Prawda o jedzeniu ukryta drobnym drukiem
Kupisz konserwę "Turystyczna" i dziwisz się, że nie smakuje jak za dawnych lat? Nie może, bo zawiera tylko 4 proc. mięsa. Przekonasz się o tym, gdy sprawdzisz listę składników. Nie robisz tego? To błąd!
Dziś, choć sklepowe półki uginają się od różnego dobra, trudno znaleźć tamte smaki. Nazwy, a nawet opakowania niektórych towarów są takie same jak przed laty, ale jakość znacznie gorsza. Zwróciła nam na to uwagę Ewa Lipska z Gdyni, nasza czytelniczka, "W zeszłym tygodniu zrobiłam zakupy w nowym sklepie spożywczym", napisała pani Ewa do redakcji "Tiny".
"Kupiłam masło, jaja, sok. Gdy przyniosłam produkty do domu i uważnie się im przyjrzałam, okazało się, że... zostałam oszukana! "Stołowe..." mimo że zapakowane, jak przed laty, w pergamin z krówką, nie było masłem, ale roślinnym tłuszczem do smarowania. To, co uznałam za sok pomarańczowy, bo na etykiecie widziałam smakowitą pomarańczkę, było nektarem z cukrem i sztucznym aromatem. Jajka wbrew zdjęciu - jajka na sianku, ze wsią nie miały nic wspólnego. Na skorupce każdego widniała cyferka 3, a ona oznacza, że jajko pochodzi z chowu klatkowego. Kura, która je zniosła, siana nigdy nie widziała. Jestem zbulwersowana tym, że producenci żywności tak perfidnie nas nabierają. Znanym, ładnym opakowaniem, swojsko brzmiącą nazwą sugerują, że produkt jest czymś lepszym, niż to, co faktycznie dostajemy. Koniecznie o tym napiszcie".
W poszukiwaniu dawnych smaków
List pani Ewy wzburzył całą redakcję. Parę dni trwała dyskusja na temat jakości produktów spożywczych. Jestem dziennikarką "Tiny" i postanowiłam sprawdzić, czy praktyki opisane przez naszą czytelniczkę mają miejsce także w innych sklepach. "Redakcyjne śledztwo"
przeprowadzałam w supermarketach w Gdyni i Warszawie.
W pierwszym ze sklepów byłam 1 lipca br. Klienci masowo sięgali po konserwy "Turystyczna". Niedrogie, po 3,90 zł za puszkę, i z tą samą, stosowaną od lat zieloną etykietą. Kupiłam jedną. Smak i zapach "Turystycznej" znam z dzieciństwa. Niestety, zawartość świeżo nabytej mnie rozczarowała. Tłusta, niesmaczna maź w niczym nie przypominała mięsnego produktu, którym kiedyś się zajadałam. Spojrzałam na tylną stronę etykiety. Podał producent skład? Podał, tylko że tak drobnym drukiem, iż gołym okiem trudno coś przeczytać. Wzięłam lupę...
"Turystyczna", którą kupiłam, zawierała jedynie 4 proc. mięsa wieprzowego! Podstawowym surowcem użytym do jej produkcji okazały się: skórki wieprzowe, mięso kurcząt mechanicznie oddzielane od kości, tłuszcz wieprzowy, mączka kukurydziana i białko sojowe. Do tego spora dawka chemii, czyli konserwantów i przeciwutleniaczy. To nie ma prawa dobrze smakować!
Niejadalny okazał się także "Paprykarz szczeciński" (2,50 zł puszka). To była kiedyś taka smaczna rybna przekąska. A teraz? Praktycznie sam ryż, śladowa ilość ryby, za to mnóstwo zmielonych ości. W suchym czymś, czego nie sposób rozsmarować na chlebie, znalazłam również spore kawałki rybiego kręgosłupa.
Podobnie jak w przypadku "Turystycznej", producent "Paprykarza" też podaje skład, i też drobnym drukiem. 60 proc. to ryż, rybki w nim zaledwie 20 proc. Pozostałe 20 proc. to zagęstniki i utrwalacze.
Po tych nieudanych zakupach pomyślałam sobie, że może sklepy na Wybrzeżu nie mają szczęścia do solidnych producentów? Może w innych rejonach Polski nie ukrywają oni byle jakich produktów spożywczych za popularną etykietką, a skład towaru podają wyraźnymi dużymi literami? Może np. w stolicy jest bardziej uczciwie?
Do jednego z warszawskich supermarketów poszłam 2 lipca. Moją uwagę przyciągnął syrop malinowy w atrakcyjnej cenie 5 zł za pół litra. Jędrna malina na etykiecie butelki zachęcała do zakupu. Taki syrop dolewało się kiedyś do wody i powstawał pyszny malinowy napój. Ale tutaj też spotkało mnie rozczarowanie. Kupiony syrop nawet nie stał przy malinach. Po rozcieńczeniu nie czułam w nim tego wspaniałego smaku, a jedynie niesamowitą słodycz.
Rzut oka na etykietę z tyłu butelki i już wszystko jasne! Głównym składnikiem syropu malinowego jest cukier i zagęszczony sok... aroniowy! Smak i zapach maliny uzyskano przez dodanie chemikaliów.
To samo oszustwo zauważyłam w biszkoptach z galaretką poziomkową (2,69 zł za 20 dkg). Mimo że na opakowaniu ciastek widnieje rysunek poziomek, w produkcie nie ma ich ani grama! Zamiast nich są... truskawki. Zapach poziomek uzyskano dzięki chemicznym aromatom.
W warszawskim supermarkecie kupiłam jeszcze kilka innych artykułów spożywczych. W domu, z lupą w dłoni, odkryłam, że na przyniesionych dwóch rodzajach żółtego sera, maśle i jajkach zostałam oszukana. Podobnie jak Ewa Lipska...
Inspektorzy kontrolują i karzą
O wynikach swojego dochodzenia poinformowałam Inspekcję Handlową w Warszawie. Okazało się, że jej pracownicy doskonale wiedzą o nieuczciwych praktykach producentów i sprzedawców żywności. I toczą z nimi nieustanny bój.
- Szata graficzna opakowania produktu spożywczego powinna odzwierciedlać jego rzeczywistą zawartość - mówi Joanna Jankowska-Kuć z Inspekcji Handlowej w Warszawie.
- Zarówno producent, jak i sprzedawca są ponadto odpowiedzialni za to, by na wszystkich artykułach był podany pełny skład surowcowy i proporcje składników. W 2010 r. zbadaliśmy już 570 partii różnych towarów. 14 proc. z nich było źle oznakowanych! Skład produktów był zupełnie nieczytelny albo niepełny, zdarzało się, że nazwa lub szata graficzna artykułu wprowadzały klientów w błąd.
Niesolidni producenci i sprzedawcy są przez nas za takie praktyki karani. Mamy prawo nałożyć mandat w wysokości od 500 zł aż do 10 proc. ich rocznego dochodu. Mimo dotkliwości kar, niektórym i tak opłaca się nieuczciwe postępowanie. Najlepiej byłoby, gdyby klienci bojkotowali produkty takich niesolidnych firm.
Monika Galicka