Jedyna Europejka na marokańskiej wsi. Nie było łatwo być białą kobietą na obcym kontynencie
Karolina Wachowicz
Moja przygoda z Marokiem zaczęła się dość typowo, bo od Marrakeszu. To było miejsce pełne turystów, kolorów i różnorodności, więc nie czułam się tam jakoś strasznie obco. Nazwijmy to rozgrzewką. Ostatecznie skończyłam na marokańskiej wsi, będąc jedyną białą Europejką. Było… ciekawie. Opowiem wam, jak to wszystko się zaczęło.
Spis treści:
- Biała kobieta spacerująca solo po ulicach to prawdziwa sensacja
- Niebieskie oczy i luźny strój gwarantują uwagę, której chcesz uniknąć
- Marokańczycy w Barcelonie mają złą renomę, Marokańczycy w Maroku są super!
- Bezpieczeństwo: w Maroku jest pod tym kątem lepiej, niż w Barcelonie
- Europejczycy są w Maroku traktowani jak królowie. Jesteśmy postrzegani jako "lepsi"
Zobacz również:
O ile Marrakesz był jak przytulna poczekalnia na lotnisku, o tyle Casablanca (którą odwiedziłam po Marrakeszu) przypominała mi już bardziej ruchliwy dworzec kolejowy w godzinach szczytu. Zatrzymajmy się na chwilę w Marrakeszu. To właśnie tutaj poznałam Kasię, Polkę, która prowadzi bloga i Instagrama (@u_mnie_w marrakeszu). Jej książka (pod tą samą nazwą, którą przeczytałam, już będąc na miejscu, zdecydowanie zmieniła mój światopogląd).
Kasia - niemal dosłownie - maluje słowami. To, w jaki sposób oswaja inność sprawia, że chcemy się w nią wtopić. Bo to nie tak, że Marrakesz jest stricte turystyczny. To absolutny misz-masz i przeplatanie się ze sobą najbardziej oddalonych od siebie kultur. Ona zdołała się w tym odnaleźć, a co więcej założyć własny biznes. Jej sklep jest popularny wśród Polaków, ale nie tylko. To właśnie w Arganie (tak nazywa się miejscówka w centrum Marrakeszu), zakupiłam najlepsze kosmetyki do włosów. Ale o tym innym razem.
Prawdziwa "jazda bez trzymanki" czekała na mnie dopiero w okolicach miejscowości El Jadida. To miejsce, gdzie żyją głównie lokalsi, a turyści zaglądają sporadycznie. Zwykle przez przypadek. Ja spędziłam tam około dwóch miesięcy.
Biała kobieta spacerująca solo po ulicach to prawdziwa sensacja
Kiedy znalazłam się w małej wiosce, od razu poczułam na sobie wzrok wszystkich jej mieszkańców. Było to miejsce, gdzie turyści pojawiali się "raz na ruski rok", więc biała kobieta spacerująca po ulicach (bez męskiej asysty) była dla lokalsów nie lada sensacją. Czułam się jakimś rzadkim okazem na wystawie. Niektórzy ludzie patrzyli na mnie, jakbym była stworem z innej planety, a inni chcieli sobie robić ze mną zdjęcia. Serio! Początkowo było to nawet zabawne, ale z czasem zaczęło mnie męczyć. Precyzując: nie czułam się jak wyjątkowa osoba, raczej jak odmieniec.
Nie jestem religijna i zwykle robię to co chcę i ubieram to, na co mam ochotę, ale na marokańskiej wsi postanowiłam postawić na skromne ubranie. Po pierwsze, ze względu na szacunek, ale też... święty spokój. Im bardziej się zakryjesz, tym mniej uwagi przyciągniesz.
Niebieskie oczy i luźny strój gwarantują uwagę, której chcesz uniknąć
Biała skóra, dekolt i odkryte, jasne włosy z daleka krzyczały, że nie jestem tutejsza. A z czym to się wiąże? Z sytuacjami, których raczej starałam się uniknąć. Jako kobieta w Maroku musiałam się zmierzyć z wieloma wyzwaniami. Gdy pytałam mężczyzn o drogę, czy jakiekolwiek informacje, nie kończyło się tylko na odpowiedzi. Często otrzymywałam liczne zaproszenia na randki albo prośby o pieniądze. Ci, którzy mnie znają, wiedzą, że zawsze powtarzam, iż mam "asertywność plastyczną". Trudno jest mi mówić "nie". Kiedy jednak naprawdę jest mi z czymś niewygodnie, stawiam granicę. W tamtym miejscu te granice nie były przyjmowane w sposób, w jaki bym tego oczekiwała.
