata. Spore grono żon gwardzistów od zawsze stanowią Włoszki, bo młodzi żołnierze aklimatyzują się w Rzymie i najczęściej bywa tak, że właśnie tu się zakochują i poznają swoje drugie połówki. Ale po ulicach Wiecznego Miasta spacerują przecież także cudzoziemki. Obecnie w rodzinie gwardii są m.in. Australijka, Japonka, Meksykanka, Amerykanka i Kolumbijka. Nie wspominając o tym, że silną grupę stanowić zaczęły ostatnio nasze rodaczki, aż trzech oficerów gwardii wybrało bowiem na swoje żony Polki. Odrębną historię od zawsze stanowią Szwajcarki, które tworzą różne grupy w zależności od miejsca pochodzenia. To przecież kobiety włosko-, francusko- lub niemieckojęzyczne. Różni je kultura i odmienna mentalność. Trafiają do Watykanu zwykle jako żony starszych stażem oficerów, którzy przyjeżdżają na kilkuletnią służbę przy papieżu.

Najczęściej mają już starsze dzieci i po krótszym lub dłuższym okresie wracają do Szwajcarii, a podczas pobytu w Rzymie nie podejmują pracy, bo wiedzą, że to jedynie okres przejściowy.

Magdalena Wolińska-Riedi przez wiele lat pracowała, jako watykańska korespondentka TVP
Magdalena Wolińska-Riedi przez wiele lat pracowała, jako watykańska korespondentka TVPSergio Natolimateriały prasowe

Tak naprawdę życie w Watykanie nie zmusza kobiet do szukania pracy zawodowej. Nie muszą zarabiać, bo warunki, w jakich funkcjonują, pozwalają im na spokojną egzystencję, oparcie się jedynie na zarobkach męża. Mieszkanie za Spiżową Bramą jest służbowe i nie płacimy za nie ani grosza czynszu. Odpada w ten sposób ogromny comiesięczny wydatek. Wystarczy pomyśleć, że wynajęcie podobnej wielkości apartamentu w Rzymie, w tej części miasta, to koszt około dwóch, trzech tysięcy euro. Dodatkowo gwardziści wyższej rangi zarabiają nieźle. W szkole szwajcarskiej, do której posyłają dzieci, chociaż jest prywatna, korzystają ze znacznych zniżek z uwagi na przynależność do papieskiej formacji wojskowej, a od wynagrodzenia nie odprowadzają podatku dochodowego. Z tego też powodu większość kobiet pozostaje w domu, zajmuje się wychowaniem dzieci i codziennymi obowiązkami.

Inne kontynuują pracę w zawodzie, jaki wybrały przed zamążpójściem, albo szukają nowego zatrudnienia. Czy to z powodów czysto ambicjonalnych, czy też innych mieszkanki Watykanu pracują, i to w najróżniejszych dziedzinach. Pamiętam nauczycielkę matematyki i fizyki w rzymskiej szkole średniej, wykwalifikowaną przewodniczkę turystyczną po Rzymie i Watykanie, sierżant włoskiego wojska czy przedszkolankę. Niektóre kobiety pracują w samym Watykanie czy dla Stolicy Apostolskiej w budynkach eksterytorialnych. Nie jest to zabronione, choć próbuje się unikać zatrudniania żon gwardzistów i innych mieszkanek w samym Watykanie, aby nie wzbudzać plotek i oskarżeń o nepotyzm czy faworyzowanie. Sama przez 10 lat byłam tłumaczem watykańskiego Trybunału Roty Rzymskiej. Jedna z kobieta pracuje jako przewodniczka w krypcie bazyliki Świętego Piotra, jeszcze inna do niedawna była zatrudniona w Urzędzie Dobroczynności Apostolskiej. Chociaż zatem z jednej strony zatrudnianie w instytucjach watykańskich osób z wewnątrz nie jest mile widziane, to przecież z drugiej strony ludzie, którzy, żyjąc tu, świetnie znają realia, hierarchię kurii rzymskiej i posiadają watykańskie dokumenty, mogą stanowić większą gwarancję solidności niż ci z zewnątrz.

Przestrzega się jednej zasady: osoby spokrewnione, które pracują w Watykanie, nie są przyjmowane do tej samej instytucji. To dotyczy zarówno członków jednej rodziny, jak i np. ojca i syna, a także tych, którzy wiążą się ze sobą węzłem małżeńskim.

Mieliśmy w szeregach gwardii przypadek, gdy jeden z podoficerów zakochał się w pięknej Australijce, która pracowała w sekretariacie komendanta papieskiej gwardii. Dla miłości i przyszłego małżeństwa zrezygnowała z funkcji, jaką pełniła.

