Mocne akcenty
Chyba najbardziej znana opinia przeciętnego Polaka o obrazie - to bystra krytyka, że przecież takie coś to ja w nocy i lewą ręką namalowałbym, i to nawet lepiej. Mówię tu o krytyce dotyczącej malarstwa współczesnego, bo nad historycznym są tylko zachwyty. Prawda jest taka, że nie tak łatwo jest malować, a namalować dobrze, to już w ogóle trudno.
Barbara Hubert: - A co takiego pan w nich dostrzegł?
Są bardzo oszczędne w formie, a przy tym łapią nastrój chwili i miejsca, o którym opowiadają; zawierają atmosferę, która się udziela w taki sposób, że można sobie dorobić prywatny ciąg dalszy historii zamkniętej w kadrze. Więcej opowiadają, czy zapowiadają, niż na ich widać. Są kolorowe w sposób, jaki lubię: z jednej strony subtelne połączenie pasteli, a z drugiej - zdecydowane, brawurowe, prawie brutalne plamy. Wydaje mi się, że Pani je maluje pewną ręką, szast-prast, bez wątpliwości, które dla mnie zawsze są podejrzane - ta udręka artysty, często mylona z aktem/procesem twórczym, najczęściej zastępującym samo dzieło. No i umie Pani namalować pieska. Czy się mylę?
Barbara Hubert: - To dobrze, że nie widać "udręki artysty". Czasem się to zdarza, ale staram się wszelkie ślady owej "udręki" zatuszować. Prawda jest taka, że najlepsze obrazy wychodzą właśnie wtedy, gdy jest się w dobrej dyspozycji, tzn. jest się pewnym, co się chce namalować, jak się chce to przedstawić, ważne też jest, żeby być - tak to sobie nazywam - pod urokiem chwili , która zachwyciła; no, powiedzmy mniej górnolotnie - która sprawiła, że chce się namalować właśnie ten wycinek rzeczywistości, zatrzymany w danym momencie, z określoną kompozycją, światłem, ogólnie - klimatem. Ważne jest też, żeby cały "akt twórczy" zamykał się w stosunkowo niedługim czasie; obrazy malowane, powiedzmy, miesiącami w moim przypadku są dosyć mało udanymi realizacjami. Pewnie dlatego właśnie, że z czasem traci się kontakt, zamazuje w pamięci emocje, które sprawiły, że obraz ma powstać.
Oszczędna forma jest wynikiem eliminacji poszczególnych elementów, często kompozycja wyjściowa wygląda zupełnie inaczej niż końcowy efekt. Malując, pozostawiam tylko kluczowe elementy, na nich opieram całą kompozycję, one tworzą nastrój. Wszystko, co niepotrzebne, jest usuwane, po to, by to, co pozostanie, miało dosyć przestrzeni-powietrza dla siebie, żeby było bardziej wymowne. Może dlatego widz potrafi sobie dointerpretować dalszy ciąg historii; może są to ślady po tych wciąż istniejących, ale już niewidocznych postaciach, drzewach, zwierzętach, sytuacjach?
Lepiej mniej, ale lepiej?
Barbara Hubert: - Ta eliminacja dzieje się jakoś tak - automatycznie. Maluję i okazuje się, że już tylko jeden człowiek pozostał i tak samotnie się zrobiło. Ostatnio moja koleżanka, rzeźbiarka, oglądając moje obrazy, powiedziała, że wieje z nich halnym samotności i nie mogłaby mieć mojego obrazu na ścianie, bo czułaby się okropnie samotna, patrząc na niego.
Taka oszczędność wynika też z mojego "ideału obrazu", jakim jest jedna dobrze postawiona plama, o określonej temperaturze; plama, z której można odczytać wszystkie emocje, jakie powodowały, że obraz powstał. Taki znak graficzny. Malarski znak. Minimum formy, maksimum przekazu.
No i tu dochodzimy do tego, jak pomysł na "obraz idealny" zaczął się formować. Od mojego psa jamnika - Jajo. Jajo przedstawiał (już, niestety, mówimy o nim w czasie przeszłym) formę bardzo spójną: cały czarny, bez zbędnych tonów, w formie zwartej, ewoluującej w kierunku kształtu idealnego - kuli, był bardzo dobrym modelem. Przedstawiałam go właśnie w takiej spójnej formie, na niezbyt rozmalowanym tle. Powstawały takie leniwe, czarne jamniki, takie oszczędne plamy, a potem z jamników oszczędność przelała się na resztę malowanego świata. Teraz, kiedy Jajo leniuchuje już na innym świecie, mogę sobie patrzeć na te "czarne znaczki"... i trochę mi smutno, że tak wszystko przemija. Jak Jajo.
Skąd Pani wie, że trzeba malować akurat to, a całą resztę rzeczywistości nie?
Barbara Hubert: - To następuje - pewnie jak u większości malarzy czy innych twórców - poprzez tzw. impuls.
Co to jest impuls, w Pani wydaniu?
Barbara Hubert: - Idę sobie na spacer, patrzę - pani z pieskiem w czerwonym płaszczu z żółtą reklamówką, obok Wisła, zielona trawa. Myślę, że to fajna kompozycja. Zestawienie pomarańczowego (jak się po wnikliwszym spojrzeniu okazuje) płaszcza z żółtą, tanią reklamówką, jest intrygujące. W moich obrazach staram się kojarzyć ze sobą takie właśnie mocne akcenty, czasem jest to trudne, bo trzeba unikać kolorystycznych zgrzytów, a jednocześnie zachować mocne kolory blisko siebie. Ktoś mi kiedyś powiedział, że "bolą go oczy, jak patrzy na moje obrazy" i pewnie niektórzy tak to odbierają - w zależności od osobistej wrażliwości. Ja jednak zawsze wyważam każdy ton. A ostatnie obrazy są z kolei bardziej stonowane i chyba już takich "zgrzytów kolorystycznych" nie będzie?
Kolor w ogóle jest dla mnie niesamowicie ważny - mogę malować jedynie przy świetle dziennym, w żadnym innym po prostu nie widzę koloru. Obrazy malowane przy żarówce okazują się rano kompletnie kulawe kolorystycznie i nie ma sensu tak malować.
Skąd Pani wie, że obraz już jest skończony?
Barbara Hubert: - Z tym, czy obraz jest skończony czy nieskończony, są często problemy. Czasem się po prostu wie - już dziś koniec, bo potem się psuje. Ale są i takie obrazy, gdzie nie wiadomo, czy jeszcze, czy już. Wtedy daję je do "dojrzewalni". Mam taką komórkę, pomieszczenie takie, gdzie zamykam obrazy "niezdecydowane". One tam sobie przebywają jakiś czas, odpoczywają ode mnie, a ja od nich. Po jakimś czasie je wyciągam i wiem, co trzeba zmienić, albo właśnie stwierdzam, że nic nie trzeba, i koniec. Mam też "ścianę prawdy" - taką jedną ścianę w pracowni, gdzie pada specyficzne światło (bardzo krytyczne światło). Jeżeli obraz się tam obroni, czyli wygląda dobrze, to znaczy, że nie trzeba go już ruszać. Najczęściej stosuję oba warianty - komórka i ściana. Obrazy, które WIEM, ŻE SĄ SKOŃCZONE, zdarzają się nieczęsto.
Pani mistrzowie?
Barbara Hubert: - Wielu, właściwie przekrój przez wszystkie epoki, wszyscy wielcy swoich czasów byli przez jakiś czas moimi mistrzami. Nie będę wymieniać, bo to długa lista. Czerpię z MISTRZÓW pełnymi garściami. Po to też są.
Obraziłaby się Pani, gdyby ktoś powiedział, że stylistycznie Barbara Hubert przypomina trochę Sasnala Wilhelma?
Barbara Hubert: - Myśli pan, że jest się o co obrażać? Wolę stylistycznie przypominać Wilhelma niż na przykład Bakułę .Wilhelm to bardzo dobry malarz, niesamowicie pracowity, maluje bardzo różnie stylistycznie, być może w którymś miejscu się jakoś spotykamy; może wynika to z tego, że razem studiowaliśmy. Nie mam okazji oglądać obrazów Wilhelma zbyt często, więc nawet nie wiem, jak ON MALUJE teraz. Ostatnio widziałam jego wystawę w NY w 2002 roku. Jak weszłam do galerii, pomyślałam że to wystawa zbiorowa, takie tam różności były, ale nie - wszystko było Wilhelma, wszystko dobre i różne od siebie.
Ale na pewno obraziłabym się, gdyby Pan powiedział, że stylistycznie przypominam Bakułę.