Monogamia jest wbrew naturze

O tym, ile chemii jest w uczuciach, o zdolności kochania wielu osób jednocześnie, a także o stereotypach dotyczących Polaków, Rosjan i Niemców opowiada Janusz Leon Wiśniewski, autor książki "Miłość oraz inne dysonanse".

Janusz Leon Wiśniewski
Janusz Leon WiśniewskiMWMedia

Izabela Grelowska, INTERIA.PL: W książce "Miłość oraz inne dysonanse" prezentuje pan całą kolekcję tragicznych losów. Powstaje wrażenie, że nie sposób  nie zwariować, a najprzyjaźniejszym miejscem jest szpital psychiatryczny. Czy świat, w którym żyjemy, jest zły?

Janusz Leon Wiśniewski: - Akcja tej książki zaczyna się i kończy w szpitalu psychiatrycznym, a zazwyczaj do takich miejsc trafiają ludzie życiowo pokiereszowani. Dla nich psychiatryk jest miejscem, po pewnym czasie, przyjaznym. Użyłem przy tym prawdziwych historii, które zostały mi opowiedziane przez znajomych lekarzy psychiatrów. Zarówno  naukowiec Sven, jak i Joshua, żydowski neonazista z niskim numerem legitymacji NPD - to postaci prawdziwe. Ale główny bohater, Struna, w końcu opuszcza psychiatryk i pojawia się na ulicach Krakowa, Berlina, a w końcu także Moskwy.

Gdzie spotyka ludzi, którym przydarzyły się równie tragiczne historie. Czy jest pan pesymistą?

- Nie. Skądże. Patrze zawsze z nadzieją i optymizmem na świat wokół mnie. Jestem jedynie osobą, która nie potrafi pisać o szczęściu. Uważam, że życie jest sinusoidą, na której dominuje smutek, nieszczęście i nuda, a od czasu do czasu pojawiają się "piki" szczęścia, w oczekiwaniu których warto wstawać rano z łóżka. Mogłem wpleść w akcję więcej szczęśliwych historii, ale nie chciałem tego robić. Czasami ulica jest bardziej zwariowana niż psychiatryk, a bagaż doświadczeń głównego bohatera sprawia, że dostrzega on tragedie innych, być może niewidoczne dla przeciętnego moskiewskiego przechodnia. Wybrałem też do tej książki odpowiednio nostalgiczna i melancholijna muzykę. W ogóle muzyka odgrywa w treści tej książki ogromną rolę.

Pisze pan, że monogamia jest wbrew naturze. To odważne stwierdzenie.

- Jeśli spojrzeć na to z darwinowskiego punktu widzenia przedłużenia gatunku, to bycie monogamicznym nie jest w interesie natury. Bo właśnie przetrwanie jest podstawowym celem gatunków. Ludzie jako gatunek i tak są bardzo monogamiczni. W ankietach, przeprowadzanych np. przez renomowany instytut Kinseya, taką postawę deklaruje ponad 60 proc. badanych.

- Natomiast monogamia w świecie zwierząt okazała się mitem. Kiedyś wierzono, że łabędzie tworzą niezwykle wierne pary, ale kiedy zaczęto prowadzić badania DNA, okazało się, że co 7 jajo nie jest owocem związku jednej pary. Prawdziwa monogamia występuje tylko u jednego pasożyta żyjącego w organizmie ryb z rodziny karpiowatych (Diplozoon paradoxum - gatunek przywry monogenicznej). Samiec i samica w momencie pierwszej kopulacji  zrastają się ze sobą. I to na cale życie. Sama Pani przyzna, że w takiej sytuacji trudno nie być monogamicznym.

Ale człowiek ma wybór...

- I stąd te wyjątkowo optymistyczne 60 proc. Oprócz biologii, atawizmów, przedłużania gatunku i chęci rozprzestrzeniania swoich genów, my ludzie mamy etykę, religię, zasady moralne i społeczne. Choć są też tacy, którzy nie przyznają się do tego, że nie są monogamistami i tacy, którzy się boją stać poligamistami, chociaż bardzo by chcieli.

To kolejna książka, w której pisze pan, że uczucia to jedynie czysta chemia. Nie tylko miłość, ale też reakcja na muzykę. To także pesymistyczna wizja.

- Nie widzę w chemii żadnego pesymizmu i to nie tylko dlatego, że jestem doktorem habilitowanym w tej dziedzinie. Dlaczego nasza reakcja na przykład na muzykę, przedstawiona w książce jako ciąg reakcji chemicznych miałaby być czymś złym?  Wszystko, co dotyczy naszego życia jest wynikiem reakcji molekularnych, łącznie z tożsamością i świadomością, chociaż na obecnym etapie rozwoju wiedzy brakuje nam póki co urządzeń obrazujących, aby to pokazać.

- Jesteśmy nieprawdopodobnie przywiązani - szczególnie my Polacy i Rosjanie - do mistycyzmu, miłości uduchowionej i jeśli ktoś mówi, że miłość to reakcja chemiczna, natychmiast to negujemy, bo coś tak pięknego, niezwykłego jak miłość musi być sprawą albo boską albo poetycką.

- Niewielu chce trzeźwo spojrzeć na mechanizmy rządzące uczuciami. Jeśli takie zjawisko jak miłość występuje od tysięcy lat - to nie jest ono społecznie wyuczone. Ono jest w nas "wbudowane".  W  naszym mózgu znajduje się odpowiadający za emocje układ limbiczny. Jeśli ktoś jest religijny może twierdzić, że powstał on dzięki stwórcy, jeśli nie - że dzięki ewolucji. Faktem pozostaje to, że mamy neurony, a na nich receptory i w pobliżu nich molekuły, pomiędzy którymi zachodzą określone reakcje chemiczne. To - moim zdaniem - nie odbiera piękna temu uczuciu. To po prostu jedynie inne spojrzenie na to uczucie.

Pana bohater ma kilka intensywnych, głębokich relacji z kobietami, ale tylko jedna jest przedstawiona jako prawdziwa miłość. Co jest wyróżnikiem tej prawdziwej miłości?

Miłość
MiłośćINTERIA.PL

- W pierwszej relacji z żoną mój bohater został zraniony jej okrutną zdradą tak bardzo, że wylądował w szpitalu psychiatrycznym. Został nie tylko zdradzony, ale okazało się, że ksiądz, który ochrzcił dziecko (będące rzekomo dzieckiem bohatera), jest również biologicznym ojcem tego dziecka - nota bene to też jest prawdziwa historia.

- Bardzo często ludzie poszukują wyjścia z takiej rozpaczliwej sytuacji wiążąc się z kimś innym. Główny bohater zaczyna sypiać ze swoją przyjaciółką i powierniczką Joanną Martą wiedząc, że postępuje źle, że rozkochuje ją w sobie sam nie będąc zdolnym do odwzajemnienia tego uczucia.  Dopiero w Moskwie jakby się opamiętuje...

I niemal wdaje się w kolejny romans ze skrzypaczką.

- Widocznie jest poliamoryczny. Poliamoria to zdolność kochania wielu osób nierzadko w jednym czasie, ale w różny sposób. Niektórzy antropolodzy i socjologowie twierdza, ze poliamoria nie jest wcale tak rzadkim zjawiskiem. I to nie tylko u mężczyzn. Tak naprawdę ta książka nie kończy się jednoznacznym happy endem. Pojawia się wprawdzie ogromna erotyczna fascynacja, ale czy jest to ten związek na stałe - tego nie wiadomo. Czytelnik sam orzeknie czy to jest miłość prawdziwa.

Czy nie żałuje Pan, że włączył do tej traktującej o miłości książki mocno upolityczniony temat Smoleńska?

- Sądziłem, że w momencie kiedy książka się ukaże, ten temat będzie raną nieco zagojoną (książka była pisana w 2010 i tragedia w Smoleńsku miała miejsce podczas jej pisania). Nie spodziewałem się, że teraz w listopadzie 2012 sprawa odżyje na nowo. I to z taką histeryczną otoczką. Jako autorzy nie mamy na to wpływu. Dodam, że polityki jest w tej książce niewiele. Przedstawiamy ludzkie reakcje na tragedie na lotnisku w Smoleńsku ulicy krakowskiej i domów moskiewskich. Oczywiście, pojawia się refleksja, dlaczego 96 ludzi znalazło się w jednym samolocie.

- W mojej firmie tym samym lotem nie może podróżować więcej niż cztery osoby. Jeżeli 8 osób wybiera się na jakąś konferencję, to 4 osoby lecą jednym samolotem, a 4 pozostałe drugim. W książce przedstawiamy więc reakcje ludzi i ich przemyślenia, ale nie rozważamy przyczyn, nikogo nie obwiniamy, unikamy polityki. Pisaliśmy książkę właśnie w tym czasie, kiedy to się wydarzyło i byłoby trudno przemilczeć ten fakt w książce, której akcja rozgrywa się współcześnie i dotyczy zarówno Polaków jak i Rosjan.

Jeden z niewielu wesołych momentów w książce to opis stereotypowych reakcji Polaków, Niemców i Rosjan na pracujące w nocy śmieciarki.

- Podczas jednego z moich pobytów w Rosji o godzinie 4 nad ranem obudziły mnie śmieciarki. Wydało mi się to absurdem, ponieważ gdyby w ten sposób zakłócano ciszę nocną w Niemczech, sprawa trafiłaby do sądu.  Niektóre sytuacje, które z mojego punktu widzenia są zupełnym  ekstremum, dla Irady są normalnością, której ona nawet nie zauważa.

Czyli stereotypy potwierdzają się?

- Moim zadaniem jest raczej obalanie stereotypów. Nie wszyscy w Niemczech są nazistami, nie wszyscy w Rosji piją wódkę, nie wszyscy w Polsce organizują rewolucję.

- Walczę ze stereotypami, bo pochodzę z niestereotypowej rodziny. Matka, urodzona w Berlinie w 1914 roku, spędziła okupację pracując jako kelnerka w Gdyni i wspominała te czasy jako najlepsze lata jej życia. A ojciec był więźniem obozu koncentracyjnego w Stutthofie. Spotkali się przypadkowo w Toruniu i zakochali w sobie. Ja niemieckość i polskość znam z domu, nie musiałem czytać o tym w gazetach.

- Kiedy mama z babcią chciały omówić życie seksualne sąsiadek, to rozmawiały po niemiecku, abyśmy z bratem nie rozumieli. A tata kiedy to słyszał...  Widziałem jak stają mu włosy na rękach, ze względu na traumę, którą przeżył. Ale mimo to nigdy nie uczył mnie nienawiści do Niemców, tak samo jak matka nigdy nie uczyła mnie miłości do nich. Moja mama była Polką, ale szanowała kraj, w którym się urodziła. Kiedy słyszała hymn niemiecki, to stawała na baczność, a kiedy polski, to płakała.

- Walczę też ze stereotypami, jakie panują w Rosji, a dotyczącymi Polski. Mam ku temu sporo okazji, bo moje książki są tam niezwykle popularne i na fali tej popularności będę nawet wkrótce współprowadzącym w jednym z programów nadawanych w rosyjskiej telewizji. Mnóstwo osób przychodzi też na spotkania autorskie.  Wiele kobiet w Rosji wierzy, że każdy Polak jest takim mężczyzną, jak Jakub z "Samotności w Sieci". Marzą o tym , aby przyjechać do Polski i spotkać takiego człowieka. Niektóre uczą się polskiego, żeby przeczytać tę książkę w oryginale. Niezliczona ilość moich czytelników z Rosji przyjechała do Polski właśnie po jej przeczytaniu. Ja jestem zakochany w Polsce i staram się zarażać tym innych.

 Czego dowiedział się Pan o Rosji podczas tych podróży?  Co Pana najbardziej  zaskoczyło?

- Po raz pierwszy odwiedziłem Rosję w 2007 roku przy okazji wydania tam mojej kolejnej książki. Jechałem tam, przyznaję, z poczuciem pewnej wyższości, z przekonaniem, że nam bliżej do kultury śródziemnomorskiej, a Rosja to Bizancjum. Wróciłem z utartym nosem. Rosja jest nieprawdopodobnie rozwinięta technologicznie, można się tam spotkać z  punktualnością, dyscypliną i profesjonalizmem na takim samym poziomie jak w Niemczech. Do tego żyją tam naprawdę życzliwi ludzie, z którymi łatwo, jako Słowianin, znajduję wspólny język, ponieważ oni również noszą w sobie pewien smutek.

INTERIA.PL
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas