Mój protest song
Nie znam się na polityce. Obce mi są jej meandry i złożoność rządzących nią zależności. Posiadam średnią (czyli dość marną) wiedzę na temat współczesnej oraz historycznej prawdy o układach sił decydujących o losach Polski. W tym kontekście jestem przeciętną obywatelką X. Żyję sobie tutaj na miarę swoich możliwości i na dobrą sprawę nikogo nie obchodzi ani mój los, ani moje zdanie w żadnej z zasadniczych kwestii. Mam jednak prawo głosu. I zamierzam z niego skorzystać. Nawet jeśli to, co powiem, miałoby tylko odbić się pustym echem w czterech ścianach określających mój kawałek ziemskiej przestrzeni.
Jak to się stało, że prawie 40-milionowe demokratyczne państwo, znajdujące się w samym środku mapy Europy, należące do Unii, NATO i innych znaczących organizacji określających porządek współczesnego świata, z tak chlubną tradycją, bogatą kulturą i wieloma zasługami w walce o wolność i niepodległość, nie potrafi korzystać z danych mu przywilejów? Że tak marnuje swoje szanse i roztrwania możliwości? Teraz, kiedy moglibyśmy wreszcie wyzbyć się wszelkich kompleksów i przechadzać się po salonach Starego Kontynentu z dumą w sercu i z podniesioną głową, sytuacja komplikuje się na tyle, że znowu jesteśmy sprowadzeni do parteru i wąchamy kwiatki od korzeni. Strasznie to ironiczne, bo tym razem nie ma nawet na kogo zwalić winy! Nikt z zewnątrz nam nie zagraża, nie musimy żyć pod niczyje dyktando. Jesteśmy panami na włościach. A włości marnieją w oczach.
Gdyby można było wykarmić ludzi polityczną błazenadą z pierwszych stron gazet, naród polski byłby najedzony do syta. Tymczasem narodowi polskiemu powoli robi się już od tego wszystkiego niedobrze, a jego apetyty ciągle nie zostały zaspokojone. Od mniej więcej roku (czyli finału wyborów parlamentarnych oraz prezydenckich) mamy do czynienia ze zjawiskiem, które w moim odczuciu, z jakichś tajemnych względów, możliwe jest tylko tutaj. Oto masowo i sukcesywnie jesteśmy poddawani procesowi wylewania sobie szamba na głowy. OK. Sami wybraliśmy braci Kaczyńskich. (Ja nie, ale byłam w mniejszości.) Zdaje się, że mieli robić co w ich mocy, żeby godnie piastować swoje stanowiska, dbać o nasz wizerunek na arenie międzynarodowej i walczyć o nasze interesy. Tymczasem piastują swoje stanowiska w sposób nieodpowiedzialny i godny pożałowania, malują nam paskudną gębę w świecie, a nasze interesy najwyraźniej nie idą w parze z ich osobistymi interesami. Zdaję sobie sprawę, że polityka to sztuka trudna i z gruntu nieczysta. Wypadałoby jednak, w dobie ogólnoświatowego dialogu i porozumienia, zachować przynajmniej pozory przyzwoitości oraz uszanować elementarne zasady "fair play". Ale, gdzie tam!
Najpierw było mi zwyczajnie przykro. Potem ogarnęła mnie frustracja. Następnie dostałam furii. Kolejne etapy to: pusty śmiech, lodowata obojętność, teraz - dojmujące uczucie smutku pomieszane z zażenowaniem. Wizja kraju, w którym się urodziłam, wychowałam, a teraz płacę podatki, jest mi co raz bardziej obca i nawet nie mam ochoty być z nią kojarzona. Postaci typu Lepper, Giertych czy cała plejada gwiazd z PiS-u, to dla mnie kosmici, którzy jakimś trafem znaleźli się w pozycji kreatorów rzeczywistości, w której - chcę czy nie chcę - muszę funkcjonować. Czuję się w Polsce coraz dziwniej. Jak niepasujący do zagmatwanej układanki prosty element.
Oto fakty z mojego najbliższego otoczenia: dwóch kuzynów z żonami w Londynie (nie zamierzają wracać), jeden w Irlandii (nie zamierza wracać), jedna siostra cioteczna również w Irlandii, z całą rodziną (nie zamierza wracać), jedna siostra cioteczna w Berlinie, też z rodziną (nie zamierza wracać). Do tego dochodzi ciocia i jeden wujek, w wieku lat ponad 50. - ciocia we Florencji opiekuje się starszymi ludźmi, żeby móc w Polsce utrzymać męża i dziecko, wujek zbiera w Anglii truskawki, z tych samych powodów! Nie wymienię tu całej listy znajomych, którzy również wyemigrowali z kraju nad Wisłą. Wcale nie w poszukiwaniu przygód. Po prostu - w celu zachowania resztek godności, podejmując uczciwą pracę, z której mogą się przyzwoicie utrzymać. Statystyki nie kłamią. Faktycznie bezrobocie za czasów IV RP (śmiechu warte!) drastycznie maleje. Wielu wyruszyło szukać roboty gdzieś indziej!
Nie chce mi się zagłębiać w szczegóły, analizować kolejnych wybryków kabaretowych rządów niby-prawa i niby-sprawiedliwości. Co się dzieje, wszyscy widzą. Grozi nam dyktatura, a my spokojnie śledzimy losy ulubionych bohaterów seriali, udajemy się do supermarketu na weekendowe zakupy i w zaciszu domowym kręcimy swoje przysłowiowe lody. I to jest najstraszniejsze! Oto dowód definitywnego upadku narodowego ducha! Nawet studenci, którzy zawsze w sytuacjach kryzysowych wznosili raban i czynili niemałe kłopoty elitom źle rządzącym, siedzą dziś sobie cichutko w akademikach, oddają się młodzieńczym uciechom i wkuwają na pamięć twierdzenia i regułki, z nadzieją, że spożytkują swą wiedzę gdzieś w bardziej sprzyjających warunkach. Bo na pewno nie tutaj. Totalne patriotyczne odrętwienie?
Kilka dni temu udałam się z wizytą do finansowego doradcy, w celu zabezpieczenia przyszłości własnej i mojej rodziny. Nie zaskoczył mnie wcale stwierdzeniem, iż polska finansjera ma w głębokim nosie to, co dzieje się na scenie politycznej naszego kraju. W końcu i gospodarka przestała traktować poważnie rządowe cyrki i zaczęła iść swoim niezależnym torem. Pytanie: na jak długo? Cyrk charakteryzuje się tym, że lubi zaskakiwać widza. Zwłaszcza popisami na trampolinie.
Gdybym miała szansę spotkać któregoś z braci Kaczyńskich twarzą w twarz (nieważne którego, obaj mi się mylą), spytałabym, czy dobrze sypia. Obawiam się, że znam odpowiedź. Jest przecież zajebiście!!!
Anita Lipnicka
PS. Drodzy czytelnicy!
Z uwagi na nawał obowiązków rodzinno-zawodowych, uprzejmie donoszę, że nie daję rady. W związku z czym moje teksty będą się odtąd ukazywały w cyklu dwutygodniowym, za co serdecznie przepraszam. Mam nadzieję, że jednak nasz kontakt nie ulegnie osłabieniu i że będziemy dalej się w sieci spotykać. Liczę na Waszą wyrozumiałość.
Niewyspana matka i zapracowana "gwiazda", Anita Lipnicka.