Mama najwierniejszy przyjaciel
Sława Przybylska, Daniel Olbrychski, Bogusław Kaczyński i Maja Komorowska opowiadają o swoich matkach.
Była wrażliwa na estetykę
- Moja mama, która wychowała się w Drelowie na Podlasiu - wspomina Sława Przybylska - była uosobieniem miłości i życzliwości dla całego świata. Do wszystkiego zresztą, do ludzi, do Boga, do kwiatów. Swój zachwyt nad światem wyrażała w śpiewie. Robiła też cudowne kwiaty z kolorowej bibułki; potrafiła zrobić misternie kwiatek i jeszcze podejść doń, by jakiś listek odgiąć, przygiąć.
Była wrażliwa na piękno, estetykę. I tę estetykę ja również pielęgnuję w sobie...
Prosta i uczciwa
- Nie sądzę, żeby mama mnie rozpieszczała - mówi Daniel Olbrychski. - Obydwaj (z bratem) zdawaliśmy sobie sprawę, że nie ma miejsca na dokuczanie Jej i niesłuchanie. Nie chcieliśmy utrudniać Jej i tak trudnego życia. Gdy przychodziła z pracy, to moje zabawki były posprzątane, bo wiedziałem, że sprawi Jej to przyjemność. Podobnie dziadkowie - czy mogłem im w ogóle robić na złość? Bywało, oczywiście, że po kłótni wymykałem się z domu i potem z sadystyczną satysfakcją patrzyłem, jak mama czy babcia szuka mnie po okolicy. Ale tym większa była skrucha i radość, gdy się godziliśmy. Wspólny płacz w ramionach... Dziś widzę, że matka wychowywała mnie i brata, pozornie nie poświęcając nam dużo czasu. Działał na nas Jej przykład: uczciwość, miłość, otwartość. Takie były Jej książki, które pisała dla dzieci i młodzieży - pełne czułości i wrażliwości na ludzką krzywdę. Jej literatura. Prosta i uczciwa - i ona sama też taka była.
Słoik ze śmietaną
- Nikt na świecie nie potrafił mnie tak rozśmieszyć jak Matka. (...) Kiedyś powiedziała - dzieli się swoimi refleksjami Zofia Kucówna - że na scenie wyglądam jak w życiu. Gdy złapała wolną chwilę od pracy, zmęczona przesiadywała na schodach domostwa. Przygarniała mnie do siebie jak własność najserdeczniejszą. Pewnego razu ojciec przyniósł śmietanę w szklanym słoiku. Gęstą, żółtą jak szafran, prawie jak masło, którego nie widzieliśmy od dawna. Matka postawiła ją na najwyższej półce kuchennego kredensu i zakazała do niej zaglądać. Miała być rarytasem do jakiejś kartoflanej potrawy. Było popołudnie. Nikogo w domu. Siedziałam z podwiniętymi nogami na krześle i czytałem elementarz. Ale ani Ala, ani pies Ali nie interesowały mnie. Interesowała mnie śmietana. Nie mogłam od niej oderwać myśli. Po długich ze sobą walkach przystawiłam krzesło do kredensu, wgramoliłam się na nie i w potwornym strachu wyciągnęłam ku górze rękę. I czekając na piorun z nieba, który nie uderzył, otworzyłam drzwiczki. Serce waliło nieprzytomnie i w oczach migało od grzechu kradzieży. Wzięłam do rąk słoik i przyłożyłam do ust. Pociągnęłam. Strumień chłodnej, kwaśnej, aromatycznej gęstości wypełnił usta, gardło, przełyk. Kradzione nie tuczy może, ale smakuje tak samo jak niekradzione, a może jeszcze bardziej. Smak grzechu podobał mi się. Postawiłam słoik na miejscu i z ulgą patrzyłam jak śmietana spływa powoli po szkle. W porządku. Nic nie widać. Wracałam do elementarza. Ale smak śmietany prześladował mnie. Przystawiłam krzesło drugi raz, i trzeci, i czwarty. Wieczorem wszyscy zebrali się przy kolacji. Trzaskał ogień pod płytą, szczękały talerze, sztućce, zrobiło się gwarno w babcinej kuchni. Usłyszałam wołanie matki: - Kto ruszał śmietanę? Zrobiła się cisza, a ja zamarłem. Serce chciało wyskoczyć, dławiło w gardle, zrobiło mi się gorąco. - Kto ruszał śmietanę? Matka powtórzyła ciszej, lecz groźniej...
