Norman Davies: Wielu wykształconych Polaków bezrefleksyjnie używa starej terminologii

Norman Davies jest profesorem angielskiego pochodzenia, który dużą część dorobku naukowego poświęcił historii Polski. Poniżej publikujemy fragment jego biografii "Sam o sobie" dotyczący wizyt w Czechosłowacji i Polsce późnych lat 60. i 70.

Norman Davies napisał obszerną biografię
Norman Davies napisał obszerną biografięMichal WozniakEast News

Chcąc śledzić rozwój wypadków w Czechosłowacji po upadku Dubczeka, w 1969 roku zapisałem się do letniej szkoły kultury i języka na Uniwersytecie Karola. Dzięki temu podstępowi mogłem pojechać do Pragi, gdzie indywidualni turyści byli źle widziani. Minął zaledwie rok od sowieckiej inwazji i atmosfera na uczelni była bardzo napięta. Czystka odbyła się wcześniej - słyszeliśmy, że wyrzuceni z uczelni profesorowie myli okna i sprzątali, żeby nie umrzeć z głodu.

W rocznicę inwazji, 21 sierpnia 1969 roku, tłumy prażan wyszły na ulice. Wtedy po raz pierwszy i ostatni w życiu znalazłem się przez przypadek w centrum ulicznych walk; zaciekawieni sytuacją w mieście całą grupą ze szkoły letniej poszliśmy zobaczyć, co się dzieje. Staliśmy na uboczu, na małym placu za Biblioteką Narodową. Tłumy demonstrantów szły ulicą Świętego Wacława. Nagle na naszym placu pojawili się milicjanci i zaczęli wykrzykiwać jakieś polecenia. W końcu domyśliliśmy się, że nakazują nam się rozejść, i powoli ruszyliśmy w stronę najbliższej ulicy. Milicjanci najwyraźniej uznali, że reagujemy zbyt opieszale, jeden z nich podniósł kostkę brukową i rzucił w naszym kierunku. Kamień przeleciał tuż koło mojej głowy i uderzył w mur. Niewiele myśląc, chwyciłem brukowiec i dość celnie go odrzuciłem. Oczywiście natychmiast musieliśmy uciekać. Milicjanci z pałkami w rękach gonili nas dookoła placu. W pewnej chwili zobaczyliśmy, że brama do jakiegoś domu położonego między sklepami jest uchylona, i wbiegliśmy do niej w czwórkę czy w piątkę, drzwi za nami się zatrzasnęły, a my patrzyliśmy przez szybę na to, co dzieje się na zewnątrz.

Żołnierze, wojsko i milicja bez litości bili tych, których złapali. Pobitych - byli to głównie młodzi ludzie - ładowali do samochodów. Gdy plac opustoszał, a samochody odjechały, żołnierze, którzy nie mieli już kogo bić, rzucili się na posadzone na placu kwiaty. Rosły tam piękne wysokie malwy, a oni systematycznie niszczyli jeden kwiat po drugim. Domyślaliśmy się, że przed akcją nafaszerowano ich jakimiś narkotykami.

Norman Davies i okładka jego autobiografii
Norman Davies i okładka jego autobiografiiBeata Zawrzel/REPORTEREast News
Krakowscy studenci w 1966 roku
Krakowscy studenci w 1966 rokuWojtek LaskiEast News

W pewnej chwili jeden z żołnierzy zauważył, że się im przyglądamy, wpadł w furię, podbiegł do bramy i walił w nią pałką. Do dziś pamiętam wyraz jego twarzy i nienaturalnie rozszerzone źrenice. Zaczęliśmy uciekać schodami do góry, bo wybicie szyby było tylko kwestią czasu. Dzwoniliśmy do wszystkich drzwi po kolei, ale nikt nie otwierał. Dopiero na samej górze, kiedy już słyszeliśmy tupot żołnierskich butów na schodach, drzwi się uchyliły i jakaś starsza kobieta wpuściła nas do mieszkania. Zaryglowała drzwi i nie reagowała na walenie w nie. Na szczęście żołnierze w końcu odeszli - nie szukali nas zbyt gorliwie. Musieliśmy przenocować u tej starszej pani. Spaliśmy na podłodze, na sofie, gdzie popadło. Zanim następnego ranka wyszliśmy na plac, nasza wybawczyni zeszła na dół, żeby sprawdzić, czy milicja nie pilnuje bramy (...).