Moja sytuacja zawodowa w ostatnich latach stała się zupełnie wyjątkowa. Jeszcze nikt w historii Watykanu, kto na co dzień żył po tej stronie murów, nie pracował w roli dziennikarza ani tym bardziej korespondenta zagranicznej telewizji z Watykanu i Rzymu, którego podstawowym zadaniem jest relacjonowanie wydarzeń zza Spiżowej Bramy.

Oczywiście szczególnie w szeregach watykańskiej żandarmerii, która odpowiada za zabezpieczanie poufnych informacji przed uchem ciekawskich, moja praca wywołała lekki niepokój, ale od początku było jasne, że lojalność wobec miejsca, w którym żyję, i wobec papieża, który jest dla mnie także życzliwym sąsiadem, będę stawiać ponad potrzebę rozgłaszania czasem bardzo delikatnych czy pozornie kontrowersyjnych informacji.

Rzecz jasna, było to praktycznie dogodne, wielokrotnie bowiem mogłam przekazać jakiś news wcześniej niż jakiekolwiek inne telewizje lub dotrzeć z kamerą do miejsc niedostępnych dla innych. Tak jest zresztą do dzisiaj.

Pamiętam, jak jako pierwsza na świecie podałam informację o nagłym pogorszeniu się stanu zdrowia jednego z polskich hierarchów, który miał stanąć tego dnia przed Sądem Watykańskim za przewinienia, jakich dopuścił się za oceanem. Został przewieziony watykańską karetką do jednej z rzymskich klinik, a ja relacjonowałam przebieg wydarzeń na bieżąco, bo spływały do mnie istotne i niedostępne dla innych informacje z "wiarygodnych źródeł watykańskich". (...)

Jak zostaje się "kobietą w Watykanie"? Selekcja tych, które otrzymują wyjątkowy przywilej zamieszkania za murami, zwłaszcza w połączeniu z przyznaniem również watykańskiego obywatelstwa, jest niezwykle skrupulatna. Tutaj przypadków nie ma - o tym opowiem w szczegółach w części poświęconej mieszkańcom i obywatelom najmniejszego państwa świata.

Pośród niewielkiej liczby osób żyjących za Spiżową Bramą kobiety świeckie stanowią znikomy odsetek. To niemal wyłącznie żony członków Gwardii Szwajcarskiej. Poza nimi żyje tu żona komendanta Żandarmerii Watykańskiej, który jest jednocześnie szefem służb dbających o bezpieczeństwo papieża, żona szefa elektryków oraz żona kamerdynera, która za murami Watykanu wychowuje trzy córki. Innych kobiet nie ma.

Żeby zostać żoną żołnierza papieskiej formacji, nie wystarczy ustalenie daty ślubu, zaproszenie gości i zarezerwowanie sali na przyjęcie.

Przygotowania są złożone i rozpoczynają się na kilka miesięcy przed planowaną uroczystością. I to nie od przyszłych małżonków zależy decyzja, czy do ślubu dojdzie czy nie, ale od zwierzchnich władz Watykanu i sekretarza stanu.

Magdalena Wolińska-Riedi z córkami podczas spotkania z Ojcem Świętym
Magdalena Wolińska-Riedi z córkami podczas spotkania z Ojcem Świętymmateriały prasowe

Podstawowym warunkiem uzyskania zgody na ślub i zamieszkanie w Watykanie jest wyznanie i świadectwo moralności przyszłej małżonki. Koniecznie musi być praktykującą katoliczką. Nie może być rozwódką. W ostatnich latach, dzięki większej elastyczności papieża Franciszka, uzyskanie zgody na małżeństwo zostało znacznie uproszczone. Ale jeszcze dwa, trzy lata temu wydanie zgody uzależnione było od dostępności wolnego mieszkania za Spiżową Bramą. Apartamentów do dyspozycji jest niewiele, a te przeznaczone na mieszkania często bywają zajęte nawet przez 15 czy 20 lat przez rodziny gwardzistów, którzy młodo się ożenili i zamierzają pozostać tu do emerytury.

Rotacyjność mieszkań była jedną z kwestii najbardziej kłopotliwych. Narzeczeni często musieli czekać na ostateczne benestare sekretarza stanu nawet kilka lat. Tak było w wypadku dawnego majora gwardii, którego narzeczona mieszkała w okolicy placu Świętego Piotra, ale poza murami i oczywiście bez przyszłego męża, przez pięć lat, zanim otrzymali zgodę na ślub i wprowadzenie się do środka. Także trzy lata na zgodę na ślub musiała czekać moja koleżanka z Polski. Z przymrużeniem oka można powiedzieć, że to także sposób na sprawdzenie trwałości związku i cierpliwości kandydatów.

W tej chwili gwardziści mogą się żenić bez względu na to, czy mieszkania są dostępne, czy nie, bo Franciszek zdecydował, że nic nie stoi na przeszkodzie, by mieszkali także poza murami w budynkach eksterytorialnych w najbliższej okolicy Watykanu. Obecnie cztery watykańskie rodziny nie żyją za Spiżową Bramą.

Kolejnym obostrzeniem, które zostało zniesione przez papieża z Argentyny, był wymóg ukończenia co najmniej pięciu lat służby czynnej i uzyskanie stopnia kaprala, by mieć prawo do ślubu.

Stopnie wojskowe są bardzo ograniczone, kaprali dotychczas było jedynie 10 i bywało, że niektórzy gwardziści, nie widząc perspektywy szybkiego awansu i realnej możliwości założenia rodziny, rezygnowali ze służby i wracali do Szwajcarii.

Nie tak dawno to się zmieniło, i to w bardzo prosty sposób. Otóż pewien gwardzista, wicekapral, który od trzech lat spotykał się z dziewczyną, bardzo często pełnił służbę w Domu Świętej Marty, tuż przed drzwiami pokoju papieża Franciszka. Któregoś dnia, kiedy Ojciec Święty wyszedł na korytarz, aby zabrać korespondencję, jaka czeka na niego na stoliku przed drzwiami, zauważył, że żołnierz był zamyślony. Podczas pogawędki usłyszał, że chłopak dojrzał do decyzji o ślubie, ale nie ma stopnia wojskowego, który mu to umożliwi. Wystarczyło jedno słowo papieża - regulamin bardzo szybko zmieniono i gwardzista wkrótce stanął na ślubnym kobiercu.

Wymagania wobec kandydatki są jasne i trudno się dziwić zasadom, jakie w tym wypadku narzuca Watykan - z chwilą wyjścia za mąż kobieta otrzymuje watykański paszport i o pomyłkach nie może być mowy.

Przyszła żona - mieszkanka Watykanu - musi być osobą stanu wolnego, praktykującą katoliczką, a także cieszyć się nieposzlakowaną opinią w swoim środowisku. Wszystkie te wymogi nie są przyjmowane "na słowo", ale muszą zostać potwierdzone odpowiednimi dokumentami. Dlatego nawet już rok przed ślubem konieczne jest rozpoczęcie starań o różne zaświadczenia. Ja także musiałam uzyskać m.in. świadectwo moralności z archidiecezji, w której się wychowałam, świadectwo o niekaralności oraz o przyjętych sakramentach i coniedzielnym uczestnictwie we mszy świętej.

Komplet dokumentów zostaje następnie złożony w Sekretariacie Stanu Stolicy Apostolskiej. Watykan ma sześć miesięcy na udzielenie odpowiedzi. Kiedy zgoda zostanie wyrażona, co w moim wypadku zostało zakomunikowane Komendzie Głównej Gwardii Szwajcarskiej, można planować zamążpójście.

Są jednak przypadki, w których tak wielka restrykcyjność, jeśli chodzi o kandydatkę na żonę, nie jest wymagana i kobieta, która staje się obywatelką Watykanu, nie musi przedstawiać całej serii dokumentów. Chodzi o te kobiety, które żonami pracowników Stolicy Apostolskiej stały się już wcześniej i wraz z mężem przychodzą tu mieszkać przez kilka lat jego służby. One nie muszą być praktykującymi katoliczkami ani przedstawiać świadectwa moralności. Dobrze pamiętam, jak kilka lat temu do gwardii na stanowisko majora został powołany nowy oficer. To było w czasach pontyfikatu Benedykta XVI. Przyjechał prosto ze Szwajcarii, już żonaty.

Sandra - śliczna młoda brunetka - nie była ani wierząca, ani nawet ochrzczona. Dość szybko zrodziła się między nami duża sympatia, wspólnie wychodziłyśmy na kolacje, dużo rozmawiałyśmy, m.in. o jej wielkim pragnieniu bycia mamą i o trudnościach z zajściem w ciążę.

Pewnego dnia pożyczyłam jej niemiecką wersję książki Świadectwo - poruszający obraz naszego papieża Jana Pawła II autorstwa kardynała Stanisława Dziwisza. A później stałam się świadkiem wielkiej przemiany w sercu i umyśle mojej przyjaciółki.

Zaczęła odwiedzać grób Ojca Świętego. Modlić się, podobnie jak ja kilka lat wcześniej, o dar macierzyństwa. Doświadczyła takiego nawrócenia, że zapragnęła przyjąć chrzest i bierzmowanie. Już. Od razu. W Watykanie. Była jedną z tych wybranych dorosłych osób, które zostają ochrzczone przez papieża w Wigilię Paschalną, w Wielką Sobotę, w bazylice Świętego Piotra. Dla mnie to było również bardzo mocne przeżycie. Z bliska towarzyszyłam jej przecież w tej drodze przemiany. Obecnie Sandra jest mamą trojga dzieci.