Matczyne nalewki
- Moja mama, wysoka brunetka o włoskim typie urody i mocno zarysowanej osobowości - wspomina Bogusław Kaczyński - była typową kapłanką domowego ogniska. Nie pracowała ani jednego dnia, gdyż byłoby to największym dyshonorem dla ojca, przed wojną wybitnego specjalisty w Podlaskiej Wytwórni Samolotów, który wziął na siebie - zgodnie z panującymi w dawnych czasach obyczajami, trud utrzymania rodziny. Do obowiązków mamy należało więc wychowywanie dzieci i wzorowe prowadzenie domu. Nieustannie pojawiali się u nas goście, urządzano najróżnorodniejsze spotkania towarzyskie. Choć czasy były ciężkie, stół był zawsze suto i fantazyjnie zastawiony. Pamiętam, jak mama tygodniami głowiła się, jakie przygotować menu, aby nie powtórzyła się żadna z potraw podawanych podczas poprzednich przyjęć. To samo było z alkoholami. Na długim stole, przy którym zasiadało nieraz trzydzieści osób, a zdarzało się, że gościła cała orkiestra filharmonii, ustawiano kryształowe karafki z nalewkami roboty mamy, każda w innym kolorze - od białej anyżówki i złotej z pigwy poprzez różową z tarniny i szmaragdową z piołunu do bordowej z czarnej porzeczki i hebanowej z orzecha włoskiego. Kiedy goście odjeżdżali, mam promieniała ze szczęścia, ze wszystko wypadło jak należy. Przez kilka dni zachowywała się jak wirtuoz, którego koncert zakończył się przynajmniej dziesięcioma bisami. Gdzie te czasy? Gdzie są takie mamy? Najlepsze przyjaciółki
Beata Kozidrak opowiada ze wzruszeniem o swoim domu i córkach - najlepszych przyjaciółkach: - W domu odnajduję ciepło i spokój, co przy moim ruchliwym trybie życia nie pozostaje bez znaczenia. Kilka lat temu przeniosłam się z rodziną z kilkupokojowego mieszkania w bloku do naszego nowego domu. Urządzaliśmy ten dom wspólnie - ja z mężem i dziećmi, więc stał się odbiciem naszych estetycznych upodobań. Ale pewnie dlatego wypoczywam w nim znakomicie. A myślę, że i nasi przyjaciele chętnie nas odwiedzają, bo u nas niczego nie ma na pokaz. To tylko w kolorowych pismach pojawiają się niekiedy złośliwe komentarze. Nie interesuje się plotkami i śmieję się z tego, co nieprawdziwego do mnie dotrze. Pierwsze dziecko, Kasia, urodziło się, gdy miałam 22 lata. Na narodziny młodszej, Agaty, czekaliśmy z całą rodzina kolejne 12 lat. Dziś starsza córka liczy sobie 25 wiosen, młodsza 13. Obie są najlepszymi moimi przyjaciółkami. Surowo mnie oceniają, ale taka krytyka jest najcenniejsza, bo prawdziwa i szczera.
Przepustka do nieba
Mama... oczy miała zielone, włosy jasnopopielate, takie miękkie jak dzieci mają.. - charakteryzuje swoją rodzicielkę Maja Komorowska. - Mama była wysoka, bardzo szczupła. Chodziła wyprostowana, długim krokiem. Pięknie nosiła głowę. Odchylała ją lekko do tyłu. Pamiętam głos Mamy ... niski, ale nie matowy. Swojski. "Na ulicy Słowiczej, na ulicy Zmyślonej, nie ma wcale kamienic, tylko same balkony..." A potem jeszcze "... że rozpacz, że ból cię przygniata, że muszę nad tobą zapłakać..." Mama śpiewała o Warszawie. Ale najpiękniejszy miała głos, gdy śpiewała kołysankę. (...) Mamo ... Podziwiam cię, jak potrafiłaś nie pamiętać tego, co było prawie przed chwilą. Jak tylko ból mijał, to umiałaś być wesoła. Podziwiałam Cię za to, że nie było rzeczy małych, nieważnych. Wszystko było ważne, co dotyczyło dzieci. (...) Podziwiałam Cię, że byłaś wierna swoim przyjaciołom nawet po ich śmierci. Twoje nie kończące się litanie "Wiecznych odpoczynków". Mamo... Podziwiałam Cię, że miałaś dla mnie tyle cierpliwości. Uczyłam się w szkole podstawowej bardzo słabo. Ale wierzyłaś, ze jeszcze będę się dobrze uczyła. Jak trochę zmądrzeję, dojrzeję... Napisałam list do Mamy - na Święto Matki (chyba byłam na studiach w Krakowie). Napisałam, że chciałabym być taką matką, jaką Ona była dla nas. Po Jej śmierci, w książeczce do nabożeństwa, znalazłam swój list. Z boku Mama dopisała ołówkiem: "Przepustka do nieba". Każdy z nas w sercu swoim chowa wdzięczność za to, że matka dała mu największy skarb - życie. Wdzięczność tę wyraża w różnych postaciach: może przejawiać się w codziennym szacunku i dowodach wiernej pamięci w dniu Jej święta. Obchodzimy je zawsze 26 maja w okresie rozkwitania najpiękniejszych kwiatów. Zapewne dlatego, żeby je wszystkie można było Jej ofiarować.
Janusz Świąder