Pomysł na stypendium w Polsce w jakimś sensie zrodził się z pobytu na studenckiej wycieczce, na którą pojechałem w 1962 roku. Nie wpuszczono nas wtedy do ZSRR, więc organizatorzy zdecydowali, że pojedziemy do Warszawy, Lublina, Krakowa i Katowic. Cały pobyt w Polsce był zaskakująco przyjemny. Przed wyjazdem z Anglii ostrzegano nas, że w kraju komunistycznym ludzie są podejrzliwi, trzeba unikać tematów politycznych, nie zaczynać rozmowy z nieznajomymi... Tymczasem studenci, z którymi się spotkaliśmy, zachowywali się normalnie, otwarcie opowiadali nam kawały polityczne i wcale nie kryli swojego dystansu do komunizmu. Pamiętam pierwszy dowcip, który nam opowiedzieli: "Polska jest jak rzodkiewka: czerwona na zewnątrz i biała w środku". Szybko zorientowałem się, że to święta prawda. Przekonałem się też, że socjalizm czy komunizm może wyglądać rożnie w rożnych krajach, że ten system wcale nie jest monolitem. Podczas mojej pierwszej wizyty w Krakowie mieszkaliśmy w Grand Hotelu, opiekowali się nami studenci, grupa sympatycznych młodych ludzi, którzy chcieli rozmawiać z nami po angielsku. Wśród nich pojawiła się też młoda lekarka Maria. Wieczorem była wspólna zabawa. Podczas gdy wszyscy tańczyli, zobaczyłem Marię siedzącą samotnie na uboczu, podszedłem więc, żeby pogadać. W Krakowie byliśmy dwa czy trzy dni - za krótko na rozwinięcie się znajomości, ale po moim wyjeździe wymienialiśmy od czasu do czasu pocztówki. Przysłała mi też piękną płytę z konkursu szopenowskiego (…).

Profesor Norman Davies i Lech Kaczyński w 2005 roku
Profesor Norman Davies i Lech Kaczyński w 2005 rokuTricolorsEast News

Moje zainteresowanie Polską zrodziło się z wielu przyczyn. Już kiedy po raz pierwszy odwiedzałem "daleki kraj nad Wisłą", wiedziałem o nim trochę więcej niż przeciętny młody Anglik. Państwa odcięte żelazną kurtyną interesowały mnie jako historyka, a języki słowiańskie były wówczas moją pasją. Powoli tracąc entuzjazm do swoich rosyjskich studiów na University of Sussex, zacząłem uczyć się polskiego. Przez ostatnie trzy miesiące w Brighton dużo czasu spędzałem nad podręcznikiem gramatyki polskiej. Pamiętałem też, co mi powiedział poznany przypadkowo w Brighton Antoni Słonimski: nikt nie zrozumie Rosji ani Polski, jeśli tam nie pojedzie. Nie do końca zdawałem sobie jeszcze sprawę, kim jest ten starszy pan, czułem jednak, że ma rację, i chciałem skorzystać z jego rady. Podręcznik języka rosyjskiego, który kiedyś odkryłem w szafie w St Paul’s, nosił tytuł "Russian Grammar for British Workers" ("Gramatyka rosyjska dla brytyjskich robotnikow"). Podobnego typu książkę znalazłem przypadkowo w jednym z antykwariatow w Brighton - "Polish grammar for British Officers" ("Gramatyka polska dla brytyjskich oficerów"). Było to wydanie z 1940 roku przeznaczone dla wojskowych, którzy mieli współpracować ze sztabem generała Sikorskiego. Do dziś przechowuję zeszyty, w których robiłem ćwiczenia. Wstawałem codziennie o szóstej rano i zanim przystąpiłem do innych zajęć, przez trzy godziny uczyłem się polskiego. Mimo tej systematyczności osiągnąłem jedynie bierną znajomość języka - nie miałem pojęcia o wymowie. W ogóle się tym nie przejmowałem, jak się okazało słusznie, bo nauczyłem się jej potem dość szybko.