W dzisiejszych czasach nie zdarzają się przypadki, by dzieci rodziły się na terenie samego Watykanu. Znajdujemy się w sercu Rzymu i w ciągu kilku minut osoby, które wymagają hospitalizacji, trafiają do któregoś z rzymskich szpitali.

Magdalena Wolińska-Riedi podczas wywiadu z papieżem Fanciszkiem
Magdalena Wolińska-Riedi podczas wywiadu z papieżem Fanciszkiemmateriały prasowe

Watykan ma podpisane umowy z wybranymi klinikami, również jeśli chodzi o oddział ginekologii, położnictwa i neonatologii, właśnie ze względu na kilkanaście młodych kobiet, żon członków papieskiej Gwardii Szwajcarskiej, które w każdej chwili mogą oczekiwać dziecka. Stolica Apostolska wspaniale troszczy się o garstkę swoich mieszkanek. Podczas mojego życia w Watykanie urodziłam dwie córeczki. Przez cały okres ciąży byłam pod troskliwą opieką jednego z lekarzy stale współpracujących z watykańską służbą zdrowia.

Półtora miesiąca przed planowanym terminem porodu dyrekcja służby medycznej poprosiła mnie na rozmowę. Zaproponowano mi kilka rozwiązań, m.in. Szpital Świętego Ducha oddalony od Watykanu o dosłownie pięć minut spacerem czy Szpital Ojców Bonifratrów na Wyspie Tyberyjskiej ze świetnym oddziałem neonatologii. Tam swoje dzieci urodziło kilka innych żon gwardzistów.

Szczególnie interesująca była jednak inna propozycja. W tym samym okresie Watykan podpisał umowę z prywatną kliniką w cichej zielonej dzielnicy Parioli w Rzymie.

Ostateczny wybór padł właśnie na to miejsce. Spędziłam tam w sumie dziewięć dni i nigdy nie żałowałam podjętej decyzji. Zapewniono mi komfort, bezpieczeństwo i spokój.

Prawdziwym wyzwaniem dla każdej młodej matki są pierwsze tygodnie po porodzie. Ze mną nie było inaczej. Ale Watykan i w tym wypadku nie zawiódł. Moje mieszkanie znajdowało się dosłownie 100 metrów od siedziby watykańskiej przychodni. Do domu przychodziła codziennie jedna z pielęgniarek, uczyła mnie oswajania się z noworodkiem i ratowała w razie ataków kolki czy desperackiego płaczu. Kiedy moja pierwsza córeczka Melania miała zaledwie dziewięć dni, niespodziewanie dostała bezdechu. My, młodzi rodzice, w panice, natychmiast wezwaliśmy pogotowie. Watykańska karetka błyskawicznie zawiozła mnie z dzieckiem do Szpitala Dzieciątka Jezus i tam dzięki szybkiej interwencji udało się moją córeczkę uratować.

Kilkakrotnie w tym czasie zdarzały się sytuacje, które jako matka małych dzieci mogę nazwać podbramkowymi. Sen z powiek spędzała czasami gorączka. W styczniu 2014 roku Melania chorowała na zapalenie oskrzeli. Wysoka temperatura nie spadała przez kilka dni. Późnym sobotnim popołudniem gorączka sięgała 40,7 stopni Celsjusza. Na szczęście lekarz dyżurny na terenie pogotowia kilka kroków od domu jest dostępny w Watykanie przez całą dobę. Przyszedł bezzwłocznie i karetką na numerach SCV zawieźliśmy małą do szpitala. Tam nie trzeba czekać w długiej kolejce, ambulans Stolicy Apostolskiej ma zawsze pierwszeństwo przejazdu i obsługi pacjenta.

Takie położenie daje ogromne poczucie bezpieczeństwa. W przypadku jakichkolwiek problemów ze zdrowiem lekarze i sanitariusze czuwają non stop. Znamy się tu wszyscy świetnie jak w małej mieścinie, więc do profesjonalizmu dochodzi ogromna ludzka życzliwość, otwarte włoskie serce i optymizm. A ten w sytuacjach skrajnego napięcia wobec kłopotów zdrowotnych jest sprawą nieocenioną.

Po kilkunastu latach życia tutaj nie mam wątpliwości, że bycie kobietą za Spiżową Bramą, mimo że samo stwierdzenie może się wydawać dość kuriozalne, jest wielkim przywilejem. To jedno z najbardziej bezpiecznych i komfortowych miejsc na Ziemi, gdzie kobieta jest doceniana, otaczana troską i szacunkiem nie tylko przez własnego męża, lecz także przez cały sztab mężczyzn, zarówno świeckich, jak i duchownych, którzy tu żyją czy pracują.

Fragment książki
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd na stronie?
Dołącz do nas