Marokańczycy w Barcelonie mają złą renomę, Marokańczycy w Maroku są super!
Mieszkając w Barcelonie, przywykłam do ciągłego zgiełku, tłumów i nieustannej czujności. To miejsce, gdzie nie można spuścić oka z telefonu, pozostawienie laptopa na stole w restauracji (nawet na chwilkę) graniczy z szaleństwem. Mamy w Barcelonie nawet powiedzenie, że kto przynajmniej raz nie został okradziony, nigdy tak naprawdę nie mieszkał w tym mieście. Niestety, złą renomę mają głównie nielegalni, marokańscy imigranci. Oczywiście, to tylko stygma, ale wiadomo, że podświadomie przekładamy taki obraz na ich społeczeństwo. Marokańczycy w Maroku są jednak naprawdę w porządku. Ba, w Maroku czułam się bezpieczniej niż w Barcelonie! Zwłaszcza późnym wieczorem, kiedy to ulice tętniły życiem.
Bezpieczeństwo: w Maroku jest pod tym kątem lepiej, niż w Barcelonie
Jak już wspomniałam, po Maroku podróżowałam solo. Byłam otoczona zupełnie inną kulturą i obyczajami. Co ciekawe, w tej samotności byłam bezpieczna. Mimo swojej egzotyczności, w marokańskich miastach czułam się pewnie. Mogłam zostawić swoje rzeczy na stole w restauracji i pójść do toalety, bez obawy, że ktoś mnie okradnie. To było coś kompletnie odmiennego od mojego życia w Barcelonie. Tam taki gest byłby nie do pomyślenia, tutaj - normalka. Zero stresu, zero lęku. W otoczeniu zupełnie obcych ludzi, czułam się zrelaksowana. Oczywiście, zachowywałam podstawowe zasady ostrożności, ale to zupełnie inna bajka niż kurczowe trzymanie swojej torebki w Barcelonie, podczas wypadu na miasto czy do supermarketu.
Europejczycy są w Maroku traktowani jak królowie. Jesteśmy postrzegani jako "lepsi"
W Maroku, zwłaszcza na wsi, Europejczycy są traktowani jak prawdziwe VIP-y. Czasem czułam się z tym aż trochę niezręcznie, bo to wyjątkowe traktowanie nie wynikało z niczego innego jak z faktu, że jesteśmy postrzegani jako lepsi. Tamtejsi ludzie żyją (zazwyczaj, bo albo są biedni albo bogaci; klasa średnia praktycznie nie istnieje) w skromnych warunkach. Nasz europejski status, silniejsze paszporty i ten specyficzny "zapach pieniędzy" robią na nich ogromne wrażenie. Dla nich jesteśmy symbolem lepszego życia i nadzieją na coś więcej.
I ta nadzieja przejawia się na wielu frontach. Lokalni sprzedawcy zawyżają ceny, mężczyźni zapraszają Europejki na randki, a my, Europejczycy, najchętniej chodzimy do "dobrych i drogich" (względem ichniejszych standardów) restauracji. Wiadomo, można na nas zarobić. Euro jest silną walutą, a jeśli stać nas na podróże, napiwek albo drobną zapłatę za poradę od "lokalsa", również. Czy powinniśmy ich za to winić? Moim zdaniem nie. Każdy walczy o lepszy byt.
To pokazuje, jak różne są nasze światy - my przyjeżdżamy tam na chwilę, a dla nich nasze "luksusy" są czymś nieosiągalnym na co dzień. Myślę, że podróż do Maroka, zwłaszcza takiego nie turystycznego, to porządna lekcja pokory. Dla każdego, kto uważa, że łazienka, ciepła woda i dach nad głową, są standardem.
Moja wycieczka po nieznanych zakamarkach Marrakeszu była jak dziki labirynt, pełen nieoczekiwanych wyzwań i sytuacji, na które nie byłam przygotowana. Kultura była inna, zasady zupełnie odmiennie niż te, do których przywykłam. Które przyjęłam za pewnik. Nawet ja, osoba otwarta i mająca spore doświadczenie w podróżach, musiałam naprawdę się wysilić, żeby się zaadaptować. I wiecie co? To była jedna z najlepszych przygód (i lekcji), jakich doświadczyłam.