Kiedy już podjąłem decyzję o wyjeździe do Polski na dłużej, zacząłem się rozglądać za możliwościami znalezienia tam sobie zajęcia. British Council fundowało stypendia studentom i absolwentom na zasadzie wymiany, zgłosiłem się więc do nich z pytaniem, czy mogą mnie wysłać do Polski. Termin składania podań już minął, ale chyba nie było zbyt wielu chętnych. W każdym razie dostałem stypendium, którego formalnym fundatorem było polskie ministerstwo. Powiedziano mi, kiedy mam się stawić w Krakowie. Na miejscu miałem się dowiedzieć, kto będzie moim opiekunem. Do Krakowa pojechałem samochodem w lecie 1966 roku. Nie najgorzej wtedy zarabiałem i kupiłem swoje pierwsze auto - renault 4. Nie było specjalnie szybkie, ale praktyczne i niezwykle wytrzymałe, co miało wielkie znaczenie w ciągu dwóch lat, a szczególnie zim, spędzonych w Polsce. Wybrałem drogę przez Niemiecką Republikę Federalną do Norymbergi i dalej przez Bawarię do Pragi. Nie nocowałem w hotelach, tylko spałem po kilka godzin w samochodzie. Polską granicę przekroczyłem w Cieszynie. Był już wieczór i zatrzymałem się na kolację: zjadłem flaki w restauracji na rynku. Są one specjałem boltońskim od czasu wojny secesyjnej w Ameryce - jadali je zubożali robotnicy, gdy na skutek wojny wstrzymano dostawy bawełny i miasta żyjące z przemysłu włókienniczego znalazły się na skraju bankructwa. Od tamtego wieczoru wstępowanie do tej restauracji na flaki, ilekroć jadę przez Cieszyn, stało się moim prywatnym rytuałem. 

Pochód pierwszomajowy w Warszawie, 1955 rok
Pochód pierwszomajowy w Warszawie, 1955 rokLaski DiffusionEast News

W końcu dotarłem do Krakowa, do Domu Studenckiego Żaczek. Wtedy w Polsce student podjeżdżający pod akademik samochodem wzbudzał sensację, co mnie nieodmiennie zawstydzało. Dostałem miejsce w pokoju dwuosobowym. Szybko się dowiedziałem, że to przywilej, a jak wiadomo, każdy przywilej ma swoją cenę. Już pierwszego wieczoru pojawił się mój współlokator, Polak, na szczęście mówiący trochę po angielsku. Zaskoczył mnie, gdy w pierwszym zdaniu powiedział, że dostał miejsce w tym pokoju, pod warunkiem że napisze na mój temat raport, przypuszczalnie dla Służby Bezpieczeństwa. W Żaczku, jak we wszystkich akademikach, funkcjonowała sieć informatorów. Moj współlokator był w stosunku do mnie lojalny, wręcz opiekuńczy - uświadamiał mnie, jak wygląda "prawdziwe życie w tym kraju". Byłem mu wdzięczny za szczerość i pomogłem napisać raport, który przedstawiał mnie jako nudnego Anglika, tkwiącego w bibliotece i interesującego się głownie piłką nożną. Przekonałem się, że nie wszyscy Polacy byli ślepo posłuszni reżimowi (...).

Polska czasów PRL-u zaskoczyła studenta z Wielkiej Brytanii
Polska czasów PRL-u zaskoczyła studenta z Wielkiej BrytaniiAnastazja WionczekEast News

Jedną z rzeczy, które budziły moje rozbawienie, było przekonanie wielu spośród moich polskich znajomych, że żyją w "socjalizmie", a wszystkie kraje poza blokiem sowieckim są bez wyjątku "kapitalistyczne". Mimo że praktyki sowieckie nie budziły w nich entuzjazmu, najwyraźniej nieświadomie przejęli język sowieckiej propagandy i wykorzystując go a rebours, pojmowali rzeczywistość polityczną przez jego pryzmat. Nikt im nie powiedział, że socjalizm, a nawet marksizm, są godnymi szacunku i cechującymi się humanizmem nurtami politycznymi, których idee bolszewicy wypaczyli dla własnych celów. Nikt nie wyjaśnił im też, że socjalizm i komunizm to dwie rożne rzeczy, a będący oficjalną ideologią PRL-u bolszewicki marksizm-leninizm stanowi groteskową karykaturę pierwotnych intencji Karola Marksa. Ja sam głosowałem w Anglii na Partię Pracy pod przywództwem Harolda Wilsona i wiedziałem, że rząd Zjednoczonego Królestwa rzeczywiście wyznaje ideały socjalistyczne (choć nie zawsze wprowadza je w życie). W tym okresie wielką estymą darzyłem partie socjaldemokratyczne, które zmieniały Skandynawię w najzamożniejszą i najbardziej egalitarną część Europy. Trzydzieści lat po upadku PRL-u wielu wykształconych Polaków, którzy nie powinni popełniać takich błędów, nadal bezrefleksyjnie używa starej terminologii. Mnóstwo samozwańczych antykomunistów pozostaje więźniami dawnego komunistycznego światopoglądu.

Fragment książki
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas