Lekcja kobiecości

Jak co roku, od dłuższego czasu, po urodzinach dostaję ataków przemyśleń, podsumowań, postanowień poprawy i planów na przyszłość. W tym roku padło na kształtowanie kobiecości. Strasznie dużo pracy przede mną.

Przychodzi w końcu taka chwila, że nie ma innego wyjścia - trzeba nabrać subtelności, czasami włożyć spódnicę albo ograniczyć wypowiadanie słów obyczajowo przypisywanych osobom zajmującym się produkcją oraz naprawą obuwia. Tu nawet widzicie efekt treningu - uczę się zamieniać słowa, które jako pierwsze i nader uniwersalne cisną mi się na usta, a przez cenzurę nie przechodzą, na te powszechnie nie uważane za obraźliwe. Przy okazji przyswajam umiejętności kwiecistego opisywania rzeczywistości zaczynając od wyrażeń najprostszych.

Trochę to koliduje z kolejnym postanowieniem, które mówi, że trzeba ograniczyć ilość słów wypowiadanych na minutę chociaż o połowę, ale tym akurat zajmę się innym razem. Nie od razu przecież zbudowali to miasto z cudownymi zabytkami będącymi świadectwem polskiego bogactwa kulturowego, mekkę wspaniałych artystów tworzących niepowtarzalne dzieła... Stop, stop! Widzicie, mówiłam, że za dużo gadam.

Jak już sytuacja jest na tyle skrajna, że należy natychmiast dać upust negatywnym emocjom, mam przygotowany cały zestaw kół ratunkowych: ku.... rczaka, ku... chenkę, krowę mać oraz kilka innych, które doskonale znacie.

Subtelność też muszę podszlifować. Zacznę od tego, że zdejmę nogę z biurka podczas pisania tego tekstu.

Potrzebuję kilku korepetycji z tzw. typowych kobiecych zachowań. Pierwszą lekcję od dwóch mistrzyń już dostałam - wytłumaczyły mi, że nie warto wcześniej kończyć zakupów (które notabene trwają już z tydzień), wystarczy po prostu zamówić taksówkę, dzięki której przejeżdżając trzy ulice dalej uda się nie spóźnić na wizytę w solarium. Tutaj chyba natrafię na największe przeszkody - a pierwsze już się nawet pojawiły - ani nie lubię tracić za dużo czasu na zakupy, ani nawet nie chodzę do solarium. Wystarczy, że zdobyłam się na ogromne poświęcenie, jakim było rozpoczęcie kuracji antycellulitowej. Jak na mnie to i tak szczyt odpowiedzialności oraz przejawów zajmowania się typowo kobiecymi sprawami.

Już się tak namęczyłam tym ciągłym kontrolowaniem własnego zachowania i języka (uwierzcie, że to najgorsze), że spódnicy na razie nie wyciągam z szafy. Doszłam do wniosku, że jak ubiorę rybaczki, to jakaś tam namiastka spódnicy jest - kawałek łydki na wierzchu. Ale na do kroku tak drastycznego jak zmiana sposobu ubierania nie zmuszam się dopóki nie zobaczę innych wyników pracy nad sobą, nie ma takiej opcji.

Aby poprawić choć odrobinę swój wizerunek towarzyski, postanowiłam też zmienić formy rozrywki. Zaczynam dość drastycznie - zamiast iść z chłopakami na piwo i włóczyć się do rana po krakowskich knajpach (najlepszych pod słońcem zresztą), umówiłam się z koleżankami w środku tygodnia, na godz. 18. u mnie w domu (słyszałyście już, że tzw. homing wygrał batalię o zwolenników z clubbingiem i jest "trendy" - tak przynajmniej twierdzą znajomi warszawiacy, którzy w swoim mieście i tak mają bardzo ograniczone możliwości dobrej zabawy) i pić będziemy kulturalnie półwytrawne białe wino, wcinając koreczki z piklami.

Wszystkie lekko się wstawimy, wypalimy po jednym papierosku, pochwalimy wspaniałych mężczyzn naszego życia i nie tylko... Mówiłam już, że trenuję barwne przedstawianie realiów?

Ex-blondynka

INTERIA.PL
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas